DO STUDENTÓW - TAK, DO WYKŁADOWCÓW - NIE?

Pani profesor Zofia Ratajczak uznała za wskazane podjąć polemikę z moim artykułem pt. : "Wotum nieufności", opublikowanym na łamach "Forum Akademickiego (1998 nr 1), nie tylko w tym piśmie, ale również w naszej "Gazecie Uniwersyteckiej". Mam wątpliwości, czy było to konieczne, skoro większość czytelników "Gazety" nie ma zapewne sposobności poznania tekstu z "Forum", wydawnictwa dość trudno dostępnego. W dodatku swoje wystąpienie zatytułowała "Mam zaufanie do studentów", co sugeruje, że ja - krytykując sprzeczną z wieloletnią tradycją i ze zdrowym rozsądkiem metodę oceniania nauczycieli przez uczniów, a nauczycieli akademickich przez studentów - zaufania do tych ostatnich nie mam. Wyjaśniam jednak, że gdyby wyniki takich ocen trafiały nie do uczelnianych instancji, a do reprezentatywnych gremiów studenckich, byłbym o skutki tej całej niefortunnej procedury znacznie spokojniejszy, niż wówczas, gdy jedni pracownicy nauki osądzają drugich na podstawie ankiet, które wypełniają studenci. Tak więc nie chodzi tu o jakiś mój "brak zaufania": cały pomysł jest odwróceniem normalnego trybu dokonywania ocen. Istnieją bowiem powołane do oceniania nauczycieli akademickich czynniki, i to na wszystkich stopniach oraz etapach ich drogi zawodowej. Także studenci mają możność przedstawienia swych wniosków w sprawie poziomu uczelnianej dydaktyki, z zastrzeżeniami wobec wykładowców włącznie. Jeżeli formy te funkcjonują gdzieś niesprawnie, trzeba je ożywić.

Cofnięcie zaufania nauczycielom na wszystkich poziomach nauki i wychowania wywodzi się nie tylko z przesłanek światopoglądowych narzucanego Polsce społeczno-etycznego liberalizmu - "ideologii chaosu", jak się go teraz określa na Zachodzie, po gorzkich z nim doświadczeniach. Rodowód tej tendencji jest starszy i haniebniejszy: to komunizm zainicjował "krytykę oddolną" wobec rodziców i wychowawców. Będąc w latach 70, pracownikiem innej szkoły wyższej, miałem okazję obserwować efekty wprowadzenia w niej, na szczęście tylko jako eksperymentu, oceny wykładowców przez studiujących. Rektor, będący zaangażowanym działaczem partyjnym, liczył przy tym, że będzie można przy sposobności uzyskać informacje na temat "poprawnej" postawy światopoglądowej ocenianych. Błędy, nieporozumienia, wzajemne pretensje i konflikty trwały jeszcze długo po zaprzestaniu "badań".

Oczywiście, nie utożsamiam tego, co wtedy miało miejsce, z tym, co w imię "reform" i "nowoczesności" propaguje się obecnie. W szkołach średnich i podstawowych rezultatem takiego postępowania - tam, gdzie się je wprowadza - jest upadek dyscypliny dydaktycznej i wychowawczej połączony ze zniechęceniem nauczycieli. W szkole wyższej "oddolne" oceny, uzyskiwane za pomocą anonimowych ankiet i niejednokrotnie w sposób niezgodny z ustalonym socjologicznie trybem badania opinii, wywołują niekorzystne zjawiska i niepożądane reakcje w środowisku. Przede wszystkim - wpływają negatywnie na samopoczucie i kondycję psychiczną uczących.

Przed napisaniem artykułu, który ukazał się w "Forum", rozmawiałem na ten temat z szeregiem osób, w tym i ze studentami. Mogę Panią Profesor zapewnić, że zwolennicy "doskonalenia warsztatu dydaktycznego" w taki właśnie sposób należeli do wyjątków.