W nie tak odległej znowu przeszłości, Jan Kamyczek czyli
Janina Ipohorska w krakowskim tygodniku Przekrój udzielała
rodakom niezwykle pożytecznych porad z zakresu etykiety i
dobrych manier. Rubryka ta nazywała się: "Demokratyczny savoir
vivre".
Demokratyczny chyba dlatego, by uniknąć podejrzeń o
elitarne snobizmy i nie urazić ówczesnej władzy, która o bon tonie
miała raczej mierne pojęcie.
Przez całe lata Ipohorska cierpliwie
radziła jak np. jeść pączka (czy gonić go widelczykiem po całym
stole, czy też można wziąć go do łapy). Czy wypada idąc z wizytą
do teściowej ubrać się na czarno i jak kulturalnie reagować na
erotyczne zaczepki szefa. Dzisiaj niektóre z tych demokratycznych
rozterek wydają się śmieszne, ale potrzeba istnienia
demokratycznego savoir vivre`u nie straciła nic na aktualności.
Demokratycznego - sensu stricto oczywiście. Jak się bowiem
okazuje, wszystkie te górnolotne terminy takie jak: wolność,
niepodległość, swoboda i demokracja rzecz jasna, nie tylko nie
wykluczają, ale wręcz potęgują zjawiska: wrogości, nietolerancji,
nienawiści a nawet grubiaństwa i zwykłego chamstwa. Nie ma w
naszym życiu politycznym miejsca dla współczesnego Jana
Kamyczka, bo któż chciałby dziś słuchać rad i pouczeń skoro
wokół sami nauczyciele? Zresztą, na nich też, jak się okazuje, za
bardzo liczyć nie można, czego dowodem list dziesięciu profesorów
KUL w sprawie prof. Bartoszewskiego. Nikt się nie spodziewał, że
na tej zacnej uczelni nasze tradycyjne "polskie piekło" ma tak
prężnie działający wydział.
"W miazdze, jaką jest publiczne życie w Polsce, pełno duchów i zjaw, strzyg równie bezkształtnych i anonimowych jak ONI, którymi zasłaniają się nieraz w niezręcznych dla siebie sytuacjach nawet ministrowie. Wszechobecne działanie magii, zaczarowani ludzie, zaczarowany świat". Tak pisał ponad piętnaście lat temu Jerzy Andrzejewski. ONYCH już nie ma, ale strzygi i zjawy pozostały. Co ciekawsze, odradzają się szczególnie aktywnie w okresie pozornego spokoju i bezpieczeństwa. I tu dochodzimy do paradoksu. Posiadanie wspólnego wroga działa na nas równie integrująco jak język ojczysty, godło, muzyka Chopina czy wigilijny karp. Piękne karty naszej burzliwej historii zapisywaliśmy pospołu z naszymi wrogami, wspaniale na ich tle prezentując narodową solidarność, oddanie i gotowość do poświęceń. Uczciwie trzeba przyznać, że mieliśmy dużo okazji do wykazania się i było kogo nienawidzić.
A to podły Tatarzyn zdradziecką strzałą przerwał transmisję hejnału z wieży Mariackiej...
A to knecht krzyżacki wytłukł nam na polach pod Grunwaldem zboże tuż przed lipcowymi żniwami...
A to Szwed swoją bezbożną rękę na cudowne miasto podnosił...
A to Moskal podły do podróży kibitką zmuszał, proponując jedynie "one way ticket"...
A to butny Prusak plwał w twarz Marii Konopnickiej, chcąc nam krasnoludki na trole pozamieniać...
A to Austriak chytrze stolicę z Krakowa do Wiednia przeniósł...
A gdy nawet bywały w naszej historii takie nieliczne chwile, że przypadkiem sąsiedzi nie mieli dla nas czasu, to na miejscu też zawsze ktoś się znalazł - niby swój a obcy.
A to kalwin czy inny luteranin bogobojne rozumy bałamucił...
A to mason pod mularskim fartuszkiem różne bezeceństwa wyczyniał...
A to Żyd jucha okoliczne chłopstwo spijał, przez co wszystko na nieurodzaj trzeba było zwalać...
A jak już była naprawdę straszna posucha, to się jakąś
wszeteczną dziewkę spławiło za to, że krowom mleko odebrała.
O takich drobiazgach jak: dwie wojny światowe czy
stalinizm, to nawet nie wspominam, bo są to rzeczy oczywiste.
Zawsze jednak było jasne: kto nam sprzymierzeńcem a kto
wrogiem. Tak się teraz porobiło, że nawet piątkowi uczniowie nie
wiedzą: czy wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem czy też
wrogiem?
W atmosferze wzajemnych pomówień, oszczerstw, zarzutów. W potokach śliny nienawiści zamieniamy się (jak pisał Konwicki) w: "Mr. Hydeów męczeńskiej ziemi nadwiślańskiej". I po cóż Mr. Hydeowi "Demokratyczny savoir vivre"? Chyba tylko po to by walnąć nim w głowę innego Mr Hydea.