Bramy uniwersyteckiego "raju" są szeroko otwarte; w ostateczności są przecież tryby i kierunki na które wystarczy mieć tylko pieniądze. Po zdaniu egzaminów wstępnych, wpisaniu się na listę studentów, złożeniu ślubowania i opłaceniu czasnego - każdy student - Adam i każda studentka - Ewa może korzystać z jego dobrodziejstw.
Lista tych ostatnich jest długa; teoretycznie i zgodnie z Regulaminem Studiów w UŚ, Adam i Ewa mają prawo do: rozwijania swoich zainteresowań naukowych, kulturalnych, turystycznych i sportowych, a także do korzystania z uczelnianego sprzętu i pomocy kadry uniwersyteckiej. W dowolnej interpretacji oznacza to, że studenci mogą czytać książki w bibliotekach (zainteresowania naukowe), chodzić do teatru (zainteresowania kulturalne), kąpać się w morzu przy Lazurowym Wybrzeżu (zainteresowania turystyczne), a także jeździć konno w siodle lub bez, jak kto woli i... do woli. Realizacją wspomnianych czynności ma zająć się uczelnia. Po prostu "Raj"!
Tak przynajmniej to wygląda w teorii. W praktyce książek w bibliotekach nie ma (brakuje albo dla Ewy albo dla Adama), do teatru można pójść po uiszczeniu 25, 50, a Lazurowe Wybrzeże nieźle prezentuje się w telewizji, podobnie jak konie. Jedynie komunikacją miejską, podmiejską i pozamiejską można jeździć w te i we wte, jedynie za cenę 50% ceny biletu, jak orzekła ustawa. Za zaoszczędzone "połówki" ostatecznie można sobie kupić ze 20 stron książki na ksero. Za niedomagania zdrowotne także odpowiada uczelnia, zapewniając bezpłatną opiekę lekarską, w Ośrodku przy ulicy (nomen omen) Szkolnej. Ponadto przewidziano: stypendia, wyróżnienia i nagrody za naukę i pracę.
Regulamin i "szkolna" ustawa, założywszy "pewną nieśmiałość" Ewci, czy też niechęć Adasia do działania solo... proponują zawierzenie, a nawet zapisanie się do legalnie działającego na terenie uczelni koła, stowarzyszenia lub organizacji studenckiej. "W kupie" jest przecież raźniej podejmować akcję protestacyjną przeciwko twardym kotletom w stołówce czy opieszałym paniom w czytelni. Buntować można się jednak dopiero po przegłosowaniu tej decyzji bezwzględną większością przez naczelny organ danej organizacji i zawiadomieniu rektora lub dziekana, na 24 godziny przed planowaną operacją X - "Kotlet" czy "Czytelnia".
Kiedy zawiodą wszelkie akcje protestacyjne można podjąć tzw. "nieuzasadniony przestój w pracy" - czyli strajk. W tej sytuacji należy przestrzegać czterech rajskich przykazań: 1. nie będziesz nikogo zmuszał do wzięcia udziału w strajku; 2. nie zabijaj i nie naruszaj zdrowia innych osób; 3. szanuj mienie uczelni i bliźniego swego jak siebie samego; 4. nie ograniczaj uprawnień studentów, ani pracowników naukowych nie biorących udziału strajku.
Ale to przecież ostateczność. Aby do niej nie doszło w regulaminie zapisano także prawo studenta Adama do wyrażania swojej opinii na temat poziomu zajęc i prowadzącego je. W rzeczywistości jednak przepisu tego nie stosuje się, ponieważ po prostu nikt nie wie jak. Pewnie Adaś wyrwałby się z czymś w rodzaju "Król jest nagi", ale - zdaniem dośwadczonych to się nie opłaca. A i sama kadra jest podzielona; nigdy nie wiadomo czy studenci nie okrzykną swym idolem prowadzącego, który ma skłonność do zamieniania zajęć w kwadransy studenckie. Głupio by także było gdyby zasłużony profesor dostał dwóję od studentów "tylko" dlatego, że na egzaminie "oblewa" ich za krzywo zawiązany krawat lub po prostu ot, tak dla kaprysu.
Rajski żywot ma kilka wariantów: kilkuletni cykl studiów dziennych lub zaocznych, oraz tzw. Indywidualną Organizację Studiów ewentualnie Indywidualny Tok Studiów. Jeśli Adam lub (i) Ewa wychowuje dziecko, jest inwalidą lub studiuje na dwóch kierunkach jednocześnie, mogą poprosić o I. O. S. Dziekan zwalnia wtedy z obecności na niektórych zajęciach, ale nie zwalnia z obowiązku ich zaliczenia. Nieco inaczej jest z I. T. S. - tutaj trzeba wykazać się nie tylko chęcią studiowania na co najmniej dwóch kierunkach, specjalnościach, czy podjęciem badań naukowych, ale także znakomitymi postępami w nauce.
Wyczerpani tymi wszystkimi I. T. S. - ami i I. O. S. - ami, i w ogóle rajskim życiem można nadać do dziekana po prostu - S. O. S., czyli prośbę o urlop od nadmiaru wiedzy, praw studenckich i przyjemności. S. O. S można zawołać gdy -
- Adam lub Ewa zapada na zdrowiu, a o tym czyje to jest zdrowie decyduje zwykle ten, kto osiągnął większą perfekcję w maltretowaniu drugiego (urlop zdrowotny);
- Adam, a czasem i Ewa chce podjąć studia za granicą. Najczęściej oznacza to po prostu koniec błogiej sielanki w ich wzajemnych stosunkach, mówiąc wprost - mają siebie dość - Ewa rodzi Adamowi dziecko, a ponieważ oboje mają prawo opieki nad nim, żadne nie chce sobie tego odmówić (urlop wychowawczy);
- Adam i Ewa nic nie wymyślili, więc proszą dziekana o urlop z powodu tzw. "innych ważnych okoliczności" (urlop dziekański). Niestety, na brak pomysłów można sobie pozwolić tylko dwa razy podczas studiów.
Życie w raju toczy się z etapu na etap, a są nimi sądy semestralne (sesje egzaminacyjne). By zostać dopuszczonym do sądu ostatecznego (egzamin magisterski), trzeba zaliczyć wszystkie przedmioty, praktyki i egzaminy przwidziane w programie studiów. Sesja egzaminacyjna to 3 - 4 tygodniowa chwila prawdy w życiu studenta. Trwa ona do 15 marca w sesji zimowej, i do 25 września w sesji letniej. Zaczyna się całkiem niwinnie - od wręczenia przez panie w dziekanacie kart egzaminacyjnych, które wraz z indeksem stanowić będą od tej chwili "święte tablice". Tu zostaną wpisane wszystkie zaliczenia i egzaminy.
Jeśli Adam nie spędził wraz z Ewą większości zajęć w barze, i mają przyzwoite oceny z danego przedmiotu, wtedy pewnie prowadzący wstrętów czynić nie będzie i wpisze zalicznie. Nie mają jednak co o tym marzyć jeśli mają kilka nieusprawiedliwionych nieobecności. Oczywiście od wszelkich decyzji w sprawie zaliczenia przysługuje prawo odwołania się do kierownika odpowiedniego zakładu (katedry), potem nawet do dziekana. Po tym etapie, niestety nie ma "zmiłuj się".
Kiedy przedmiot nie kończy się tylko zaliczeniem, wtedy trzeba także zdać egzamin. I tu zaczynają się tak zwane "schody"... Regulamin Studiów przewiduje nie więcej niż osiem egzaminów w ciągu roku (z wyjątkiem nieszczęśliwców, którzy wyrównują tzw. różnice programowe po przeniesieniu z innych kierunków lub uczelni). Od tego momentu rozpoczyna się walka o oceny i związane z nimi nie tylko stypendia naukowe, ale i dodatkowe profity.
Ambitny egzemplarz Adama lub Ewy może zdać egzamin w tzw. terminie zerowym, popularnie zwanym "zerówką", czyli jeszcze przed oficjalnym terminem rozpoczęcia sesji. Zwykle "marchewką" jest obietnica egzaminatora, że nie wpisze on ewentualnej dwói do indeksu.
W razie dwói podczas pierwszego terminu egzaminu, pechowy Adam ma drugi termin, czyli poprawkę, którą tylko na jego wniosek może zostać przeprowadzona wcześniej niż 2 tygodnie po pierwszym egzaminie.
Seria nieszczęść, tj. dwója w "poprawce", stawia Adama (Ewę) przed trzema możliwościami:
- może w ciągu 2 dni zdać ustny egzamin komisyjny, przed komisją w składzie: dziekan (lub wyznaczony przez niego doktor habilitowany), pierwotny egzaminator oraz inny specjalista w danej dziedzinie. na prośbę studenta w "komisie" może uczestniczyć przedstawiciel samorządu studenckiego, opiekun roku lub grupy ćwiczeniowej.
- może poprosić dziekana o tzw. wpis warunkowy na następny semestr lub rok, obiecując solennie zdanie przedmiotu w innym terminie, zwykle za rok (takiego błogosławieństwa dziekan może udzielić tylko dwukrotnie podczas studiów, i tylko na podstawie "mocnego" usprawiedliwienia);
- po prostu: odpuścić sobie studia...
Przedmiotu nie można powtarzać jeśli: - jest on kontynuowany w następnym semestrze; - wiąże się to z wpisem na ostatni semestr albo nie zgadza się to z programem studiów. Wtedy zapada wyrok: skreślenie z listy studentów, co oznacza wygnanie z raju i zatrzaśnięcie jego bram
za studentem - Adamem, czy studentką - Ewą.