Cudzoziemcy przyjeżdżający do Szkoły Języka i Kultury Polskiej wymieniają wiele powodów skłaniających do uczenia się polskiego. Jednym z najczęstszych są więzi łączące ich z Polską. Bywają one bardzo silne, gdy oboje lub jedno z rodziców jest Polakiem, czy też gdy ktoś wyrósł w atmosferze prawie już legendarnych opowiadań dziadków o kraju dzieciństwa. Zdarza się, że sentyment do Polski budzi się powoli, kiedy ktoś odkrywa swoje dawne polskie korzenie sięgające czasów pradziadków. Tęsknota za krajem, chęć poznania miejsc, w których wychowali się bliscy, chęć uczestniczenia w oryginalnych uroczystościach i obrzędach, nieraz troskliwie pielęgnowanych na obczyźnie, ale zazwyczaj w nieco zmienionej postaci, bo przesiąkniętych obyczajami miejscowymi, wreszcie chęć poznania kultury jest tak silna, że człowiek podejmuje decyzję o przyjeździe do Polski. Często uczestnictwo w kursie języka polskiego jest pierwszym kontaktem z naszym krajem, pierwszą możliwością zwrócenia się do korzeni i tradycji. Wielu studentów ciekawi historia, kultura współczesna, interesują się literaturą polską, polityką, gospodarką, ale i folklorem, polską obyczajowością i obrzędami. W czasie ich pobytu w Polsce nie brak momentów, w których w głosie nagle słychać wzruszenie, w oczach pojawiają się łzy. Przyjazd do Polski - zwłaszcza pierwszy - jest ogromnym przeżyciem dla ludzi, których rodziny los rzucił często tysiące kilometrów od ojczystego kraju.
Szkoła Języka i Kultury Polskiej utrzymuje liczne kontakty z Polonią w wielu miejscach świata. Co roku gościmy na kursach językowych studentów mających polskich przodków. Część z nich to osoby, które muszą tylko zdecydować się na przyjazd do Polski, potem wsiąść do pociągu czy samolotu i już. Sporo jest jednak takich studentów, którzy przyjechaliby nawet kilka czy kilkanaście lat wcześniej, ale nie mogli ze względu na finanse. Są to przede wszystkim potomkowie Polaków zza wschodniej i częściowo południowej granicy. Tych osób nie udałoby się przyjąć w Szkole, gdyby nie Stowarzyszenie "Wspólnota Polska". Dzięki pomocy "Wspólnoty Polskiej" ci ludzie mogą, często po raz pierwszy w życiu, zobaczyć kraj swoich przodków, pogłębić znajomość języka polskiego i przede wszystkim zaznać bezpośredniego kontaktu z polską kulturą. Kursy wakacyjne organizowane są w świetnym miejscu - w Cieszynie. Świetnym, nie tylko dlatego, że to miasto piękne, urocze, ze wspaniałą atmosferą, ale i dlatego, że leży na styku dwóch typów polskiej kultury: po "tej i tamtej stronie granicznej Olzy" (jak napisały nasze studentki). Po tamtej stronie co roku odbywa się wielki polski ludowy festyn nazywany "Gorolskim Świętem". Występują na nim polskie i polonijne zespoły z różnych stron świata. Zawozimy tam naszych studentów. Pozwalamy się zanurzyć w tej specyficznej polskości. Korzystamy też z okazji i wespół z katowickim oddziałem "Wspólnoty Polskiej" malutką cząstkę tej atmosfery próbujemy przenieść na naszą stronę granicy. Zapraszamy niektóre zespoły, by w polskim Cieszynie razem pośpiewać i potańczyć. Już dwukrotnie gościliśmy dziecięcy zespół "Dzwoneczek" z Białorusi, który wzbudził niesłychany aplauz międzynarodowej widowni. Najmłodszy członek zespołu, kilkuletni "matros" wzruszał do łez, a przy skocznych ludowych melodiach nogi same podrygiwały i ręce rwały się do klaskania.
O tym, czego oczekują "polonijni" uczestnicy kursów, możemy się dowiedzieć podczas różnorakich spotkań organizowanych specjalnie dla nich. Co roku wielogodzinne rozmowy toczy z nimi prezes katowickiego oddziału Stefan Gajda, w tym roku odwiedził ich członek Zarządu Krajowego "Wspólnoty Polskiej", Senator RP Marcin Tyrna. Przyjeżdżają, by dowiedzieć się, w jaki sposób "Wspólnota" może pomóc Polonii, polonijnym instytutcjom, im samym. Podczas tych spotkań dowiadujemy się także my, co możemy zrobić, by Polskę im przybliżyć i kontakty z polskością ułatwić.
Z takich rozmów i doświadczeń zrodziły się, organizowane przy współpracy "Wspólnoty Polskiej", warsztaty polonistyczne. Przez dwa tygodnie w sierpniu gromadzą się w Cieszynie nauczyciele języka polskiego pracujący w polskich szkołach poza granicami naszego kraju (głównie na Zaolziu). Są to Polacy z pochodzenia. Możliwość kontaktu z literaturą polską i kulturą to dla nich sprawa najwyższej wagi, bardzo ważna w działalności dydaktycznej. Najbardziej podziwiamy zawsze nauczycielki języka polskiego z Zaolzia. Każdego dnia w czasie trwania warsztatów przechodzą pieszo przez granicę - dojeżdżając po czeskiej stronie nawet kilkadziesiąt kilometrów, np. z Jabłonkowa - by móc uczestniczyć w zajęciach. Około 70% nauczycieli bierze udział w warsztatach co roku, pozostałe 30% to osoby nowe, które od znajomych dowiadują się, o możliwości pogłębienia swoich umiejętności w ten właśnie sposób. Nauczyciele uczestniczący w warsztatach mają jeden cel. Chcą być coraz lepszymi pedagogami, chcą coraz lepiej uczyć języka polskiego, chcą, by ich lekcje były tak ciekawe, żeby uczniowie pokochali język polski i uznali go za swój własny. Bo problem zaolziańskich Polaków polega na trójjęzyczności. Dzieci przychodzące do Szkoły znają dwa języki - mówią "po naszymu" (czyli gwarą Śląska Cieszyńskiego, którą wyniosły z rodzinnego domu) oraz po czesku (ten język poznają na ulicy od swych czeskich kolegów).
Poprawnej polszczyzny ogólnej uczą się w szkole, właściwie jako języka obcego. Ich nauczyciele mają twardy orzech do zgryzienia. Bowiem w szkołach z polskim językiem nauczania w Republice Czeskiej obowiązuje polski program nauczania do języka polskiego. Kłopoty zaczynają się już w pierwszej klasie. Na warsztatach nasze podopieczne opowiadają różne historie. Kiedy na przykład jedna z nauczycielek chciała wprowadzić literkę "l", przyniosła dzieciom piękny obrazek z latawcem i zapytała na jaką literkę rozpoczyna się ten wyraz. A dzieci zgodnym chórem odpowiedziały: "dddd", bo po czesku to "drak" i żadne z nich innej nazwy nie znało. W starszych klasach występują inne problemy. Trudno jest analizować utwory pisane po polsku (lub tłumaczone na polski, wszak w polskim programie nauczania jest mnóstwo utworów z literatury światowej), do których istnieje fizycznie ograniczony dostęp. Zdarza się więc, że na lekcję polskiego uczniowie czytają Camusa po czesku. Kłopotliwe są lekcje dotyczące poezji współczesnej, szczególnie, gdy wiele w tekście neologizmów, przekształceń związków frazeologicznych. Wyobraźmy sobie osobę, która nauczyła się języka polskiego jako języka obcego i która otrzymuje do "rozgryzienia" wiersz Mirona Białoszewskiego "Funkcje":
a ciąg?
na smyczy
radarowa smocz
taka sucz sztuczna
nylonozawsze
nykoń
rola uprawiana przez funkcje
rży... yix
mrówka pszczoły
porozumiewawczarnia
jeno
uwiera
wieża nieprzesadzania
na przykład
ze skorupiakiem po mleku
Jak taki uczeń ma sobie poradzić ze słowami typu "nylonozawsze" i "porozumiewawczarnia". Sprawiają one kłopoty polskim dzieciom w polskich szkołach, które na co dzień, od zawsze mówią po polsku. A dla tamtych mogą stać się koszmarem, gdyż nie dosyć, że trzeba je zrozumieć w ogóle, to jeszcze trzeba by je odpowiednio w wierszu zinterpretować. Taką właśnie wiedzę i umiejętności między innymi oferujemy nauczycielkom podczas warsztatów: jak to zrobić, by było prawdziwą intelektualną przygodą i przyjemnością, a nie szkolną katorgą. Poza tym wielkim zainteresowaniem wśród nauczycielek cieszą się zajęcia poświęcone współczesnej polszczyźnie mówionej, potocznej.
Przychodzące do nas panie chcą wiedzieć, jak mówi dzisiejsza polska młodzież, by one same mogły uczyć "prawdziwego", używanego faktycznie języka polskiego. Chcą, by ich uczniowie po przyjeździe do Polski czuli się swobodnie, jak w swoim kraju, by ich polszczyzna nie była sztuczna, książkowa, przestarzała. Rozmawiamy więc o terminologii komputerowej (bo serfowanie internetowe to dziś jedna z najpopularniejszych młodzieżowych rozrywek), o fali anglicyzmów i o ciekawych konstrukcjach słowotwórczych (np. ucinaniu fragmentów wyrazów w formach takich jak popularne "spoko" czy studenckie "kolo"). I wreszcie bardzo popularne są zajęcia prowadzone przez specjalistów od nauczania języka polskiego w szkołach śląskich. Jest to niezwykle istotne dla nauczycieli zgromadzonych na warsztatach, gdyż - jak już wspominałam - pierwszym językiem dzieci uczęszczających do szkół polskich jest właśnie gwara śląska. Aby pokonać problemy pojawiające się w ich pracy chętnie korzystają z pomocy doświadczonych nauczycieli i metodyków. Aby pomóc pokonywać te wszystkie trudności staramy się zaopatrywać zarówno biblioteki szkolne, jak i prywatne biblioteczki domowe nauczycielek w książki, które mogą ułatwić im pracę, czyli np. w "Polszczyznę w szkole śląskiej" H. Synowiec i B. Szymonowej, w naszą szkolną serię "Biblioteki Interpretacji", która wskazuje, jak można czytać Barańczaka, Miłosza, Białoszewskiego. Co roku, funkcjonująca na polonistyce księgarnia "Libella" ofiarowuje dwie skrzynki książek dla nauczycieli uczestniczących w warsztatach, są to książki dla młodzieży, lektury szkolne, a także publikacje metodyczne. Od prowadzących zajęcia nauczyciele dostają mnóstwo konspektów, przykładowych analiz itd. itd.
W ostatnich latach na warsztaty zaczęły też docierać osoby z innych krajów. Pojawiły się panie z Ukrainy i Białorusi, które chciały się u nas dokształcić, by potem spróbować założyć w swoim miasteczku polską szkółkę przy parafii. Zresztą współpraca Szkoły z polskimi parafiami na Wschodzie trwa od początku jej istnienia. Informacje o kursie wakacyjnym różnymi drogami docierały do księży w katedrze lwowskiej, do parafii w Żółkwi, Kołomyi, Winnicy, Żytomierzu, Słonimiu. Na prośbę księży co roku przyjmujemy kilka osób z ich parafii, by choć raz w życiu mogły zobaczyć Polskę. U niektórych z nich zauroczenie Polską staje się obsesją. Tak było w przypadku Alinki, która po swoim pierwszym kursie w Cieszynie postanowiła studiować w Polsce i swego dopięła. W tym roku będzie bronić pracy magisterskiej na polonistyce Uniwersytetu Śląskiego. Należy więc oczekiwać, że za kilka lat będą do nas przyjeżdżać jej wychowankowie, których w rodzinnej Kołomyi zacznie uczyć języka polskiego.
Polki z Ukrainy w czasie "Wieczoru Narodów": Irena Radkiewicz z Żytomierza oraz Jula i Irena Górka ze Lwowa |
Polska przyciąga Polonusów z całego świata nie tylko swoim językiem. Jeden z Brazylijczyków polskiego pochodzenia - Tiago, który po raz pierwszy przyjechał do Polski w sierpniu, słysząc na lekcjach o śniegu, postanowił zostać w Polsce tak długo, aż zobaczy to dziwne zjawisko. Został do grudnia, zobaczył śnieg i zapragnął oglądać go co roku. Po powrocie do kraju namówił więc matkę i starszą siostrę, by sprzedać swe brazylijskie posiadłości i jechać do Polski. Dziś cała rodzina mieszka pod Warszawą, skąd kiedyś dawno temu wyemigrowali przodkowie mamy Tiaga. Z kolei przodkowie pół-Brazylijki Zenilde musieli wyjechać z naszego Podhala, mówiła ona bowiem gwarą góralską. Do naszego kraju Zenilde przyleciała bez bagażu - było to w roku pamiętnej powodzi - bo obawiała się, czy samolot w ogóle będzie mógł tu wylądować. Uznała więc, że jeśli wyląduje, to "roztomajte łachy" kupi na miejscu.
Skecz w wykonaniu Magdy Tyrol i Ewy Paduszyńskiej (1996) | Polonijne finalistki "Dyktanda" 1998. Od lewej: Swietłana Niekrasowa z Rosji, Halina Kamczycka z Litwy, Elżbieta Kolo z Australii. |
Sentyment do Polski zawładnął też w trakcie kursu jednym z Francuzów. Kiedy przyjechał do Cieszyna, nazywał się Emmanuel Lasalle. W trakcie kursu dołożył sobie drugie nazwisko, po dziadku: Grabowski. Po powrocie do Francji zmianę nazwiska na podwójne przeprowadził prawnie i teraz prowadzi swoje biuro pod nazwiskiem Lasalle-Grabowski. Wiele osób polskiego pochodzenia przyjeżdża na nasze kursy ze względu na miejsce, które jest siedzibą Szkoły i Uniwersytetu Śląskiego. Bo właśnie stąd, ze Śląska, wyjechali ich rodzice, dziadkowie czy też przadziadkowie albo stąd wyjechali oni sami mając lat 4, 5, 6... Do takich studentów należą m. in. Marcin Dlugosch i jego siostra Karolina. Oboje jako zupełnie małe dzieci wyjechali wraz z rodzicami spod Gogolina. Można się łatwo domyślić, że na kursie, na którym gościła, absolutnym hitem stała się piosenka "Poszła Karolinka do Gogolina". Była popularniejsza nawet od "Sto lat" i "Góralu, czy ci nie żal", a to rzecz prawie niemożliwa. Niezwykle miłą studentką była Magda Tyrol - prawdziwa "dziołcha z Chorzowa". Podczas Wieczoru Narodów ze swoją przyjaciółką Ewą Paduszyńską (spod Wrocławia) wystawiły skecz o miłości Niemki i Polaka, który przyjechał do Niemiec. Skecz same wymyśliły, wyreżyserowały i zagrały. Zrobiły to tak wspaniale, że śmiali się nawet początkujący. Zresztą talentów wśród studentów polskiego pochodzenia odkrywamy sporo. Wszyscy do dziś pamiętają wysoką dziewczynę o polskiej urodzie - Alicję Ziolko, wybraną "miss kursantek", która jodłowała tak pięknie, że panowie gotowi byli klęczeć u jej stóp, byle tylko uprosić o kolejny popis.
Wiele z tych osób od czasu pobytu w Cieszynie wiąże się z Polską silniej. Zakładają polskie szkoły, inicjują kursy języka polskiego, stają się działaczami polonijnymi. Mamy nadzieję, że z częścią z nich spotkamy się ponownie w listopadzie 2000 roku podczas I Zjazdu Polonii Śląskiej, w którego organizacji Szkoła aktywnie uczestniczy, współorganizując sesję naukową zatytułowaną "Śląsk literacki". Sesja odbędzie się 8-9 listopada i będzie kontynuacją śląskich sesji organizowanych od kilku lat na polonistyce przez Tomasza Głogowskiego.
Istnieje także możliwość kontaktu z Polonią Śląską na stronach internetowych, które odwiedzane są przez Ślązaków z różnych stron świata. Tym, co niewątpliwie przyciąga i zachęca do korespondowania na stronach jest zasada, że pisze się tu wyłącznie gwarą.