Kończymy już powoli nasz trud, przerywając zakończenie roku na okres wakacyjny, w czasie którego dla nowych adeptów zacznie się przygoda akademicka: niektórzy z nich jeszcze pewnie nie wiedzą, że będzie to przygoda na całe życie. Ponieważ jednak już nam się zaczyna kończyć - rok akademicki oczywiście - to i ja na początku, żeby nie zapomnieć, napiszę jak Katon,, ceterum censeo" - ale nie, żeby zburzyć Kartaginę, bo po pierwsze już zburzona, a po drugie nie jestem burzymurkiem. Poza tym sądzę, że Sławomir Mrożek powinien zostać dok-torem honoris causa naszej uczelni. Jak się dowiaduję, matka wszystkich polskich uniwersytetów, czyli Jagiellonka już dała przykład i Mistrza uhonorowała, więc czyż my, córka krakow-skiej wszechnicy możemy się jeszcze opierać? I tylko proszę nie mówić, że się nie da, bo to brzmi jak cytat z Mrożka!
Uniwersytet Jagielloński nadał hurtem kilka honorowych doktoratów z okazji sześćsetlecia odnowienia uczelni, ale my chyba nie musimy myśleć przez sześć stuleci. W końcu nie jesteśmy w Krakowie, ale w Katowicach, gdzie od zawsze wszystko było nowe, chociaż nie zawsze stanowione na tak solidnych podstawach jak na niedalekim wschodzie. Oni na przykład od razu mieli podstawy utrzymania w postaci żup solnych, nam na szczęście nikt nie nadał w akcie erekcyjnym żadnej kopalni węgla - ładnie byśmy teraz wyglądali, jeszcze by trzeba rektorowi paczki do lochu nosić, bo, jak słychać, ścigają teraz kopalnianych szefów za długi. Nasz uniwersytet u początków swoich miał oparcie w komitecie, ale komitety się zdewaluowały, bo zamiast je palić (a każdemu czytelnikowi,, Ziemi Obiecanej" wiadomo, że puszczenie z dymem bywało opłacalne), Kuroń z Michnikiem zakładali swoje. W nowych czasach mamy trochę mało zrozumienia u twórców rankingów, ale studentów nie brakuje, bo ludzie w okolicy poważnie potraktowali zachęty do inwestowania w kapitał ludzki. Ale dopiero niedawno pojawiła całkiem nowa możliwość ustanowienia solidnych fundamentów uniwersyteckiego bytu. Otóż powoli materializuje się idea Ogrodu Botanicznego w okolicach Mokrego pod Mikołowem. Będziemy mieli ziemię, a mimo wszelkie rolnicze narzekania, żaden z nich łatwo się ziemi nie pozbywa, więc należy sądzić, że grunt to ziemia. Oczywiście specjaliści mają swoje plany, żeby tam posadzić różne dziwactwa z odległych krajów i potem zaskakiwać gości, że toto tu rośnie, ale gdyby tak popuścić wodze fantazji, to może znaleźlibyśmy więcej zastosowań dla uniwersyteckiego gospodarstwa. Może by tak na przykład zaatakować rolnictwo unijne jego własną bronią i polegając na opiniach naszych własnych specjalistów - glacjologów, którzy pilnie obserwują jak lodowce się cielą i klimat się ociepla, spróbować posadzić tam winorośl. Sądząc po majowych upałach, ,, Chateau Mokre" udałoby się nieźle. Gdyby coś nie wyszło z winem, obok winnicy na wszelki wypadek można nasadzić kartofli. Chodzi o to, żeby nie tylko botanicy, ale i inni uczeni mieli korzyść z owych latyfundiów. W związku z postępującą od paru lat stabilizacją dochodów nominalnych przeciętnego członka wspólnoty akademickiej byłoby też celowe zaprojektowanie punktów doraźnego dożywiania (krzaczki porzeczek, warzywniki, parę drzewek owocowych) gdzie profesorowie specjalności niewykładalnych w szkołach prywatnych mogliby poratować nadwątlone siły.
Jednak oprócz pobudek merkantylnych - nie należy ich skreślać, w końcu jednym z najważniejszych kierunków edukacyjnych w naszych czasach stał się merkantylizm w różnych postaciach - istnieją jeszcze inne, dla których mokrzańskie włości stanowią cenne uzupełnienie dotychczasowej diety, pardon, oferty edukacyjnej. Każdy wie, że uczeni wraz ze studentami, wędrując po ścieżkach posiadłości, nawiązaliby bliższy kontakt z naturą, ale nie tylko o to chodzi, żeby nawiązać do szkoły perypatetyków. Ostatnio modne są nawet wśród ludzi obdarzonych łaską późnego narodzenia, sentymentalne powroty do złotych czasów PRL-u, dekady Gierka, w której i nasza uczelnia stawiała pierwsze kroki w rytm wiersza,, Lewą marsz" poety Majakowskiego. Oprócz,, malucha", Klossa i Szarika, czasy te miały również cichych bohaterów zwykłego, robociarskiego trudu, których życie światła władza, z właściwą sobie absolutną pewnością co do słuszności podejmowanych decyzji, przybliżała studenckiej gawiedzi. Zanim młódź pogrążyła się w książkach, w nagrodę za sukces na egzaminie wstępnym otrzymywała ofertę atrakcyjnego wyjazdu wakacyjnego z biurem, które nazywało się,, Studencki Hufiec Pracy". Przez miesiąc świeżo upieczeni studenci kręcili się po fabrykach, budowach i innych zakładach pracy socjalistycznej i integrowali się z klasą robotniczą, co niektórym młodym burżujom otwierało oczy na nieprzeczuwane przez nich zjawiska. Potem praktyki zniesiono, bo państwa nie było już stać na półdarmową pracę studentów. Czy jednak w epoce nostalgii za PRL-em nie warto by wskrzesić i tej tradycji? Prace w Ogrodzie byłyby jak znalazł - zdrowe, pożyteczne, a koszty można by obniżyć każąc żakom przybywać z własnymi kanapkami. Przy okazji na własnej skórze każdy z nich odczułby wagę decyzji czy warto coś posiać. Wówczas jego myśli powędrowałyby nieuchronnie ku dziełu wielkiego Sławomira i zacząłby się natychmiast domagać uhonorowania Mistrza, co niżej podpisanemu sprawiłoby osobistą przyjemność. Właśnie sobie gimnastykuję palce naciskając na guziki pilota i trafiłem na coś, co się nazywa,, ZDF Theaterkanal". TVP jest dumna jak paw ze swego Teatru Telewizji, a Niemcy wpuścili tymczasem teatr w specjalny kanał. Proszę sobie wyobrazić - grają Mrożka!