Organizator cyklu – działające przy Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej UŚ Koło Naukowe Rusycystów „Rosyjska Ruletka” – od kilku lat zaprasza na spotkanie osoby zawodowe związane z Rosją. Okazją do odwiedzin redaktora Jastrzębskiego była niedawna premiera jego najnowszej książki Rubinowe oczy Kremla.
To czwarta pozycja w dorobku pisarskim dziennikarza, który wcześniej opublikował Matrioszkę Rosję i Jastrzębia, Klątwę gruzińskiego tortu oraz Krym: miłość i nienawiść. Wszystkie tytuły to oczywiście pokłosie kilkuletniego pobytu w stolicy Rosji i poznawania tamtejszych realiów – Jastrzębski pełni funkcję moskiewskiego korespondenta od 2010 roku, a wcześniej pracował dla Polskiego Radia także w Brukseli i Mińsku. Rubinowe oczy Kremla to próba pokazania Moskwy od strony metafizyki, jaką zdaniem autora na każdym kroku przesiąknięta jest ta nowoczesna i potężna aglomeracja.
– Rosjanie są bardzo przywiązani do zdarzeń – nazwijmy je – paranaturalnych. Dlatego to książka o potworach, legendach, tajemnicach i sekretach, o tym wszystkim, co mogły widzieć i o czym mogłyby opowiedzieć czerwone gwiazdy umieszczone na basztach Kremla, czyli jego tytułowe rubinowe oczy. Choć paradoksalnie nie są one aż tak stare, bo umieszczono je dopiero pod koniec lat 20. XX wieku – powiedział autor.
W książce dużo miejsca poświęcono tzw. diggerom. To nawiązanie do stalkerów z powieści science fiction pt. Piknik na skraju drogi Arkadija i Borysa Strugackich. Dzięki niej termin stalker zaczął odnosić się w kulturze masowej do specyficznego typu poszukiwacza-awanturnika poruszającego się po sferach niedostępnych przeciętnemu człowiekowi.
– Osoby schodzące do moskiewskich podziemi też chciały stworzyć wokół siebie taki kultowy klimat tajemniczości i zaczerpnęły słowo digger z angielszczyzny. Motywacja diggerów jest zróżnicowana: jedni chcą podnieś sobie poziom adrenaliny, inni naprawdę chcą odnaleźć coś wyjątkowego, jeszcze inni – archeologowie, historycy – badają dzieje tych miejsc od panowania Iwana III Srogiego, kiedy rozpoczęto rozbudowę podziemnych pomieszczeń kremlowskich, aż do wieku XIX – wyjaśniał redaktor Jastrzębski.
Wydanie nowej powieści okazało się tylko pretekstem do szerszej refleksji na temat najważniejszych spraw w dzisiejszej Rosji, życia w niej oraz jej kontrowersyjnej polityki wewnętrznej i zewnętrznej, ale także na temat życia i pracy korespondenta. To codzienne funkcjonowanie – relacjonował gość – wbrew pozorom nie różni się znowu aż tak bardzo od życia w Polsce. Występują jednak pewne różnice w mentalności (odziedziczone po okresie ZSRR i wzmocnione w ostatnich latach), które bywają drażniące, np. bardzo nieprzychylny stosunek służb migracyjnych do podróżujących albo kompletnie chaotyczny ruch uliczny.
– To wszystko sprawia, że choć lubię w Moskwie pracować, bo to praca niezwykle satysfakcjonująca, to nie lubię w Moskwie żyć. Inna sprawa, że pochodzę z Włocławka, który znajdował się w zaborze rosyjskim, i być może wyniosłem więcej zrozumienia dla rosyjskich spraw niż ktoś, kto częściej stykał się z kulturą germańską – mówił Jastrzębski, który w stolicy Rosji znalazł się po raz pierwszy w 1991 roku. Pojechał wówczas na spotkanie dziennikarzy młodego pokolenia. Działo się to dosłownie w przededniu puczu moskiewskiego (w sierpniu 1991 wiceprezydent ZSRR Giennadij Janajew podjął nieudaną próbą przejęcia władzy), a jako że już wtedy pracował w Polskim Radiu, Maciej Jastrzębski pomagał ówczesnemu wysłannikowi PR w Moskwie Andrzejowi Siezieniewskiemu w relacjonowaniu tamtych wydarzeń.
– Dopiero po powrocie do Polski uświadomiłem sobie, że uczestniczyłem w czymś bardzo ważnym. I chciałem robić to częściej, już jako regularny korespondent. Po latach udało mi się wrócić do Rosji, z wcześniejszymi przystankami w Brukseli i na Białorusi – dodał Jastrzębski.
W praktyce korespondent pozostaje do dyspozycji warszawskich dziennikarzy PR przez 24 godziny na dobę i prawie 365 dni w roku. Czasem można śledzić wydarzenia, a potem przygotować relację bez wychodzenia z domu, ale wtedy bardzo istotna jest samodyscyplina. Korespondent zagraniczny – uważa Jastrzębski – powinien przede wszystkich nie zadrażniać stosunków pomiędzy oboma krajami, co wiąże się ze starannym tłumaczeniem wypowiedzi, zwłaszcza polityków. Poza tym pomagają rzeczy potrzebne w każdym rodzaju dziennikarstwa, czyli przyzwoitość, dobry smak i umiejętne wyczucie, gdzie znajduje się granica głupoty. I oczywiście znajomość języka.
– Języka rosyjskiego uczyłem się w podstawówce, w liceum i trochę jeszcze na studiach, ale nauczyłem się go dopiero dzięki oglądaniu filmów i seriali, zwłaszcza wieloodcinkowych – stwierdził z uśmiechem dziennikarz. – Dzięki słuchaniu dialogów język dość szybko się „wchłania”. Nic też nie zastąpi praktyki: jeśli przez trzy dni będę miał kontakt tylko z kolegami z Warszawy, to po tych trzech dniach będę mówił kiepsko po rosyjsku, zwłaszcza jeśli chodzi o akcent.
Nie mogło zabraknąć pytań o Krym i jego aneksję w 2014 roku. Redaktor Jastrzębski odwiedził półwysep w marcu, by sprawdzić, jak żyje się tam trzy lata po włączeniu go w skład Federacji Rosyjskiej. Społeczeństwo Krymu dzieli się generalnie na trzy grupy. Dla przedstawicieli starszego i średniego pokolenia – jak na przykład dla urodzonego w Symferopolu taksówkarza, który obwoził Polaka po półwyspie, i dla jego brata, wojskowego, który powrócił do domu po latach służby – dokonała się historyczna sprawiedliwość, bo Krym utożsamiają nie tyle z Rosją, co ze Związkiem Radzieckim. Wśród młodych ludzi jest wiele osób niepałających miłością do Ukrainy, ale im aneksja Krymu bardzo się nie podoba. 15 proc. tamtejszej ludności (w tym społeczność tatarska) jest zdecydowanie przeciwne ingerencji rosyjskiej i ma problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Oskarżenia o ekstremizm i terroryzm pod adresem zaangażowanych religijnie Tatarów są na porządku dziennym.
– Oczywiście, ja też jestem przeciwko zajęciu Krymu i nie zgadzam się z taką polityką Rosji. Życie na Krymie pogorszyło się, ale trzeba też wyraźnie powiedzieć, że obecnie nie trwa tam wojna – przekonywał korespondent.
Zdaniem dziennikarza Rosja powinna zostać pozbawiona nie tylko organizacji przyszłorocznych mistrzostw świata w piłce nożnej (na które zostanie wydane znacznie mniej pieniędzy, niż pierwotnie deklarowano), ale również zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi, które odbyły się w 2014 roku. Powinna to być kara za agresywną politykę międzynarodową (poza Krymem także inspirowanie niepokojów w Naddniestrzu czy na granicy pomiędzy Gruzją a Osetią Południową i Abchazją). Obywatel rosyjski i tak nie zetknie się z magią tych wielkich imprez, za to właśnie w niego skierowane jest ostrze propagandy – władze rosyjskie nie chcą manipulować światem zewnętrznym (ponieważ niezbyt dbają o to, co sądzimy o nich na Zachodzie), ale własnym obywatelem, który na przestrzeni wieków wyrobił sobie dość asekuracyjne podejście do rzeczywistości i umiejętność godzenia się – tak na wszelki wypadek – z tym, co mówi jego przełożony.
Pytany o przyszłe plany literackie redaktor Jastrzębski zdradził, że zamierza napisać kiedyś powieść o kobietach w Rosji, ale jeszcze przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi chciałby opublikować zbiór wywiadów o różnicach pomiędzy ZSRR a Rosją, które przeprowadził m.in. z sowieckimi dysydentami Siergiejem Kowalowem i Ludmiłą Aleksiejewą.
– Prawie 90-letnia i bardzo schorowana Aleksiejewa powiedziała mi, dławiąc się łzami, że z jej punktu widzenia Rosjanie – po agresji z 1939 roku, po Katyniu i po czasach ZSRR – nie zasługują na przebaczenie ze strony Polaków. Ale w przeciwieństwie do Kowalowa, który dzisiejszą Rosję potępia w czambuł, stara się znaleźć w swoim kraju odrobinę czegoś pozytywnego – relacjonował dziennikarz.
Czy Moskwę można uznać za „Rosję w pigułce”? A może stolica i cała reszta to dwa zupełnie różne światy?
– Moje spojrzenie w tej kwestii się zmienia. Dzisiaj często przyznaję rację tym, którzy mówią, że Moskwa to nie Rosja – mówi autor Rubinowych oczu Kremla. – Ale proszę pamiętać, że ja nie znam Rosji, może jedynie poznałem trochę Moskwę. Tego kraju nie da się poznać w ciągu jednego życia.