W 2017 roku przypada 160. rocznica urodzin Josepha Conrada (właśc. Józef Teodor Konrad Korzeniowski), wybitnego pisarza i publicysty pochodzenia polskiego. Z tej okazji Sejm RP ustanowił pisarza patronem 2017 roku, zaznaczając, że jego dorobek, powstający pod wpływem literatury polskich romantyków, zawiera uniwersalne wartości moralne i etyczne. Podejmowanie tematów ważnych dla starego kontynentu czyni go pisarzem uniwersalnym, który już w tamtych czasach nakreślił wizję „Europy bez granic” stanowiącą podstawę trwałego pokoju między narodami Europy – zaznaczono w uchwale. Przypomniano również, że jego liczne dzieła weszły do kanonu lektur.
Po raz drugi Joseph Conrad jest patronem kulturalnym roku (pierwszy Rok Conradowski Sejm RP ogłosił w 2007 roku). Jest to kolejna okazja do przypomnienia polskiego pochodzenia autora Szaleństwa Almayera, Lorda Jima, Jądra ciemności, ale jest to także sposobność sięgnięcia do bogatego dorobku pisarza.
– Conrad nigdy nie był pisarzem zapomnianym, choć trzeba przyznać, że mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Nigdy dotąd nie odnotowaliśmy bowiem tak dużej liczby polskich prac naukowych poświęconych Conradowi, także nasze kontakty z rozsianymi na całym świecie ośrodkami badawczymi i popularyzującymi pisarza z Berdyczowa nie były tak rozległe, jak obecnie. Niestety, jednocześnie trudno nie dostrzec jednak niepokojącego spadku zainteresowania czytelników. Nawet tegoroczne obchody w porównaniu z tymi sprzed dziesięciu lat są znacznie skromniejsze.
Twórczość Josepha Conrada różnie postrzegano w Polsce, ale na brak popularności nie mógł chyba narzekać, choć czasem był obiektem ataków i ostrej krytyki.
– To prawda. Pamiętać jednak musimy, że kiedy siedemnastoletni Konrad Korzeniowski zdecydował się opuścić Galicję i wstąpił do marynarki, był rok 1874 i Polska nie istniała na mapie Europy. Kiedy pierwsze utwory Conrada, zarówno w tłumaczeniach, jak i w oryginale, dotarły do Polaków żyjących pod zaborami, były nie tylko bacznie czytane, ale i szeroko komentowane. Młodopolska prasa stale pisała o Conradzie, był pisarzem elitarnym, pisarzem z Zachodu, w którego utworach rozbrzmiewała nuta polskiego romantyzmu. Największą popularnością cieszył się w Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym, zapanowała wówczas swoista moda – inteligentowi wypadało znać Conrada. O jego twórczości pisali najwięksi ówczesnej epoki. A jednym z najgorętszych orędowników Conrada po odzyskaniu przez Polskę niepodległości był Stefan Żeromski… To oczywiście największy z możliwych skrótów, ale obrazuje stopień zainteresowania twórczością pisarza z Wysp.
Już pod koniec XIX wieku doświadczył autor Lorda Jima potężnej fali krytyki.
– Fatalnie na polskiej recepcji Conrada zaważył spor o emigrację. Namącił w tym Wincenty Lutosławski, który spotkał się z Conradem w Wielkiej Brytanii, czego efektem był artykuł Emigracja zdolności zamieszczony w 1899 roku w tygodniku „Kraj”, polskojęzycznym piśmie wydawanym w Petersburgu. Lutosławski podzielił się w nim swoją hipotezą, według której zdolni Polacy, nie mając w kraju pod zaborami możliwości pełnego rozwinięcia swoich talentów, winni wyjeżdżać na Zachód, zarabiać tam duże pieniądze, a następnie wracać, by na ziemiach rodzimych intratnie je inwestować. Posłużył się przykładem: „poznałem emigranta z roku 1863 Konrada Korzeniowskiego pisującego angielskie powieści, opłacające się wybornie”. Było to oczywiście wierutną bzdurą, ponieważ Conrad wówczas ledwo wiązał koniec z końcem. Z tymi propozycjami Lutosławskiego polemizował jeden z członków redakcji, twierdząc, że woli on nauczyciela wiejskiego, który tu pracuje na miejscu, niż kogoś, kto robi wielką fortunę na Zachodzie. Kiedy wydawało się, że dyskusja wygasła, odezwała się Eliza Orzeszkowa i wytoczyła artylerię najwyższego rzędu: „zdolność twórcza to szczyt wieży, sama korona rośliny i tę koronę oddawać Anglosasom, którym nawet ptasiego mleka nie brakuje – o tym nawet pomyśleć niepodobna bez wstydu”. Słowa te zabolały Conrada, nigdy ich Orzeszkowej nie zapomniał, odpowiedział pisarce w tomie autobiograficznym Ze wspomnień, zapewniając, że nawet w najtrudniejszych warunkach można zachować wierność tradycji. W różnych ośrodkach badawczych, także i w Polsce, powstała szkoła interpretacyjna, która głosi tezę, że losy bohatera Lorda Jima są odpowiedzią na zarzuty Orzeszkowej. Trochę to naciągana teoria, ale niektóre argumenty są logiczne.
Nie zabrakło także antagonistów w latach 30. XX wieku.
– Tym razem sprawcą był zauroczony ideą marksizmu pisarz amerykański Upton Sinclair, autor modnych wówczas powieści Nafta czy Król węgiel. Conrad jego zdaniem, tworząc wspaniałe i urzekające obrazy służby marynarskiej, zachęcał młodzież do pływania na statkach, a ponieważ ówczesna flota była źle wyposażona – statki tonęły, dzięki czemu armatorzy mnożyli zyski z premii asekuracyjnych, tak więc, zdaniem Sinclaira, autor Nostromo oddał swój talent na usługi armatorom towarzystw okrętowych. Niestety ów paradoksalny rozdział książki przedrukowały dwa pisma: skrajnie prawicowy „Merkuriusz Polski Ordynaryjny” i lewicowe „Sygnały”. Pocieszający jest fakt, że wśród atakowanych przez Sinclaira znaleźli się wielcy i najwięksi, nie oszczędził nawet Szekspira.
Conrad nie wierzył w odzyskanie przez Polskę niepodległości.
– Nie można się temu dziwić, trudno go obwiniać za to, że po 123 latach zaborów nie wierzył, że Polska powstanie, podobnie myślało bardzo wielu Polaków. Trzeba było być Piłsudskim, żeby snuć wizję niepodległej ojczyzny. W świadomości Conrada Polska pozostawała jednak zawsze wartością. Rzeczpospolita Obojga Narodów była dla niego niczym Cesarstwo Rzymskie, które wiadomo, że nie wróci, ale nigdy nie przestanie wzbudzać podziwu. Kiedy Conrad mówi o wierności tradycji, zawsze ma na myśli polską tradycję.
Szczególny hołd złożyli Conradowi akowcy.
– Rzeczywiście, szczyt popularności oddziaływania Conrada przypada na okres okupacji, stał się on wówczas pisarzem akowskim, moralnym patronem pokolenia Kolumbów. Czytała go elita, odnajdując w dziełach autora Smugi cienia własne dylematy, problemy sumienia, wierności, zdrady, lojalności, odpowiedzialności, bohaterstwa, honoru… Nic dziwnego, że po wojnie komuniści rozpoczęli nagonkę na Conrada, potężną rolę odegrał wówczas Jan Kott, który po wojnie był współzałożycielem i redaktorem marksistowskiego tygodnika „Kuźnica”. Kott atakował Conrada za służalczość wobec kapitalistów, wierność przeszłości, dbałość o moralność indywidualną, gdy tymczasem w nowym ładzie najważniejsza miała być moralność społeczna. Maria Dąbrowska, polemizując z Kottem, uderzyła w stół, stwierdziła bowiem, że atak Kotta jest atakiem na Armię Krajową. Poparło ją wielu intelektualistów. Atak Kotta był jednak tylko uwerturą do decyzji administracyjnych, czyli zakazu wydawania dzieł Conrada. Dopiero w 1956 roku ukazało się w PIW wydanie zbiorowe opatrzone osobliwym wstępem Jerzego Andrzejewskiego, w którym pisząc o Conradzie, autor kaja się za swoją postawę w okresie stalinizmu. Rozpoczyna się wtedy także nowy rozdział badań twórczości pisarza oraz ogromny wzrost czytelnictwa jego dzieł. Triumfalny powrót Conrad zawdzięcza przede wszystkim Zdzisławowi Najderowi, którego zasług nie można przecenić. Jest nie tylko autorem biografii, które stale pogłębia, uzupełnia i poszerza. W latach 1972–1974 Zdzisław Najder zredagował 27 tomów twórczości Conrada, gromadząc w nich wszystko, co wyszło spod pióra pisarza. Do druku było przygotowane 28 tomów, cenzura jednak zatrzymała teksty polityczne Conrada dotyczące spraw Polski 1918 roku, w tym także słynną Zbrodnię rozbiorów, w której Conrad, obywatel angielski, honorowany na Wyspach, atakuje rządy angielski i francuski za to, że nie udzieliły Polsce pomocy i były skłonne, gdyby I wojna światowa inaczej się zakończyła, oddać Polskę Rosji. Tom 28. wydany został poza granicami Polski. Do Zachodu zaczęła przedzierać się – a nie było to łatwe – świadomość, że bez klucza, jakim jest polska tradycja, nie sposób zrozumieć Conrada i wiedza o jego polskich korzeniach jest niezbędna.
Owe korzenie to pierwsze lata życia Konrada Korzeniowskiego. Wprawdzie to temat na wielotomowe dzieło, warto jednak przypomnieć najbliższą rodzinę pisarza, atmosferę, w której wzrastał.
– Konrad urodził się w Berdyczowie, jego matką była Ewa z domu Bobrowska, ojcem Apollon Korzeniowski, obie rodziny tkwiły głęboko w polskiej tradycji patriotycznej. Już same imiona, które rodzice nadali synowi, są znaczące: Józef – po dziadku Bobrowskim, Teodor – po dziadku Korzeniowskim, powstańcu listopadowym, Konrad – po bohaterze Mickiewiczowskich Dziadów. Na małego Konrada duży wpływ miał ojciec, który był dramaturgiem i poetą, chociaż nie należał do grona najlepszych, zapewne to on zaszczepił w synu zamiłowanie do literatury. Był natomiast Apollon Korzeniowski żarliwym patriotą, niezwykle zaangażowanym w przygotowanie powstania styczniowego. Brał udział w demonstracjach, organizował obchody rocznicowe unii horodelskiej, unii lubelskiej, z jego inicjatywy w 1861 roku utworzono tajny Komitet Ruchu, który stał się zalążkiem podziemnego Rządu Narodowego w roku 1863. Działalność ta zakończyła się osadzeniem w warszawskiej Cytadeli. W liście do Wincentego Lutosławskiego Conrad opisywał swój pobyt na podwórcu w Cytadeli, kiedy oczekiwał z mamą na możliwość przekazania ojcu paczki z żywnością i odzieżą. Było to dla czterolatka traumatyczne przeżycie. Wyrokiem sądu oboje Korzeniowscy zostali skazani na zesłanie do Wołogdy. Ten „łagodny” wyrok zawdzięczali wyłącznie udziałowi w demonstracjach, honorowaniu rocznic narodowych. O działalności Apollona w przygotowaniach do powstania na szczęście Sąd Wojenny nic nie wiedział. Wołogda, miejscowość położona za kręgiem polarnym, gdzie trzy czwarte roku trwa zima, mogła być ostatnim miejscem pobytu rodziny Korzeniowskich, gdyby nie starania Bobrowskich o przeniesienie. Ostatecznie trafili do Czernihowa na Ukrainie. Kilka lat później kolejno umierają na gruźlicę oboje rodzice, najpierw matka, a cztery lata później ojciec. Osierocony dwunastoletni Konrad trafia pod opiekę babci Bobrowskiej i wuja Tadeusza Bobrowskiego, znakomitego prawnika, niezwykle ważnej osoby w życiu Conrada. Wuj starał się usilnie o zdobycie dla siostrzeńca obywatelstwa austriackiego, niestety nawet sowicie opłacani adwokaci nic nie wskórali. To rosyjskie obywatelstwo przysporzyło Konradowi w życiu wielu problemów.
Do jakiej szkoły uczęszczał wówczas Konrad?
– Odpowiedź na to pytanie skłóciła conradystów na całym świecie. Jedni twierdzą, że uczył się w Liceum Świętej Anny w Krakowie, inni, jak np. Zdzisław Najder, podważają ten epizod.
A zdaniem Pana Profesora…
– Sądzę, że chodził do liceum. Broni tej tezy również dr hab. Agnieszka Adamowicz-Pośpiech, która w swoim doktoracie poświęciła obszerny rozdział na poparcie tej tezy. Skąd Conrad znałby tak dobrze na przykład mitologię grecką, gdyby nie miał wykształcenia? Musiałby być genialnym samoukiem.
Spory o narodowość Conrada przeszły już do historii.
– To rzeczywiście jest już temat demodé. Nie ulega wątpliwości, że Conrad jest pisarzem europejskim, trudno go bowiem zrozumieć bez znajomości tradycji francuskiej, bez Szekspira czy Dostojewskiego, ale przede wszystkim bez polskiego romantyzmu, który pozostawił znaczące piętno w jego twórczości. Mimo więc czytelnego i ewidentnego dziedzictwa różnych kultur obecnych w jego powieściach podstawą pozostaje polska szkoła romantyczna, na której się wychował. Dynamiczne opisy przyrody, animacje, personifikacje w Lordzie Jimie, Jądrze ciemności, Smudze cienia i wielu innych brzmią niczym Mickiewiczowskie opisy litewskich krajobrazów. Notabene Conrad nie rozstawał się z Panem Tadeuszem, z pamięci recytował obszerne fragmenty epopei. W literaturze zaszedł bardzo wysoko. Rudyard Kipling powiedział kiedyś do przedstawiciela poselstwa polskiego w Madrycie: „z piórem w ręku on jest najlepszy z nas wszystkich, pisarzy angielskich”.
Dziękuję za rozmowę.