Jakich słów użyć, by opisać to, co się działo na Uniwersytecie w maju? Armageddon nie wydaje się zbyt mocnym określeniem dla opisania nieopisanego bałaganu spowodowanego awarią poczty elektronicznej. Przypomnę: najpierw przez wiele dni nic nie działało, a na stronie pojawił się krótki komunikat, że nastąpiła awaria i trudno przewidzieć czas jej usunięcia. Potem częściowo odzyskaliśmy dostęp do poczty, ale tylko częściowo i sporo korespondencji wciąż pozostawało w – jak to zwykł mówić jeden z moich przyjaciół – kosmosie. Potem w końcu awaria została usunięta lub raczej – kiedy to piszę – jest usuwana; od czasu do czasu komputer wyrzuca z siebie jakąś astronomiczną liczbę listów z przeszłości, czasem pojawia się ich kilka, podobno wciąż nie wszystko działa. Ponieważ komunikacja wewnątrzuniwersytecka jest oparta na adresie @us.edu.pl, została ona sparaliżowana niemal kompletnie. Na szczęście pozostała możliwość komunikowania się przez strony internetowe, na których pojawiły się apele przypominające o istnieniu telefonów. Dobrze, że udało się uniknąć sygnałów dymnych, gołębi pocztowych i tam-tamów, choć i taka ewentualność była rozważana. Ktoś podejrzliwy mógłby rzucić cień lub raczej światło na całą sytuację i wskazać na to, że nieprzypadkowo awaria nastąpiła właśnie teraz i właśnie taka. Trzeba natychmiast ustalić, kto za tym stoi i komu to służyło, żeby sparaliżować uniwersytet właśnie w chwili przeprowadzania wyborów władz wydziałów? Sam słyszałem domysły, że to akcja państwa islamskiego, które zamiast ucinać głowy, do czego już nas przyzwyczaiło, odcina ludzi od kontaktów e-mailowych. To zaiste okrucieństwo nieporównywalne z niczym i wołające o pomstę do nieba! Oczywiście, jeśli do nieba nie trzeba wołać za pośrednictwem maila, jak nas do tego przyzwyczajają także duszpasterze Kościoła, coraz chętniej używający gadżetów elektronicznych, ćwierkający na tłiterach i porozumiewający się z wiernymi na fejsie. Na razie to tylko e-mail padł, ale kto nam zaręczy, że w przyszłości nie nastąpi eskalacja i całą tę elektronikę będziemy mogli zezłomować?
Ciekawe, że zawsze, gdy stanie się coś niezwykłego, spostrzegamy, że te sprawy, którymi żyliśmy i zdawały nam się pierwszorzędne (bo tak mówiły media), nagle okazują się nieistotne. Tak było na przykład w 2001 roku, kiedy to po zamachu na World Trade Center wszystkie telewizje na okrągło zajmowały się szczegółami i relacjonowały sytuację w Nowym Jorku. Nawet wybory, bardzo ważne, bo oznaczające wówczas upadek rządu z kretesem (AWS nie dostał się do parlamentu), ukryły się za dymem z płonących wież nowojorskich. Podobnie było, gdy w 2005 roku umierał Jan Paweł II: nagle wszystkie konflikty okazały się nieważne i uwaga skoncentrowała się na wydarzeniach w Watykanie. Podobnie i w naszym lokalnym wymiarze: okazało się, że poczta nie jest aż tak ważna, jak by się wydawało. Być może główna strata polegała na tym, że uzależniliśmy się od maila do tego stopnia, iż podawaliśmy adres całemu światu. W związku z tym przez parę dni nie dostawaliśmy listów ze świata, być może ktoś nie otrzymał pracy do zrecenzowania albo nie mógł wysłać zgłoszenia na konferencję, albo jeszcze inna niedogodność się zdarzyła. Ale czy to naprawdę takie ważne? Powinno nas to wydarzenie nauczyć pokory i natchnąć refleksją nad przemijalnością świata i kruchością podstaw cywilizacji, z której nie bez powodów jesteśmy dumni.