Gdy piszę ten tekst, karnawał trwa w najlepsze, gdy się ukaże, będzie już Wielki Post. Ale to nie ma być tekst o ciągłym przemijaniu, więc skupmy się raczej na sprawach bieżących, bo – jak pisałem w poprzednim miesiącu – przewidywanie jest bardzo trudne, szczególnie przewidywanie przyszłości.
Ponieważ trwa karnawał, pijemy wino. ,,Dziś czas na wino i kobiety młode, jutro na kazanie i sodową wodę” pisał pewien klasyk, zdaje się lord Byron, który choć obcego rodu i wyznania, to świetnie rozumiał nadwiślańskie dylematy. A wino w tym roku można pić różne. W szczególności górnośląskie. Akurat mnie się trafiło, że pod choinkę otrzymałem wino rodem z Mysłowic. Można powiedzieć ,,węgielskie”. Przy okazji bowiem nawiązuje do tradycyjnego górnictwa i jest jakimś sposobem na zagospodarowanie postindustrialnych krajobrazów. Tak sobie napisałem, bo mi to dobrze brzmiało, ale po głębszym zastanowieniu myślę, że do uprawy wina trzeba odpowiedniej gleby, lepszej niż nieużytki pokopalniane. Tak więc chyba uprawa wina nie jest dobrym pomysłem na zamykane przez panią premier kopalnie. Może napić się byłoby warto, ale picie wina z takiej okazji mogłoby się nie spodobać klasykom gatunku. Taki np. Béla Hamvas napisał w swoim wiekopomnym dziele o filozofii wina: Piciem rządzi właściwie jedno jedyne prawo: pić można kiedykolwiek, gdziekolwiek, o każdej porze i byle jak! (…) Ale tego prawa mocno się teraz nadużywa. Mówiono mi, że pewien człowiek w letni wiezaczór, w altanie popijał wino z Szentgyórgyhegy i jednocześnie czytał gazetę. Przecież to świętokradztwo, wprost nie do uwierzenia! Tak znakomite wino należy pić w najbardziej uroczystych chwilach życia, przy pięknie, kolorowo nakrytym stole, z postawionym na nim wazonem świeżo ściętych kwiatów. W ręku należy mieć tom wierszy jednego z tytanów poezji – Pindara, Dantego lub Keatsa. Kto nie czuje szczególności takiej chwili, ten jest człowiekiem straconym. Bywają też inne barbarzyńskie przypadki. Na uroczystej kolacji pito do młodej gąski wino z Szekszard, a jeden z obecnych panów wzniósł tym winem zdrowie wojewody. Niestety, i tak bywa. Opowiadano mi również, że w pewnej wsi miejscowy rejent popijał leczo z kiełbasą prastarym winem z opactwa Pannonhalma. Jeśli to prawda, to albo ten rejent jest zwykłym ateistą, albo też jest niespełna rozumu.
Nie wiem, czy ktokolwiek zdrów na umyśle chciałby winem ,,węgielskim” pić zdrowie wojewody, ale wyobrażam sobie, że czytanie gazety nie jest obce miłośnikom wina z Mysłowic. W rzeczy samej jest to kupaż bliżej nieznanych szczepów, kosztuje masę pieniędzy (polskie wina są ekskluzywne, zwłaszcza pod względem ceny) i daje się wypić z pewnym samozaparciem. Moim zdaniem świetnie się nadaje do wzniesienia toastu ku czci, choć może nie wojewody. Uniwersytet powinien zaopatrzyć się w małą piwniczkę zawierającą ten trunek – zawsze to bardziej szlachetne od zwykłej gorzałki czy też wyrobów winopodobnych, jakie do nas trafiają z Zachodu. A piwniczkę można by założyć na terenie po byłej kopalni Katowice, przez kładkę z kampusu trafić łatwo. Spacerując między siedzibą NOSPR-u, Muzeum Śląskim a Centrum Kongresowym, można byłoby pofilozofować nad kondycją ludzką, zadumać się nad przemijaniem i zastanowić nad przyszłością świata, popijając jednocześnie jakieś wino, niekoniecznie to wspomniane wyżej.