Z pisarzami spotykamy się zazwyczaj, co oczywiste, w piśmie, które – jak wiemy – jest tylko przedstawieniem mowy, i to przedstawieniem niedoskonałym. Trwały i na pozór solidny obraz graficzny słów jest bowiem tylko zewnętrznym, „nienaturalnym” pośrednikiem zacierającym sens wypowiedzi. Krokiem w stronę rozumienia może być odnalezienie w zapisie doświadczenia głosu, natrafienie na ślad rytmu mowy, usłyszenie tembru, który jest niezastąpionym dowodem czyjejś jednostkowej i prawdziwej obecności. Głos Stanisława Barańczaka usłyszą zapewne podczas lektury jego książek ci, którym dane było go spotkać bezpośrednio, rozmawiać z nim, słuchać czytanego przez poetę wiersza czy wykładu. Jaki był to głos? Autoironicznie pisze o nim sam w wierszu „Ustawienie głosu”, w którym „stary łacinnik” napomina bohatera: „Dykcja, mój panie, dykcja! Poruszać ustami, nie mamrotać pod nosem!”. To, rzecz jasna, tylko wprowadzenie do konceptu, w którym pedagogiczna troska zyskuje wymiar metafizyczny, kiedy ta sama uwaga skierowana jest do Boga. Z jednakowo, jak można się domyślać, mizernym efektem: „Posiekane komunikaty, zgłoski tonące w milczeniu”, „jakoś rozumiem Cię w sumie, jak jąkała drugiego jąkałę rozumie”. Metaforyczna wizja dialogu z Bogiem możliwego tylko jako porozumienie jąkałów przedstawiona została jako wyolbrzymienie sytuacji międzyludzkiego… nieporozumienia. Głos poety stawia opór i wzywa jednocześnie do przełamywania go w imię sensu i prawdy. Tym większe to wyzwanie, jeśli przyjmuje kształt wiersza na papierze. Ale stwarza też i wyjątkową szansę porozumienia przez to właśnie, że zostało skierowane do nielicznych. Dlatego, że – jak notował Barańczak w młodzieńczym manifeście – „poezja zwraca się nie do biernego odbiorcy rozwalonego przed telewizorem lub przerzucającego stronice gazety, ale do człowieka, który widać pragnie myśleć, skoro w ogóle bierze książkę poetycką do ręki”.
Mieliśmy szczęście słuchać głosu poety z bliska, w Katowicach i w naszym Uniwersytecie, przez trzy lata z rzędu w latach 90. Najpierw w czerwcu 1993 roku, kiedy był gościem uroczystości nadania doktoratu honorowego Josifowi Brodskiemu. Dał się wówczas namówić na spotkanie autorskie, które poprowadziłem z nim w miejscu z poezją się zanadto nie kojarzącym, mianowicie w pubie Longman. W roku 1994 Stanisław Barańczak przyjechał do Katowic na zaproszenie organizatorów Festiwalu Ars Cameralis. Trzy listopadowe dni dawały okazję do intensywnego kontaktu. Otwarta została z udziałem poety wystawa ilustratora jego książek Wojciecha Wołyńskiego, odbyła się dyskusja całego licznego grona nowofalowców podczas sesji „Kontestatorzy i mistycy”, a w szczelnie wypełnionym katowickim BWA miałem przyjemność poprowadzić spotkanie z literaturą pod hasłem „3 x TAK”, którego gośćmi byli Stanisław Barańczak, Julian Kornhauser i Ryszard Krynicki. W Sosnowcu natomiast Stanisław Barańczak rozmawiał o przekładzie ze studentami i pracownikami Wydziału Filologicznego. Kiedy po pierwszej nocy odbierałem go rano z hotelu, był już po długim spacerze zachwycony katowicką secesją, co w ponury listopadowy dzień, w szarym podówczas mieście, robiło wrażenie, jakie mógł wywołać tylko przybysz z innego świata.
Zwieńczeniem tych wizyt okazały się uroczystości nadania poecie godności doctora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego 5 czerwca 1995 roku. Wieczorem, z udziałem doktora honorowego, odbyła się promocja trzech poświęconych mu książek, przygotowanych z okazji wydarzenia. Kolejnego dnia w sali Rady Wydziału Filologicznego zostały zaprezentowane referaty na sesji zorganizowanej przez Szkołę Języka, Literatury i Kultury Polskiej UŚ, a zatytułowanej „Stanisław Barańczak – poeta, tłumacz, naukowiec”. Co ważne, ich bohater wszystkiego wysłuchał i odniósł się na koniec do treści wystąpień. Wziął także udział w spotkaniach ze studentami oraz młodzieżą szkół średnich zarówno w Katowicach, jak i w Sosnowcu. Swoistym, symbolicznym powrotem Stanisława Barańczaka w mury naszej Uczelni była dedykowana mu w sześćdziesiątą rocznicę urodzin (13 listopada 2006) konferencja naukowa o znamiennym tytule: „Obchodzę urodziny z daleka…”. W Wydawnictwie Uniwersytetu Śląskiego ukazała się następnie książka, będąca plonem tej konferencji (2007).
A dorobek Barańczaka, także ten wymagający naukowego komentarza, jest imponujący. Najbardziej dziś rozpoznawalny jest zapewne ten poetycki i translatorski. Od roku 1968 jego poezja pozostaje jednym z najbardziej oryginalnych zjawisk. Jako przedstawiciel zbuntowanej generacji ‘68 rewolucjonizował polski język poetycki, wprowadzając do wiersza na niespotykaną skalę słowo powszechne, „słowo cudze”, otwierając poezję na żywioły mowy i różnojęzyczne światy. A przy tym, tworząc jak „poeta-lingwista”, demaskujący mechanizmy nowomowy, manipulacji języka propagandy czy innych kodów perswazji, pozostawał poetą wirtuozem, podążającym zawsze „ku arcydziełu”. Poczynając od debiutanckiej Korekty twarzy (1968), a kończąc na nagrodzonej w roku 1999 literacką Nagrodą Nike Chirurgicznej precyzji (1998). Jego dorobek tłumaczeniowy może przytłaczać: poeci języka angielskiego, najpierw XVII-wieczni metafizycy, potem kolejni „od Chaucera do Larkina”, zamach na wszystkie dramaty Szekspira i modernizacja jego dzieł dla polskiego odbiorcy. A przecież były jeszcze piosenki The Beatles, powieść Urszuli Le Guin czy przekłady z rosyjskiego, od których zresztą zaczynał: Mandelsztam, Achmatowa, Brodski, Pasternak. Imponował nie tylko rozmachem pracy translatorskiej, ale i tempem. W roku 1966, jako dwudziestoletni student, dostał do prof. Balcerzana przywieziony z Moskwy zeszyt zakazanych wierszy Mandelsztama, z poleceniem przygotowania wstępnych spostrzeżeń do ewentualnego przekładu. „Po dwóch tygodniach Barańczak – wspomina Balcerzan – był gotów do rozmowy: zamiast wstępnych uwag przyniósł cały cykl przez siebie genialnie przetłumaczony”. Z rolą tłumacza sprzęgła się w wykonaniu Barańczaka rola antologisty. Ogłaszał w ten sposób własne wybory poezji metafizycznej, miłosnej, poezji nonsensu, „bestiaria” i inne. Ułożył również z polskich wierszy budującą w trudnym czasie Antologię poezji świadectwa i sprzeciwu 1944–1984 pt. Poeta pamięta (Londyn 1984). Był w Polsce pionierem współczesnej „twórczości niepoważnej”, rzec można, że zinstytucjonalizował nonsens w obrębie polskiej kultury literackiej. Pod postacią twórczości limerycznej, pastiszy i rozmaitych „figli filologicznych”, ogłaszanych pod coraz to nowymi nazwami gatunkowymi: biografiołów, zoofiołów, geografiołów. Był wreszcie aktywnym krytykiem literackim, towarzyszącym poetom swojego pokolenia i ustawiającym hierarchie w obrębie pokoleń starszych i młodszych twórców. Dokonania krytycznoliterackie zebrał w kilku tomach, wśród których trzeba wymienić książkę – mit założycielski literackiego Pokolenia ‘68 pt. Nieufni i zadufani (1972) czy inną pozycję o walorach manifestu więcej niż tylko literackiego, jaką stała się Etyka i poetyka (Paryż 1979). Bezwzględnie, aczkolwiek dowcipnie, jako autor Książek najgorszych i Czytelnika ubezwłasnowolnionego, tępił wszelkie przejawy szmiry, tandety i głupoty produktów kultury masowej, od powieści milicyjnej zaczynając, a na komiksach kończąc. Stanisław Barańczak był też nauczycielem akademickim i badaczem literatury. Obronił i opublikował (1974) fundamentalną dla rozpoznania jednego z modeli poezji lingwistycznej pracę doktorską poświęconą twórczości Mirona Białoszewskiego. Napisał jedną z pierwszych i do dzisiaj najważniejszych monografii poezji Zbigniewa Herberta pt. Uciekinier z Utopii (Londyn 1984).
Wydaje się, że dla Stanisława Barańczaka momentem o zasadniczym znaczeniu dla spotkania się etyki i poetyki, etyki życia i etyki literatury był, oprócz przeżycia pokoleniowego w roku 1968, rok 1976. 5 grudnia 1975 roku poeta złożył swój podpis pod listem protestacyjnym w sprawie poprawek do Konstytucji PRL, czyli tzw. „Listem 59”. W lipcu 1976 natomiast zachodnich w sprawie robotników z Ursusa. W konsekwencji nazwisko Barańczaka przestało się pojawiać w publikacjach poddawanych kontroli urzędu cenzorskiego. W odpowiedzi na posunięcia cenzury rozpoczął publikowanie w tzw. drugim obiegu oraz w wydawnictwach emigracyjnych. Swoje kolejne, powstałe po Dzienniku porannym tomy wierszy złożył Stanisław Barańczak już w nielegalnie, z punktu widzenia organów władzy PRL, działających oficynach. 4 września 1976 roku podpisany został „Apel KOR-u”, pod którym także znajdziemy nazwisko autora Jednym tchem. Uczestnictwo w pracach Komitetu Obrony Robotników oznaczało rewizje, zatrzymania, aresztowania, pobicia, przesłuchania, permanentną inwigilację oraz kampanię oszczerstw i pomówień. Wreszcie, w wyniku tej ostatniej, utratę pracy. Nic zatem dziwnego, że wiersze autora Etyki i poetyki z lat siedemdziesiątych przyniosły obraz świata dotkniętego totalitarną skazą. W roku 1981 Barańczak otrzymał w końcu paszport i mógł przyjąć czekające już od trzech lat zaproszenie Harvard University, na którym objął stanowisko profesora zwyczajnego w katedrze języka i literatury polskiej. W okresie pierwszego kontraktu wybuchł w Polsce stan wojenny i perspektywa autora kolejnych tomów wierszy (Atlantyda, Widokówka z tego świata), została określona przez kontekst emigracyjny, choć, dodajmy, sam poeta nigdy za emigranta się nie uważał.
W połowie lat 80. uczestniczyłem w poświęconym Pokoleniu ‘68 seminarium magisterskim, które prowadził profesor Ireneusz Opacki. Zaczynałem pisać wówczas rozprawę poświęconą poezji Stanisława Barańczaka. Prace nad nią przeciągnęły się już poza ramy czasowe seminarium i przedłożyłem ją ostatecznie jako dysertację doktorską. Wcześniej przygotowywałem dla drugoobiegowego wydawcy antologię poezji Pokolenia ‘68, którą zdecydowałem się skonsultować z poetą-antologistą. W liście sprowokowanym tą konsultacją, z 4 stycznia 1988 roku, oprócz uwag merytorycznych, pisał: „Proszę przy najbliższej sposobności serdecznie pozdrowić ode mnie prof. Opackiego i wszystkich uczestników seminarium”. W innym liście z pieczątką z Newtonville z 6 marca 1989, zaskakująco wyznawał: „wbija mnie naprawdę w dumę, że stałem się tematem pracy doktorskiej”, co powtórzył w dedykacji na przesłanym wtedy z Bostonu do Hotelu Asystenckiego w Sosnowcu tomie Widokówki z tego świata. Czytając dzisiaj te wpisy, słyszę w nich głos poety, dla którego jednak sposób jego zapisu był ogromnie ważny. Oddając mi podczas pobytu w Katowicach w roku 1994 maszynopis książki o jego wierszach, załączył do niego kartkę w linię z czterema drobnymi uwagami i piątą najważniejszą, wziętą w koło czerwonym długopisem: „Przecinki i w ogóle interpunkcja!”.