Rozmowa z dr. hab. Lechem Krzyżanowskim z Instytutu Historii Wydziału Nauk Społecznych UŚ

Tak płaci Polska

Sejmik Województwa Śląskiego ogłosił rok 2014 Rokiem Henryka Sławika (1894–1944). W tytule książki Grzegorza Łubczyka nazwany został „bohaterem trzech narodów: polskiego, żydowskiego i węgierskiego”. Jak możemy rozumieć to określenie?

Dr hab. Lech Krzyżanowski z Zakładu Historii Najnowszej 1918–1945
Dr hab. Lech Krzyżanowski z Zakładu Historii Najnowszej 1918–1945

Jest to rzeczywiście jedno z określeń, które „przylgnęło” do Henryka Sławika i niezwykle trafnie oddaje jego zasługi. Właściwie do wybuchu II wojny światowej pracował on wyłącznie na terenie Górnego Śląska. Już wtedy był znanym działaczem, przynajmniej w środowisku związanym z Polską Partią Socjalistyczną. Okres II wojny światowej, poza ostatnim, najbardziej dramatycznym momentem, spędził natomiast na Węgrzech, gdzie swoje działania koncentrował na ratowaniu osób pochodzenia żydowskiego, które znalazły się w najbardziej opresyjnej sytuacji. W istocie można więc mówić o bohaterstwie w odniesieniu do trzech narodów. Być może Węgrzy najmniej mu zawdzięczają, niemniej nie powinniśmy zapominać o tej niezwykle efektywnej współpracy.

Zacznijmy od etapu górnośląskiego. Sławik urodził się w Szerokiej. Dzisiaj jest to jedna z dzielnic Jastrzębia- -Zdroju, ale spędził również dwadzieścia lat w Katowicach. Co wiadomo o tym okresie jego życia?

Dziś odkrywamy tę postać na nowo, dlatego pojawiają się kolejne informacje pozwalające na uzupełnianie posiadanej już przez nas, historyków, wiedzy. Myślę, że dosyć dobrze poznaliśmy górnośląski okres jego działalności. Przede wszystkim był to człowiek, który wpisywał się dosyć mocno w sytuację społeczną ówczesnego Śląska. Jego rodzice, rolnicy z niewielkim gospodarstwem nieprzynoszącym znaczącego dochodu, nie byli mu w stanie zapewnić wykształcenia, które wymagało inwestycji finansowych. Sławik był więc samoukiem. Jest to zresztą cecha charakteryzująca Górnoślązaków urodzonych pod koniec XIX wieku. Mniej typowe były jego sympatie polityczne. Mieszkańcom Górnego Śląska bliżej było do poglądów prawicowych, tymczasem Sławik opowiedział się po przeciwnej stronie sceny politycznej. Być może walka na frontach I wojny światowej i kontakty z ludźmi różnych narodowości, wyznań oraz ideologii zadecydowały, że pozostał wierny poglądom lewicowym. Rozpoczął działalność polityczną na lokalnej niwie socjalistycznej. Jego awans wiązał się ze zmianami w śląskim oddziale PPS-u, już po przewrocie majowym. Część kierownictwa PPS, z Józefem Biniszkiewiczem na czele, poparła działania Józefa Piłsudskiego i stworzyła prosanacyjny odłam ruchu socjalistycznego, występując z PPS-u, i wtedy polityczna kariera Sławika zaczęła się intensywniej rozwijać. Nie poparł secesji, jego stosunek do przewrotu był konsekwentnie negatywny. W tym przypadku trudno jednak mówić o kalkulacjach politycznych, była to raczej emocjonalna reakcja na działania Piłsudskiego, łamiące dotychczasowy porządek konstytucyjny. Sławik został wówczas redaktorem naczelnym „Gazety Robotniczej”, z sukcesem kandydował także do Rady Miejskiej Katowic.

Pełnił w tym okresie kilka funkcji jednocześnie. Był politykiem, dziennikarzem, radnym, ale nazywano go także przyjacielem górnośląskich robotników...

Tak mówiło się w ogóle o socjalistach. Ich głównym elektoratem była klasa robotnicza, w związku z tym mieli nadzieję na zyskanie silnej pozycji na Górnym Śląsku.

Był to zatem rodzaj hasła wyborczego?

Myślę, że w przypadku Sławika można jednak mówić o czymś więcej niż tylko o haśle. Już wtedy dostrzegalne były cechy charakteru, które w pełni ujawniły się w jego późniejszej działalności: przede wszystkim współczucie dla drugiego człowieka i coś, co moglibyśmy dziś nazwać wizją pomocy systemowej. Jest to zatem mądrze rozumiane hasło, które nie sprowadzało się tylko do deklaracji. Sławik aktywnie działał w Stowarzyszeniu Kulturalno-Oświatowym Młodzieży Robotniczej „Siła”, organizował również Towarzystwo Uniwersytetów Robotniczych. Był przekonany, że należy walczyć z największą dolegliwością klasy robotniczej, to jest z powtarzalnością ich losów „materialnych”. Robotnik w związku z brakiem wykształcenia nie mógł zapewnić bytu materialnego swojej rodzinie na wystarczającym poziomie oraz umożliwić dzieciom zdobycia odpowiedniego wykształcenia. Sławik obawiał się, że w ten sposób dzieci podzielą los swoich rodziców. Dostrzegał potrzebę impulsu, który przerwałby to błędne koło.

Czy zaangażowanie w sprawy społeczne z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych przyczyniło się do późniejszej decyzji Sławika o emigracji na Węgry w 1939 roku?

Pośrednio tak. Decyzja o emigracji została podjęta ze względu na obawę przed represjami ze strony Niemców. Wiadomo, że nazwisko Sławika figurowało w tak zwanej niemieckiej Specjalnej Księdze Gończej dla Polski „Sonderfahndungsbuch Polen” jeszcze w związku z jego udziałem w powstaniach śląskich. Ale również była to kara za aktywność, nazwijmy ją polską, w okresie międzywojennym. Jednoznacznie deklarował się jako Polak. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mógł zatem przypuszczać, że jego pozostanie na ziemiach polskich mogłoby się skończyć aresztowaniem, obozem koncentracyjnym, a nawet rozstrzelaniem. W związku z tym w 1939 roku razem z kilkoma tysiącami Polaków wyemigrował na Węgry.

W jakich okolicznościach spotkał pracownika węgierskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Józsefa Antalla, nazywanego potem przez polskich uchodźców „ojczulkiem Polaków”?

Zgodnie z relacją Antalla pierwsze spotkanie ze Sławikiem było nieformalne i przypadkowe. Miał okazję słuchać przemówienia Sławika, występującego w imieniu uchodźców i mówiącego o ich potrzebach. Wspomniana już wcześniej międzywojenna działalność Sławika także zwiększała zaufanie i umożliwiała rozpoczęcie współpracy.

Sławikowi powierzono funkcję delegata Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej emigracyjnego rządu RP, Antall został natomiast pełnomocnikiem swojego rządu do spraw uchodźców. Czy działalność Węgra, angażującego się tak aktywnie w pomoc polskim emigrantom, wiązała się z niebezpieczeństwem utraty wolności, a nawet życia?

Graffiti przedstawiające Henryka Sławika znajdujące się w przejściu podziemnym przy ul. Mariackiej Tylnej w Katowicach
Graffiti przedstawiające Henryka Sławika znajdujące się w przejściu podziemnym przy ul. Mariackiej Tylnej w Katowicach

Pierwsze wspólne działania zmierzały do stworzenia polskiej struktury uchodźczej umożliwiającej emigrantom pracę i edukację (między innymi utworzona została polska szkoła w Balatonboglár). Z czasem pojawiła się także możliwość zapewnienia bezpieczeństwa osobom pochodzenia żydowskiego, polegająca głównie na zmianie aktów urodzenia oraz wystawianiu metryk chrztu we współpracy z węgierskim kościołem katolickim, z księdzem Bélą Vargą na czele. Kolejne instytucje były tak pomyślane, aby także służyły ukrywaniu Żydów, jak chociażby sierociniec w Vacu, utworzony pod pretekstem pomocy dla polskich uchodźców. Jak się potem okazało, metoda była niezwykle skuteczna. Można jednak przypuszczać, że nielegalna działalność Sławika i Antalla nie niosła ze sobą tak dużego zagrożenia, jakie stało się ich udziałem dopiero w momencie wkroczenia armii niemieckiej na teren Węgier w marcu 1944 roku.

W lipcu 1944 roku aresztowano zarówno Sławika, jak i Antalla. Jednak tylko Polakowi postawiono zarzuty dotyczące między innymi ratowania osób pochodzenia żydowskiego.

Wiemy, że jeden z uczniów gimnazjum w Balatonboglár, Polak sympatyzujący z polityką niemiecką, zdradził działania Sławika. Jego wiedza była jednak na tyle ograniczona, że nie doniósł o pomocy udzielanej przez Antalla. Gestapowcy różnymi metodami próbowali zmusić Górnoślązaka do wyjawienia prawdy. Jeśli śledztwo miało być rozwojowe, to z punktu widzenia Niemców potrzebne było jednoznaczne wskazanie tego, kto ze strony węgierskiej pomagał osobom pochodzenia żydowskiego. I tu rzeczywiście wyłącznie zeznania Sławika mogły im umożliwić wydanie wyroku śmierci na Antalla. Polak miał wówczas odzyskać wolność. Nie wiadomo oczywiście, na ile niemiecka obietnica była prawdziwa. Sławik tego nie uczynił, dlatego Antall zawdzięczał swoje oswobodzenie wyłącznie jego postawie i pięknie mu się zrewanżował, opiekując się później jego córką Krysią.

Czy podczas procesu doszło do konfrontacji Sławika z Antallem?

Oczywiście, że tak. Wiadomo było, że podejrzany będzie ten, kogo wyznaczono ze strony węgierskiej do spraw uchodźców. Była połowa 1944 roku, Niemcy mieli świadomość, że wojna się kończy i nieuzasadnione morderstwo, bez śledztwa i zeznań, byłoby już wtedy zbyt obciążające. Sławik do samego końca utrzymywał, że Węgier nic nie wiedział o działaniach na rzecz polskich Żydów. Ich ostatnie spotkanie, o którym wspomina Antall, to jazda ciemnym samochodem, w którym mogli porozumiewać się jedynie szeptem. Węgier dziękował za uratowanie życia, Sławik natomiast miał odpowiedzieć: „Tak płaci Polska”. Jest to niezwykle wymowne i piękne ukoronowanie tej przyjaźni.

Nie dziwi więc pomysł zbudowania w Katowicach pomnika ku czci obu bohaterów: Henryka Sławika i Józsefa Antalla.

Efekt pracy każdego z osobna byłby niepomiernie mniejszy niż efekt ich współpracy, idea takiego pomnika jest zatem jak najbardziej słuszna i uzasadniona. To historia splotła ich losy w tak dramatyczny sposób. O Sławiku mówi się także, że ze względu na liczbę uratowanych osób jest „Schindlerem do potęgi”. Nie o liczby jednak chodzi. Wielka prawda ukryta jest bowiem w zdaniu zapisanym na medalu honorującym Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, przyznanym także Sławikowi: „Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat”.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Małgorzata Kłoskowicz, Agnieszka Sikora