Wypijmy za zdrowie Magnificencji, Profesorów i wszystkich uniwersyteckich stanów! Właśnie, wypijmy, ale czym? Z tego co wiem, na rozmaitych uniwersyteckich uroczystościach napoje powszechnie uznawane za wyskokowe pojawiają się raczej z rzadka. Najczęściej jest to wino czerwone i białe, takie, jakie akurat udało się nabyć (ciekawe swoją drogą, czy obowiązują w tej dziedzinie zamówienia publiczne?). Chateau Plovdiv, Domaine Santiago de Chile, El Vino de Corrida – taki mniej więcej asortyment, przyprawiający co delikatniejsze podniebienia o skurcze. I to raczej nie z zachwytu.
A przecież bierzemy przykład z nieco starszych uniwersytetów. Tyle razy słyszałem argument, że tak i tak być musi, bo Uniwersytet Jagielloński, nasza Macierz, czyli Mater albo nawet Matrix, skoro jesteśmy Córką, czyli Filią (byłą, ale z rodziny nigdy się nie wychodzi, zwłaszcza tak szacownej) tak czyni. No więc naśladujemy naszych starszych braci w nauce praktycznie we wszystkim, a zwłaszcza wszystkim, co trudno inaczej uzasadnić (inaczej – znaczy racjonalnie). I oto ten ponadsześciowiekowy staruszek wciąż krzepko się trzyma i po epoce życia z żup solnych uprawia w tej chwili w swoich włościach wino. Podobno niezłe, chociaż nie próbowałem. Ale na pewno lepsze od uprawianego też w Krakowie w średniowieczu, bo ono służyło głównie do dezynfekcji wody. Woda średniowieczna w miastach była paskudna, najwyraźniej średniowiecze nie służyło jakości wody pitnej, zwłaszcza miejskiej. Pokłady wody gruntowej, podskórnej i oligoceńskiej odkryto dopiero Po długiej podróży z Liverpoolu w ciasnej i zimnej furgonetce 1 stycznia 1962 roku czterech młodych muzyków stanęło w studiu renomowanej londyńskiej wytwórni Decca, a jednocześnie przed szansą zrealizowania nagrań, które otworzyłyby przed nimi drzwi do wielkiej kariery. Grali głównie utwory innych artystów i do tego, nie ukrywajmy, nie najlepiej. Podejmujący kluczową decyzję dla wytwórni ceniony producent Dick Rowe uznał, że tego dnia lepiej wypadła inna przesłuchiwana grupa – Brian Poole and the Tremeloes. Stwierdził, że zespół z Liverpoolu za bardzo przypomina The Shadows, nie jest dobry w tym, co robi, a poza tym „grupy gitarowe nie mają przyszłości”. W ten banalny sposób przeszedł do historii jako człowiek, który w najważniejszej zawodowej chwili życia odrzucił najważniejszy w historii muzyki zespół. Od tej pory Decca przez całe lata 60. XX wieku szukała drugich Beatlesów. Wydawać by się mogło, że swoje pięć minut Dick Rowe przespał, roztrwonił, zmarnował… Nierzadko przecież okazuje się, że prawdziwa szansa jest niepowtarzalną chwilą, a popełniony błąd trwa wiecznie... Tyle, że to nie koniec tej historii… Kilkanaście miesięcy później, w kwietniu 1963 roku, ten sam Rowe został jurorem konkursu młodych talentów w Liverpoolu. Podobno trochę się speszył, gdy zobaczył w składzie jury również George’a Harrisona… Spodziewać się mógł oczywiście najgorszego. Tymczasem… dwudziestoletni wówczas muzyk wspomniał, że później. Ostatnio zasłyszałem, że na UJ-ocie spożycie kieliszka wina musi być uzgodnione z tamtejszym Rektorem – i to byłby jakiś trop: albo wino jest nadzwyczaj cenne i trzeba je racjonować, albo przeciwnie, należy powiadamiać Magnificencję o każdej próbie targnięcia się na swoje życie poprzez nieodpowiedzialne spożycie. Jakkolwiek by było, trudno cokolwiek mniemać w tej kwestii.
A co u nas? Do niedawna byłem przekonany, że w kwestii winiarstwa Katowice są pustynią i długo jeszcze nic tu nie urośnie. A już na pewno nic, co by się dało przetworzyć w szlachetny trunek. Może jeszcze piwo albo wódka, ale wino? Nie, jako winiarze katowiczanie nie byli znani. Aż tu kiedyś jestem sobie poza Śląskiem (służbowo) i w czasie wolnym od pracy zaglądam na wystawę win krajowych połączoną z degustacją. Wśród mnóstwa straganów jeden przykuł mój wzrok, ponieważ zauważyłem na nim nazwę i znaną, i nieznaną zarazem. Było napisane ,,Las Mruckowski”. Oczywiście skojarzyło mi się z Katowicami, ale nie byłem do końca pewien, bo tu wszak rośnie Las Murckowski. Ale pod spodem było napisane (i nieco zasłonięte, więc nie od razu widziałem) ,,Katowice”. Już myślałem, że odkryłem jakąś aferę, ale człowiek w straganie zmieszał się i od przyznał, że na banerze jest błąd. Okazuje się, że w Lesie Murckowskim jest polana, a na tej polanie jest winnica „produkująca” kilka rodzajów winorośli. A może by tak Uniwersytet objął patronatem poczynania miejscowych miłośników wina?
W przeciwnym razie grozi nam, że już do końca świata będziemy liczyć na wytwarzane w pracowniach chemików i biologów oraz innych miłośników mocnych napojów bimbry, nalewki, spirytusy i takie tam wódeczności. Które wszakże nie nadają się do podania na oficjalnych imprezach – chociaż pamiętam, że dużą sławą cieszyła się ongiś pigwówka serwowana podczas bali uniwersyteckich przez jednego z prominentów. Toast jednak powinno się wznosić winem.