Z mgr Joanną Jasińską-Bryjak spotykam się nieomal w przededniu złożenia jej pracy doktorskiej. Pani Joanna jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym w Instytucie Języka Angielskiego na Wydziale Filologicznym UŚ. W rozprawie doktorskiej zajęła się zapożyczeniami z języka angielskiego w dziedzinie transportu i logistyki. Wieloletnia praca wsparta badaniami zbliża się do upragnionego finiszu.
Absolwentka naszej uczelni nie ukrywa, że spełnieniem jej zawodowych ambicji byłaby kontynuacja pracy naukowej na macierzystej uczelni. Uwielbia zajęcia ze studentami, choć nigdy wcześniej nie myślała o pracy dydaktyka. Pochłaniają ją zagadnienia z dziedziny fonetyki, gramatyki, praktycznego doskonalenia, żywotności i rozwoju języka. Swój czas dzieli między zajęcia na Uniwersytecie, badania do pracy doktorskiej i nową, ale niebywale silną pasję – miłość do… owczarków podhalańskich.
Spełnienie marzenia o posiadaniu własnego czworonoga (nieobce chyba żadnemu dziecku) napotkało na obiektywne przeszkody i dopiero przed rokiem doczekało się spełnienia. Nie byłoby w tym zapewne nic dziwnego, gdyby nie łańcuch wydarzeń, który spowodował ten nowy członek rodziny. Zaczęło się od precyzyjnie przygotowanego planu poszukiwań.
– Każdy, kto myśli poważnie o posiadaniu psa – tłumaczy pani Joanna – powinien odwiedzić schroniska dla zwierząt, znajdzie tam zarówno porzucone szczeniaki, jak i dorosłe, dramatycznie doświadczone zwierzęta; rasowe i kundle, zdrowe i ciężko chore. Wyciągnięcie stamtąd okaleczonego psychicznie psa gwarantuje jego dozgonną wdzięczność, przyjaźń i wierność do końca życia.
Poszukiwania pani Joanny koncentrowały się wokół konkretnie zarysowanego typu przyszłego czworonożnego przyjaciela. Miał mieć instynkt stróżujący, wzbudzać respekt, ale nie przejawiać agresji i nie wymagać codziennych długodystansowych sprintów. Po czterech miesiącach śledzenia wszelkich ogłoszeń i odwiedzania portali tematycznych pojawiła się Dolina, młody owczarek podhalański, którego właścicielowi zależało tylko na jednym, na pozbyciu się kłopotu. Dwuletnia suczka najpierw trafiła do gdańskiej Fundacji Bono, która pomaga owczarkom podhalańskim w całej Polsce. Jej założyciele postanowili bowiem zająć się losem tej niezwykłej rasy, ponieważ „(…) wymieniając doświadczenia z innymi właścicielami białasów, chwaląc się ich mądrością i urodą, spostrzegliśmy, jak wiele z nich przebywa w schroniskach, przytuliskach, wałęsa się po ulicach. To nie są miejsca przyjazne dla tych dumnych i silnych „górali”. One w schronisku nie błagają wzrokiem przy kratach, jak inne psiaki – zwykle kładą się w kącie, nie szukają kontaktu z ludźmi i często popadają w depresję lub pokazują zęby i z tego powodu uznawane są za agresywne, czyli nieadopcyjne i są… usypiane”. Fundacja Bono ratuje porzucone, wygłodniałe czy zaniedbane zwierzęta. Wolontariusze (tylko oni tworzą organizację) umieszczają odnalezione psy w tzw. domach tymczasowych, w których są leczone, sterylizowane, szczepione i gdzie czekają na nową rodzinę.
Ogłoszenie o młodej suczce, której właściciel nie stawiał żadnych warunków, przesądzało o losie Dolinki: mogła trafić do „hodowcy”, który wykorzystałby jej siłę rozrodczą i na kilku pokoleniach szczeniąt zarobił duże pieniądze. Suczką, na szczęście, zajęli się wolontariusze z Fundacji Bono, umieścili ją w hotelu pod Krakowem i rozpoczęli poszukiwania nowego właściciela.
Pani Joanna przeczytała ogłoszenie i nie miała wątpliwości. To jest pies, którego szukała. Ruszyły więc procedury adopcyjne i tak Dolina zamieszkała w Wojkowicach. Początki były trudne. Zaniedbana i wychudzona, trzymana prawdopodobnie przy budzie (o ile w ogóle ją miała), wszystkiego musiała się uczyć.
– Pierwszy spacer – wspomina pani Joanna – zakończył się po kilku krokach. Dolina położyła się na ziemi i nie było mowy o pójściu dalej. Następnego dnia zrobiła kilka metrów więcej i tak przez kolejne dni stopniowo dystans się wydłużał, aż wreszcie dotarliśmy do parku, który jest naprzeciwko naszego domu. Musieliśmy także zmierzyć się z jej strachem przed autobusami, samochodami, a bywało, że nawet przed ludźmi. Dzisiaj, po blisko roku, nie ma śladu po tych lękach. Dolinka znalazła wspaniały dom, a pani Joanna wielką pasję. Dziś mówi o Bono: „nasza fundacja” i powoli wdraża się w pracę wolontariuszki. Podhalanka zawojowała serca nie tyko pani Joanny i jej męża, ale całej rodziny i wielu znajomych. Odwdzięcza się najlepiej, jak potrafi.
– Każdego dnia zaraża nas swoją radością i optymizmem – przyznaje pani Joanna. – Jej wierność i lojalność nie są niczym obwarowane, oddanie i przywiązanie nie mają nic wspólnego z miską pełną jedzenia. Wiele musieliśmy ją nauczyć, ale i ona nas wiele nauczyła. Dyscyplina, konsekwencja, punktualność, opanowanie, cierpliwość – to cechy, których posiadanie procentuje w każdej dziedzinie życia, a w relacjach z Dolinką są one niezbędne.
Wprawdzie obecność psa w domu wymusza wiele zmian, nawet plany wakacyjne muszą uwzględniać miejsca, w których pies nikomu nie przeszkadza, a o późnych powrotach do domu trzeba zapomnieć, lecz na pewno czas spędzany na codziennych relaksujących (choć obowiązkowych) spacerach nie jest czasem straconym.