13 października w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach odbyła się międzyuczelniana inauguracja roku akademickiego 2013/2014. Uroczystość była okazją do wręczenia już po raz dwudziesty nagrody Lux ex Silesia. Nagroda ufundowana została w 1994 roku przez metropolitę górnośląskiego abp. Damiana Zimonia. Wręczana jest corocznie tym, którzy w swej działalności naukowej lub artystycznej ukazują wysokie wartości moralne i wnoszą trwały wkład w kulturę Górnego Śląska.
Skąd i kiedy pojawiły się zainteresowania okresem wczesnego chrześcijaństwa, a szczególnie tekstami gnostyckimi oraz językiem koptyjskim?
Zawsze interesowały mnie języki i filologia klasyczna. To były moje pierwsze fascynacje. W szkole średniej dodatkowo uczyłem się łaciny i zdawałem ją na maturze. Ponadto zbierałem wszystkie książki do łaciny i greki, gramatyki szkolne czy wybory tekstów przedwojennych gimnazjów klasycznych. Mam je zresztą do dziś w mojej bibliotece. Potem składałem dokumenty na filologię klasyczną na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale po drodze pojawiło się powołanie kapłańskie. Nie wiem zresztą, jak to się stało (śmiech). Skoro jednak zmieniłem drogę życiową, zainteresowałem się tym, co było najbliżej filologii klasycznej, czyli starożytnością. Nie miałem okazji studiować za granicą, nie było wówczas w Polsce takich możliwości, jakie są dzisiaj. Już po studiach, a nawet po doktoracie, nawiązałem kontakt z Niemcami z NRD, a przede wszystkim z Archidiecezją Paderborn, która wspomagała Katowice na różne sposoby. To właśnie jej zawdzięczam stypendium, które otrzymałem w 1973 roku. Od tego czasu zacząłem gromadzić w mojej bibliotece literaturę koptyjską i wydania nowo odkrytych tekstów gnostyckich. W 1975 roku pracowałem już nad habilitacją. Z NRD długo utrzymywałem kontakty, szczególnie z ewangelickimi teologami, starożytnikami, i bardzo często wyjeżdżałem do Berlina wschodniego na konferencje. I tak nauczyłem się języka niemieckiego, chociaż żadnego kursu nie skończyłem. Jeśli chodzi o inne języki, to podczas wakacyjnych kursów Alliance Française uczyłem się francuskiego. To był mój drugi, po łacinie, umiłowany język. Jako ciekawostkę dodam, że moją najwcześniejszą miłością była muzyka. Skończyłem nawet szkołę muzyczną pierwszego stopnia. Strasznie chciałem wówczas kontynuować naukę i zrobić karierę muzyczną (śmiech), ale rodzice mnie od tego odwiedli. Stwierdzili, że z tego nie da się żyć.
Ale przecież mówi się, że ci, którzy łatwo uczą się języków, mają słuch muzyczny…
Tak, rzeczywiście nigdy nie miałem problemów językowych. Jeśli chodzi o wspomniany język niemiecki, to tak naprawdę miałem go „w uchu” w dzieciństwie, bo do 5–6 roku życia rozmawiałem z rodzicami po niemiecku – żeby ich nie zdradzić. Oni natomiast między sobą mówili po polsku. Podobna sytuacja była z dziadkami, którzy znali ten język jeszcze ze szkół niemieckich. Potem wszystko zapomniałem, ale szybko nauczyłem się niemieckiego podczas wyjazdów do Berlina. Nauka języka egipskiego, czyli koptyjskiego, była już koniecznością. Promotor pracy magisterskiej ksiądz profesor Marian Michalski z Krakowa, który prawdopodobnie zdecydował o moich studiach w Warszawie na Akademii Teologii Katolickiej, powiedział mi: „Tu są świeżo odkryte rękopisy, nie musisz wiele czytać, studiować, tylko naucz się języka, żebyś mógł studiować w oryginale”. Tak zachęcił mnie do pisania rozprawy doktorskiej, a potem habilitacji. I mnie to zafascynowało. Było coś niezwykle wzruszającego w studiowaniu rękopisów, szczególnie takich, których jeszcze nikt nie czytał. Później przeżyłem to jeszcze mocniej. Kilka lat temu polscy archeologowie odkryli w Górnym Egipcie trzy kodeksy. Wśród nich był mój student z ATK (uczyłem jeszcze wtedy koptyjskiego w Warszawie). Zrobił zdjęcia i przesłał mi je z prośbą, abym powiedział, co to za teksty. Gdy brałem je w ręce, czułem niesamowite wzruszenie. Po dukcie pisma poznałem, że pochodziły z VII/VIII wieku po Chrystusie. Zacząłem je tłumaczyć i uświadomiłem sobie, że jeden tekst skądś znam. Istniała w Paryżu inna wersja tego utworu. Tekst drugiego kodeksu po przetłumaczeniu przeze mnie kilku stron rozpoznała prof. Ewa Wipszycka jako tekst znany tylko w tłumaczeniu arabskim. Oryginał koptyjskiej wersji uchodził za zaginiony. To była przyjemność: rozpoznawać tekst, który tyle wieków czekał, żeby go ktoś znalazł i przeczytał.
I później ksiądz profesor już pozostał przy języku koptyjskim?
Tak. Językiem koptyjskim zajmuję się już ponad 30 lat. Uczyłem się go w Instytucie Orientalnym na Uniwersytecie Warszawskim na zajęciach indywidualnych, nie kończyłem egiptologii. Pani profesor Albertyna Szczudłowska przygotowywała teksty do uczenia mnie koptyjskiego, a potem wspólnie je tłumaczyliśmy. Ewangelia Tomasza była pierwszym naszym wspólnym tłumaczeniem, opublikowałem ją w Katowicach w „Śląskich Studiach Historyczno-Teologicznych”, roczniku Wydziału Teologicznego UŚ.
A później był 2006 rok, kiedy pojawiła się w mediach sprawa Ewangelii Judasza. Rozmawialiśmy wówczas na ten temat, wywiad ukazał się w „Gazecie Uniwersyteckiej UŚ”. Sporo było szumu, jak zwykle przy takich tematach. Niektórzy wieścili nawet, że runą podstawy chrześcijaństwa. Minęło kilka lat i nie runęły…
Nie miały powodu, aby runąć. Od tamtego czasu znaleziono następnych siedem stron. Czasami tak bywa z rękopisami: ktoś je ukrywa, ktoś przemyca, ktoś nie doczytał, nie wiedział, że są jakieś brakujące strony, a potem ten, który był w ich posiadaniu, chce wyższą cenę za pozostałe karty… Często takie ciemne historie towarzyszą rękopisom egipskim, oczywiście chodzi o pieniądze. Na szczęście dodatkowe strony z Ewangelii Judasza są już opublikowane i przygotowuję się do nowej wersji tłumaczenia, łącznie z tymi nowymi siedmioma stronami.
Ale nie musimy przygotowywać się, że runą fundamenty chrześcijaństwa?
Nie, to oczywiście była bzdura. W ubiegłym roku natomiast odbył się Międzynarodowy Kongres Studiów Koptyjskich w Rzymie i przyjechała na niego prof. Karen King ze Stanów Zjednoczonych, religioznawca. Stwierdziła, że jest w posiadaniu pięciowersowego rękopisu z IV wieku z zapisem zdania, w którym Jezus wypowiada słowa „moja żona”. Przez internet udało mi się dotrzeć do jej artykułu oraz tego fragmentu tekstu. Opracowałem jego polskie tłumaczenie i komentarz, artykuł będzie można przeczytać w „Śląskich Studiach Historyczno- Teologicznych”. Skrótowo mówiąc, jest to glosa, którą nazwałem „koptyjska żona Jezusa”. Trudno orzec, czy jest to oryginał, czy fałszerstwo. Jak w takich wypadkach bywa, oceny są różne. Jedni twierdzą, że rękopis został sfałszowany. Jednak oceniała go znawczyni i wydawczyni tekstów koptyjskich. Drudzy powiadają, że to fragment z jakiejś ewangelii, może Tomasza lub Filipa. Trzeba jednak pamiętać, że to wyrażenie jest niepełne. Po pierwsze – wyrwane z kontekstu, po drugie – są braki fizyczne rękopisu, gdyż papirus jest zniszczony. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na to, że szyk zdania koptyjskiego jest inny niż w polskim czy innych językach europejskich. Być może chodzi o zdanie przeczące typu „moja żona nie (jest)”. Istnieje jeszcze możliwość, że zdanie twierdzące ma znaczenie przenośne. W Nowym Testamencie czytamy przecież, że Jezus jest oblubieńcem, a Kościół jest jego żoną.
W uzasadnieniu przyznania nagrody Lux ex Silesia podkreślano zasługi księdza profesora między innymi w zorganizowaniu Wydziału Teologicznego w strukturach Uniwersytetu Śląskiego. Co było najtrudniejsze w zabiegach o powstanie tego Wydziału, bo wiemy przecież, że trwały one dość długo i przypadły na różne okresy w historii naszej uczelni?
Największe trudności wynikały z faktu, że chciano stworzyć Wydział od razu z pełnymi prawami. Żaden wydział jednak nie powstaje natychmiast. Wprawdzie prawa doktorskie otrzymaliśmy już w pierwszym roku (2002), ale z habilitacjami nie było tak łatwo. Potrzebnych było sześciu profesorów tytularnych i sześciu habilitowanych – tylu wymaganych jest na naukach teologicznych. Złożyłem jednak wniosek z pełnym uzasadnieniem do Senatu UŚ, chociaż zwracano mi uwagę, że wedle procedury wpierw można otrzymać prawa do doktoryzowania, a dopiero potem do habilitowania. Ostatecznie prawa do habilitowania otrzymaliśmy po sześciu latach, w 2008 roku. Inicjatywę utworzenia Wydziału Teologicznego podjął Uniwersytet. Procedury tuszyły w 1998 roku, kiedy otrzymałem upoważnienie od biskupa na zorganizowanie Wydziału. Ze stroną kościelną nie było łatwo. Nuncjusz miał wątpliwości w kwestii powołania nowego wydziału teologicznego, skoro istniało Wyższe Seminarium Duchowne w Katowicach czy Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie. Proponował stworzenie wydziału kościelnego na wzór Wrocławia. Trzeba było przekonać Kongregację ds. Edukacji Katolickiej. Potrzebne były również opinie dwóch uczelni – z Opola i Krakowa. Z Krakowem Śląskie Seminarium Duchowne było związane od lat, tam śląscy studenci uzyskiwali dyplomy magisterskie. Obie opinie były na szczęście pozytywne, obie uczelnie stwierdziły bowiem, że wydział może powstać, gdyż ich interesy nie będą zagrożone. Dzisiaj, przy braku studentów, byłoby ciężko, pewnie takiej zgody byśmy nie otrzymali, ale wtedy ta trudność została pokonana.
Wygląda na to, że postawienie budynku nie było takim problemem, jak wcześniejsze prace organizacyjne?
Z pewnością, budynek to była sprawa drugorzędna, w pewnym sensie to był tylko załącznik (śmiech).
Od powołania do życia Wydziału Teologicznego UŚ minęło już ponad 10 lat. Można chyba już mówić o jakichś sukcesach?
Możemy mieć własnych profesorów. Po moim odejściu z urzędu dziekana pojawiły się już cztery habilitacje. W pewnym okresie, jeśli chodzi o finanse, wyprzedziliśmy nawet KUL. W rankingu wydziałów teologicznych w Polsce mieliśmy pierwsze miejsce. Ale to był moment, że te cztery habilitacje przełożyły się na prosty rachunek: mało pracowników, a cztery habilitacje. Na odchodnym, w 2008 roku, zaprojektowałem nowy kierunek – nauki o rodzinie. Takie kierunki z powodzeniem działają na większości wydziałów teologicznych w Polsce, uznałem więc, że nam się także może udać. Kierunek powstał i dziś studenci nauk o rodzinie to prawie połowa wszystkich studentów Wydziału Teologicznego.
Gdy Wydział powstawał, często używano określenia pochodzącego z tytułu encykliki Jana Pawła II Fides et Ratio. W encyklice papież pisał: „Wiara i rozum (fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Czy te słowa mogą być myślą przewodnią, przyświecającą idei wydziału teologicznego istniejącego w ramach uniwersytetu świeckiego?
Tak, to są trafne słowa. Kiedyś profesor Krystian Roleder zaprosił mnie do Instytutu Fizyki na cykliczne spotkanie poświęcone granicom poznania w ujęciu różnych nauk i dyscyplin naukowych. Tytuł mojego wykładu brzmiał: „Granice i ograniczenia teologii”. Zakończyłem go cytatem z kardynała Josepha Ratzingera (papieża Benedykta XVI), że fenomenem europejskiej kultury zachodniej jest to, iż teologia znajduje się na uniwersytecie. Warto pamiętać, że uniwersytet powstawał razem z teologią – w średniowieczu to papież powoływał uniwersytety. Dlaczego papież? Nie dlatego że chodziło o władzę nad nauczaniem, lecz przeciwnie: „daleki” papież zapewniał wolność i niezależność od władzy lokalnej – króla i biskupa. Brzmi to paradoksalnie, ale tak właśnie było. Niezależność polityczną i autonomię zapewniała władza papieża, a uposażenie materialne lokalna władza świecka lub kościelna. Struktura Wydziału Teologicznego w Katowicach przypomina tę średniowieczną. Obecnie, oprócz władzy kościelnej, słuchamy jeszcze rektora, który daje nam pracę. Tak też powiedział Jan Paweł II, gdy byliśmy u niego z delegacją Uczelni i władz Katowic. Doskonale wiedział, co to jest uniwersytet. Chciałbym jeszcze raz wspomnieć słowa kardynała Ratzingera, który mówił, że teologii musimy bronić na uniwersytecie, jak długo się da. A jak długo to będzie? Tego nie wiem, bo obecnie nadchodzi fala już nie ateizmu, tylko sceptycyzmu i relatywizmu. Ateizmu się nie boimy, ale sceptycyzm jest niebezpieczny, bo rezygnuje z poszukiwania prawdy. Z ateistami natomiast, dopóki są zatroskani o świat i ludzi, możemy i powinniśmy rozmawiać.
Czy był ksiądz profesor zaskoczony decyzją o przyznaniu nagrody Lux ex Silesia?
Gdy dowiedziałem się o przyznaniu nagrody, rozmawiałem z Księdzem Arcybiskupem, zwróciłem mu uwagę, że przez dwie kadencje byłem członkiem kapituły nagrody i mogą się pojawić komentarze, że otrzymałem ją po znajomości. Ponadto uważam, że to wyróżnienie społeczne i duchowni powinni być brani pod uwagę na samym końcu. Jestem zwolennikiem nagradzania osób świeckich.
Ale my się cieszymy…
Ja też się cieszę. I przy tej okazji chciałbym serdecznie podziękować za okazaną przychylność w postaci przyznania mi wyróżnienia, któremu patronuje zaiste Światło ze Śląska, czyli święty Jacek Odrowąż. Próbuję zrozumieć, jak to się stało, że na listę obdarzonych tytułem Lux ex Silesia kapituła nagrody postanowiła wpisać kogoś, kto zajmował się badaniem antyku chrześcijańskiego, literaturą gnozy i wczesnochrześcijańskich herezji, a więc tematyką, która na pragmatycznym, na wskroś ortodoksyjnym Śląsku wydaje się wręcz abstrakcyjna. Profesor Janusz Janeczek, były rektor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, w laudacji zwrócił uwagę na Wydział Teologiczny i wspomniał jego organizatora i pierwszego dziekana. Ksiądz Arcybiskup również o tym mówił. A zatem, obdarowany nagrodą Lux ex Silesia, występuję najpierw jako człowiek uniwersytetu, a to wyróżnienie, którym mnie obdarzono, przyjmuję universitatis et facultatis causa. Dzięki tej nagrodzie pojawiają się znów przyjazne i życzliwe informacje o Wydziale Teologicznym. Za to przypomnienie Wydziału jestem szczególnie wdzięczny Księdzu Arcybiskupowi i panu rektorowi Janeczkowi.