Koniec ery

Jaką my właściwie mamy erę? No, oczywiście, wiem, że New Age, era Wodnika, ale tak na serio? Jeszcze niedawno, przynajmniej w kręgach zbliżonych do kultury europejskiej, mówiono z angielska BC (before Christ) oraz AD (Anno Domini). Teraz nawet w BBC lansuje się modę na CE (common era) oraz BCE (before common era). Prawdę mówiąc, dla nas to nie nowina. Od zawsze (?), a przynajmniej od osiemnastego wieku, przyjęło się mówić „nasza era” i „przed naszą erą”. Nikogo to jakoś do tej pory w ultrakatolickim kraju nie gorszyło. Nawet ja sądziłem, że to wymysł komunistyczny – zanim jednak wezwałem do reintrodukcji Chrystusa jako króla czasu, sprawdziłem w Internecie. Dzięki Internetowi nie popełniłem gafy. Na szczęście mamy Internet, bo już nie żyjemy w erze BC (before computer). Ale BBC ma chyba zgryz, no bo nawet w nazwie jest owo BC, a nawet B jest podwojone (co mogłoby oznaczać bardzo before Christ, gdyby brytyjska rozgłośnia nie dbała zbytnio o standardy języka angielskiego).

Z Internetu można się coraz więcej dowiedzieć – na przykład tego, że rektor Uniwersytetu Śląskiego zainaugurował najnowszy rok akademicki w… sztucznych gronostajach. Świadczy to o ekologicznej postawie władz naszego uniwersytetu. Władze naszego uniwersytetu są bardzo ekologiczne – od dawna piszą, że jeśli kto nie musi, to niech nie drukuje pism przez nie rozsyłanych. Co oczywiście nie oznacza przyzwolenia na nieczytanie. I nie oznacza, że inne władze też będą się zadowalać elektronicznymi wersjami dokumentów. Oj, nie – mamy tego dowody każdego dnia. Liczba pieczątek, które muszą być „przybite”, wymaga coraz większej ilości papieru. To trend, który ku nam idzie z Unii Europejskiej; kiedyś na własne oczy widziałem w Strasburgu przez szklane okna gmachu Parlamentu Europejskiego (zamkniętego, a jakże) prawdziwe góry, ba, Himalaje papieru. A teraz ten papier dochodzi do nas. I nikt się już nie trapi o lasy czy gaje, które padają pod siekierą drwali, by można było z czegoś ten papier zrobić. Jak to jest: zużycie papieru wzrasta, mimo apeli władz naszego uniwersytetu, a klęski ekologicznej jakoś nie ma. Może jednak ekolodzy przesadzają z tą ochroną lasów?

Jesień to nie tylko czas rozpoczynania zajęć na uniwersytetach. To czas ogłaszania decyzji Komitetu Nagród Nobla. Ten ostatni proklamował laureata w dziedzinie chemii AD 2011. Jest nim uczony izraelski (więc może jednak 2011 NE?) Daniel Shechtman z Technionu w Hajfie, który wiele lat temu (dokładniej 8 kwietnia 1982 r.) zaobserwował pod mikroskopem tzw. kwazikryształy – strukturę tak osobliwą, że aż nie do wiary (sam zapisał w swoich notatkach „10 razy???”, mając na myśli liczbę symetrii w kryształach). Nie wierzył w obserwacje Shechtmana inny wielki uczony Linus Pauling, który powiedział coś o „kwaziuczonych”. Przykład Shechtmana pokazuje, że a) wciąż można samodzielnie otrzymać Nagrodę Nobla, b) niekiedy trzeba jednak dłuuuugo na nią czekać, przedtem okupiwszy ją niezrozumieniem, a nawet prześladowaniami (Shechtman został odsunięty od badań w amerykańskim laboratorium), c) chemia jest dziś nauką bardzo interdyscyplinarną (odkrycie kwazikryształów, a zwłaszcza wyjaśnienie ich dziwnego zachowania, jest ściśle związane z arabską sztuką oraz matematycznymi ciągami Fibonacciego).