Do numeru marcowego piszę w lutym i oczywiście oglądam igrzyska olimpijskie. Z kolei w marcu (który jest bodaj najdłuższym – bo bez żadnego dodatkowego wolnego dnia - miesiącem w roku akademickim) wypada Dzień Kobiet (międzynarodowy zresztą). Te dwa wydarzenia wyznaczają ramy obecnego felietonu. W związku z Dniem Kobiet trzeba oczywiście wspomnieć o nierównościach i dyskryminacji oraz innych przypadłościach losu, które dotykają kobiety.
W związku z igrzyskami nie sposób nie wspomnieć o dyskryminacji dotykającej sportsmenki.
Przykład? Otóż w czasie, gdy coraz głośniej mówi się o parytecie, ewentualnie kwotach (krótki quiz: co oznaczają te pojęcia?), panie wciąż są nieobecne w wielu dyscyplinach sportów zimowych. Zachwycamy się Małyszem, więc nie bójmy się spytać: dlaczego nie ma skoczkiń narciarskich na igrzyskach? Skoro już jest damski hokej, to naprawdę nie widać powodu, aby damy nie skakały na nartach. Panie w skokach są zazwyczaj bardzo dobre (że wspomnę polskie tyczkarki, albo pewną znajomą, która udanie skacze na bunjee) więc pachnie mi to dyskryminacją. Poza tym, oprócz uprawiania hokeja, panie robią już niemal wszystko: biegają, zjeżdżają, strzelają, ślizgają się i sprzątają. Oczywiście to ostatnie to curling, zapewne wymyślony przez kogoś, kto setnie był znudzony rutyną zamiatania – być może był to mężczyzna, co by tłumaczyło obecność panów w tej konkurencji. Tylko skoków kobiecych nie ma. Proponuję hasło dla uczestników ,,manify”, czyli feministycznej demonstracji w Dniu Kobiet: precz z męską dominacją w skokach! Niech żyje Justyna Małysz! (Może to nie ma zbyt wielkiego sensu, ale które hasła mają?).
Wracając do naszych spraw, warto zauważyć, że zarówno Justyna Kowalczyk jak i Adam Małysz są związani z naszym regionem: ona reprezentuje AZS AWF w Katowicach, a on pochodzi z Wisły. No i jak tu nie wierzyć w genius loci? Ostatnio słyszałem, lub może przeczytałem, że p. Justyna nie wyklucza studiów doktoranckich na katowickiej uczelni. Może więc zostanie panią adiunkt, a później, znając jej determinację, osiągnie habilitację i wreszcie profesurę. Wtedy będziemy musieli odpowiedzieć na pytanie, jak to jest z karierami innych pań na śląskich uczelniach? Na przykład na uniwersytecie? Zanim wprowadzą parytet, warto się przyjrzeć tej kwestii. Z pozycji obserwatora widzę, że może jeszcze ciągle mężczyźni przeważają wśród profesorów i wciąż we władzach jest ich więcej, ale tuż za plecami czai się coraz liczniejsza armia pań. Być może już wkrótce to panowie będą się domagali równouprawnienia w dostępie do grantów, stopni i stanowisk. Dziś panie koordynują większość projektów unijnych – projektów, dzięki którym żyjemy. Wkrótce może się okazać, że uniwersytet zacznie przypominać szkołę, która już dawno się sfeminizowała (bodaj by to było jedyne podobieństwo do szkoły niższego szczebla). I przyjdzie w końcu dzień, gdy p. profesor Justyna Kowalczyk (zakładam, że uczelnie katowickie zdążą się zintegrować) weźmie się za pozostałych przy życiu mężczyzn, nadając takie tempo, jakie tylko ona potrafi nadać. Biada wtedy maruderom! Na wszelki wypadek radzę rozważyć możliwość zapadnięcia na astmę, która to przypadłość dopuszcza zażywanie sterydów: wobec astmatyczek p. Justyna, jak sama twierdzi, jest bezradna.