Redakcja: Gościmy dzisiaj w naszym Salonie postać wyjątkową. Pan Stefan (nazwisko tylko do wiadomości redakcji) jest... No właśnie - jak nazwać Pana profesję?
Pan Stefan: Ja o sobie skromnie mówię: twórca żywej historii.
Red.: Pięknie powiedziane, ale może ja nieco uchylę czytelnikom rąbka tajemnicy. Otóż Pan Stefan jest aktywnym uczestnikiem plenerowych imprez, organizowanych z reguły w celu uświetnienia rocznic doniosłych wydarzeń, w jakie obfitowała nasza historia. Np.: najazd Wikingów na Wolin, ścięcie i włóczenie po majdanie Samuela Zborowskiego, czy choćby uroczyste otwarcie przez Franciszka Józefa pierwszych w Galicji szaletów publicznych. Panie Stefanie, sądząc po pana kostiumie (bo mniemam, że to jednak kostium), to teraz też wraca Pan z jakiejś imprezy?
P. Stefan: Tak, graliśmy spektakl: "Stan wojenny - przeżyj to sam".
Red.: Mundur, hełm, zgrabna pałeczka przy boku, pozwalają mi na nieco nieprzyjemną sugestię, iż odtwarzał Pan rolę zomowca!
P. Stefan: Tak. Dokładnie zaś wariant ZOMO - gestapo
Red: ??
P. Stefan: Podchodzę do stojących w kolejce za mięsem bab (w tych rolach: żona, teściowa i starsza córka) i okładam je pałką ( spokojnie - nadmuchiwana). Jednocześnie patriotyczny tłum stojący na chodniku krzyczy na mnie: Ge-sta-po! Ge-sta-po!
Red.: Mówiąc szczerze: to dość odrażająca rola.
P. Stefan: Za to w drugiej części w zakrwawionej koszuli, rzucam kamieniami w kolegów z wariantu ZOMO - zapora.
Red.: To nie pierwszy Pana tego typu występ?
P. Stefan: W spektaklu, który graliśmy w Ursusie: "Radom'76" występowałem jako ubrany w ortalion kapuś, który zapisywał nazwiska protestujących. Oj, pogonili mnie wtedy prawie pod Raszyn.
Red.: Nasze społeczeństwo nie lubi kapusiów.
P. Stefan: Nie o to chodzi. Ktoś puścił plotkę, że robię zapisy do wyjazdowej pracy na roli pod Mediolanem - zbieranie pomidorów.
Red.: Ciężka rola.
P. Stefan: Naprawdę ciężką to miałem w "Cudzie nad Wisłą". Grałem "Bolszewika 7" i uciekając przed naszą piechotą musiałem dźwigać trzy skradzione rowery. Ale kolega ("Bolszewik 4") miał jeszcze gorzej. Biegł ze skradzionym zegarem z kukułką. Jak zegar zaczął bić na 12:00, to to ptaszysko o mało co mu oka nie wydziobało.
Red.: A czy zdarzało się Panu występować również w repertuarze współczesnym?
P. Stefan: Teraz, co miesiąc odtwarzamy "Triumfalny przejazd siatkarzy po powrocie z mistrzostw świata". Gram Piotra Gruszkę.
Red.: Sądząc po pana wzroście, gra Pan najwyżej na pół Gruszki.
P. Stefan: Na siedząco gramy to nie widać.
Red.: Na siedząco w siatkówkę?
P. Stefan: W autobusie siedzimy i machamy licznie zgromadzonej warszawskiej społeczności pozdrawiającej nas gorąco.
Red.: Wracając do repertuaru "klasycznego". Nie męczy Pana to ciągłe obsadzanie go w rolach czarnych charakterów?
P. Stefan: Przyznaję, że czuje się już nieco znużony tym zaszufladkowaniem, którego my artyści tak staramy się wystrzegać. Niemniej reżyser obiecał mi, że zaraz po roli szwedzkiego najmity w "Obronie Częstochowy" (wloką mnie na powrozie trzy razy wokół klasztoru), będzie miał dla mnie rolę niemal oscarową.
Red.: Umieram z ciekawości. Cóż to za rola?
P. Stefan: Nie chciałbym zapeszyć...No dobrze - zdradzę panu. Mam już kontrakt na dwa spektakle, w których zagram posła Łyżwińskiego.
Red.: Gratuluję.
P. Stefan: Tak. Tylko czy żona się zgodzi?
Jerzy Parzniewski