Nareszcie nadszedł maj, czas studenckiej swawoli i ogólnego rozprężenia przed ostatnim (no, dla niektórych przedostatnim) akordem roku akademickiego, czyli sesją egzaminacyjną. Jeszcze do niedawna według powszechnej opinii na temat żaków, osiągali oni w tym cudownym miesiącu apogeum tak zwanego życia studenckiego, czyli wzrastała podaż piwa, kluby były pełne, a przelotne miłostki przelatywały przez akademiki z intensywnością wiosennych burz. Naród nie protestował przeciw opłacaniu studiów kilkusettysięcznej gromadzie darmozjadów, bo z jakichś tajemniczych powodów władze partyjne i państwowe uważały, że tak trzeba. Ponieważ jednak naród w swojej większości nie rozumiał, o co chodzi z tym studiowaniem, znajdował zrozumiałe dla siebie wytłumaczenie: wiadomo, po co wyjeżdżają z domu i co robią po tych akademikach. No cóż, każdy próbuje skonstruować świat na obraz i podobieństwo swoje, albo raczej na podobieństwo swoich skrytych wyobrażeń.
Niemniej beztroska studentów była nieodzownym atrybutem ich wizerunku, zaś w popularnych ocenach tego, czy innego ośrodka akademickiego istotną rolę odgrywało ,,życie studenckie", czyli całokształt imprez towarzyszących słuchaniu wykładów, zaliczaniu ćwiczeń, pisaniu kolokwiów i zakuwaniu do egzaminów. Tu w Katowicach z zazdrością patrzyło się na wschód, gdzie w niedalekim Krakowie studenci żyli po pańsku, a już juwenalia wydawały się konkurować z karnawałem w Rio. Z zazdrością patrzyło się też na zachód, bo i Politechnika Gliwicka jawiła się oazą studenckiej żywiołowości.
Juwenalia w Katowicach średnio się udawały, bo atmosfera tego miasta była zawsze mało rozrywkowa. Nie to co w Krakowie, gdzie godzinami można było krążyć wokół Rynku, włóczyć się od knajpki do knajpki, a studenci stanowili element folkloru niemniej ważny od hejnalisty albo obwarzanków. Nawet w Gliwicach Politechnika wrosła w miasto, a przyszli inżynierowie byli tu zauważalni. W Katowicach ludzie chodzili spać wcześnie, a spora część mieszkała tu tylko przez kilka godzin dnia, przebiegając z dworca do biur, szkół, uczelni i sklepów, by po załatwieniu swoich spraw powrócić na z góry upatrzone pozycje z dala od centrum śląskiej aglomeracji. Rynek zawsze przypominał hol, w którym ludzie nie zatrzymują się, chyba, że czekają na tramwaj wiozący ich do prawdziwego celu podróży. Czy w holu można spędzać wolny czas? Nieliczne kluby studenckie, utrzymywane przy życiu przez jakiś czas, znikały, albo wypełniały się licealistami. Efekt był taki, że podczas juwenaliów miasto wyglądało mniej więcej tak samo jak w każdej innej porze roku, tyle, że mury uczelni pustoszały, bo studenci byli zwalniani od obowiązku uczestnictwa w zajęciach.
Piszę w czasie przeszłym, bo nie wiem jak będzie w tym roku. Może akurat się odmieni, choć doświadczenie podpowiada co innego. Oprócz doświadczenia pojawiły się też inne zadziwiające znaki na niebie, a zwłaszcza na ziemi, a jeszcze dokładniej w mediach - szczególnie te ostatnie są istotne, bo czy istnieje jakiekolwiek życie poza mediami? Otóż media doniosły, że zrodziła się nowa świecka tradycja wśród studenckiej braci. Warszawski odłam przyszłości narodu postanowił walczyć ze ściąganiem. Mają koleżankom i kolegom trudniącym się odpisywaniem na egzaminach wręczać żółte kartki, a egzaminatorom, którzy tolerują to zjawisko przyznawać gwiazdki. Żółte kartki będą odnotowywane w dyplomach, nie dowiedziałem się co z gwiazdkami, ale przypuszczam, że nie zmienią się one w generalskie wężyki. Jak na Polskę, to rewolucja iście kopernikańska. Przecież tu zawsze ściągano, bo taki był styl życia, tak się hartowały narodowe charaktery. Jak można przygotować się do walki z najeźdźcą (a najeźdźców nigdy tu nie brakowało), jeśli za młodu nie nauczy się człowiek oszukiwać władzy zwierzchniej? A i dla władzy zwierzchniej ściąganie nie było aż tak wstrętne, jakby się mogło wydawać. Wszak nikt nie lubi spędzać bezproduktywnych godzin na wielokrotnym przepytywaniu w ramach nieuniknionych powtórek. No i tak jakoś się toczyło. Parę lat temu pojawił się co prawda w Polsce pewien Zamoyski, który chciał przeszczepić do polskich szkół obce standardy uczciwości, ale poza krótkotrwałym szumem w prasie akcja nie odniosła większego skutku. Zamoyski - wiadomo, potomek magnackiej rodziny, a my tu mamy demokrację, do niedawna jeszcze ludową, więc pańskie fanaberie nie znalazły oddźwięku. Aż tu nagle studenci sami z siebie wymyślili, że teraz będzie moda na nieściąganie. No po prostu szok. Aż wstyd domyślać się, co oni teraz za perwersje uprawiają w tych akademikach. Pewnie skrycie spotykają się parami (kto z kim, to już zależy od gustu i orientacji seksualnej) i wertują te książki, rozwiązują te zadania, wkuwają regułki - po prostu bezwstyd! Za chwilę zaczną domagać się od Magnificencji, żeby odrabiać zajęcia, które przepadły wskutek godzin rektorskich przyznanych na juwenalia.
Ale może w Katowicach właśnie teraz zaczną się bawić, bo nigdy nie lubili ściągać od innych sposobów na spędzanie wolnego czasu.
Stefan Oślizło