Nauka PR

Jeśli ktoś ma czas i chęć to może przejść się po korytarzach uniwersyteckich i na własne oczy zobaczyć, jak wkracza nowe. Nowe wkracza już od wielu lat, ale teraz jakby bardziej stanowczo. Pojawiły się tu i ówdzie naklejki, plakaty oraz inne druki ulotne głoszące wszem i wobec, że realizujemy opłacony przez Unię Europejską program studiów podyplomowych z różnych dziedzin nauki. Nie wiem, czego nauczą się słuchacze kursów, ale my wszyscy na pewno możemy się czegoś nauczyć: jak się reklamować i promować. Gdy kurs się już skończy to naklejki i plakaty zrywać będziemy na własny koszt, bo - jak się zdaje - Unia nie przewidziała, iż uczelnia ponosi pewne koszty. Niestety, nigdzie nie widać w związku z tym bannerów i billboardów uświadamiających kursantów oraz społeczność akademicką, iż wspaniały prezent, jakim są darmowe studia podyplomowe, jest przynajmniej w części fundowany przez zwycięzcę przetargu, czyli przez nasz Uniwersytet.

Umiejętność chwalenia się, dawniej zwana samochwalstwem, przestała być wadą. Samochwała już w kącie nie stoi; przeciwnie, pojawia się na katedrze i wykłada teorię i praktykę samochwalstwa tym wszystkim, którzy w swoim zacofaniu wolą czekać, aż ich ktoś odnajdzie. PR czyli ,,piar" - oto koło zamachowe kariery, szczęścia, zdrowia i pomyślności. Lekarze od dawna twierdzą, że zadowoleni są zdrowsi, a dobre samopoczucie wyciąga z choroby nie gorzej od kosztownych terapii. Dlaczego nie miałoby się to przenosić na inne afery życia? Skoro organizm daje się przekonać, że nic mu nie jest, bo jego użytkownik tak sądzi, to może uporczywe reklamowanie własnych osiągnięć przekona kogoś do inwestowania w reklamodawcę? Liczne doświadczenia pokazują, że to działa. Dawniej, żeby wyciągnąć od kogoś pieniądze, trzeba było brać ,,sponsora" na litość. Stąd rzesze fałszywych inwalidów wzroku, obunożnych amputantów i inne przypadki chorób nieuleczalnych, których jeszcze dziś spotkać można pod wszystkimi szerokościami globu. Niekiedy aż dziw bierze, jak długo można cierpieć mimo poważnych rokowań. Na szczęście medycyna bywa niekiedy bezradna i ludzie żyją, choć według lekarzy nie powinni. Jednak symulowanie nieszczęścia nie jest już jedyną metodą naciągania bliźnich. Nasze nowe, lepsze czasy, w których mamy zaszczyt żyć, stworzyły nowy, lepszy typ symulanta. Teraz najkorzystniejsze jest symulowanie sukcesu, zdolności i łatwości w pokonywaniu przeszkód.

Rys. Marek Rojek
Nie wiem, czy to przyszło z Ameryki, czy skąd, ale bez chwalenia nie ma zbawienia. Zasadnicze wykształcenie młodego człowieka obejmuje dziś przede wszystkim umiejętność pisania CV (dawniej życiorysu), jakiegoś statementu czy czegoś takiego, w którym koniecznie należy udowodnić, że ewentualnego pracodawcę spotyka niesłychana łaska, ponieważ młodzieniec zechciał objawić przed nim swoje zalety. Pracodawcy też się gdzieś szkolą na kursach (kto wie, może płatnych przez Unię Europejską) i tam się dowiadują, że powinni tego właśnie oczekiwać od kandydatów do posady. Jak się który nie dość umiejętnie chwali, to się nie nadaje. W efekcie mamy sytuację jak w banku: aby otrzymać kredyt, klient musi udowodnić, że go nie potrzebuje (przedstawiając zabezpieczenia opiewające na sumę znacznie kredyt przekraczającą). Podobnie szukając pracy trzeba udowodnić, że w zasadzie jej przyjęcie byłoby aktem miłosierdzia wobec pracodawcy, którego przecież nigdy nie byłoby stać na opłacenie kwalifikacji kandydata.

Niektórzy żebracy symulowali kalectwo, dziś aby otrzymać pieniądze należy symulować siłę, zdrowie i znaczenie. Nieźle jest też postraszyć wizją apokalipsy grożącej w przypadku odrzucenia oferty. Ileż badań naukowych uzyskało finansowanie dlatego, że wnioskodawcy potrafili umiejętnie się chwalić i przedstawiać się jako jedyny ratunek ludzkości przed katastrofą, jaką byłaby odmowa finansowania ich działalności. Ciekawe czy ktoś bada, w jakim stopniu głównym efektem przyznania grantu jest zgromadzenie punktów pozwalających skutecznie uzasadnić wniosek o przyznanie następnego grantu.

Gromadzenie punktów to ważny element ,,piar-u" zespołów badawczych. Zaczynało się od niewinnej ciekawości: jakby tak zrobić jakiś ranking to, na którym miejscu byśmy byli? A ciekawość to pierwszy stopień do piekła, no i teraz mamy piekielne szaleństwo punktacji. Na początku te punkty były zabawne, gdy jednak zaczęto je traktować poważnie, okazało się, że ludzie inteligentni przystosowują się do każdej sytuacji. Można się nauczyć zdobywać punkty, tak jak można się nauczyć wygrywać teleturnieje. Istnieją zawodowi gracze teleturniejowi. Istnieją też specjaliści od wygrywania konkursów muzycznych. Istnieją mistrzowie rozwiązywania testów ,,na iloraz inteligencji". Być może wysoki iloraz inteligencji dowodzi dużej inteligencji; na pewno dowodzi on umiejętności rozwiązywania testów. W naszych nowych, coraz lepszych czasach, postępujący racjonalizm inicjuje jeden kult za drugim. Polska nauka składa ofiary bożkom parametryzacji, a uczeni uprawiają swoistą numerologię: zamiast opowiadać, co zrobiłeś, powiedz, ile punktów zdobyłeś. Żeby było krócej, trzeba by, biorąc przykład ze sponsora europejskich studiów, wywieszać na drzwiach tabliczki z liczbą punktów. Może ktoś wesprze i rzuci, co łaska?

Stefan Oślizło

Autorzy: Stefan Oślizło, Rys. Marek Rojek