3 stycznia br. Rada Główna Szkolnictwa Wyższego rozpoczęła nową - IX kadencję. O kontynuacji prac nad standardami kształcenia, ale także ich dostosowaniu do regulacji zapisanych w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym, studiach doktoranckich i innych problemach szkolnictwa wyższego w Polsce z prof. dr. hab. Jerzym Błażejowskim, przewodniczącym RGSW, rozmawiała Agnieszka Sikora.
AGNIESZKA SIKORA: 17 listopada 2005 roku został uchwalony nowy statut Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, który jest dostosowany do zapisów ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Jakiego typu zmiany zostały wprowadzone do nowego statutu?
Prof. dr hab. JERZY BŁAŻEJOWSKI: Przede wszystkim statut musiał zostać dostosowany formalnie do ustawy. Została zwiększona liczba członków Rady, do trzydziestu trzech, i trzeba było ten fakt odnotować w statucie. Nastąpiły również inne zmiany, np. wprowadzono przepis, który informuje, że Rada powinna współpracować ze związkami zawodowymi. Statut został także przeredagowany i wydaje nam się, że obecnie lepiej oddane są zapisy pod względem legislacyjnym. Ponadto dokonano właściwszego umocowania w Radzie poszczególnych komisji jako organów, które opiniują dane sprawy wstępnie (w następnej kolejności są one rozpatrywane na posiedzeniach prezydium i plenarnych). Wreszcie, zostały ściślej określone obowiązki poszczególnych organów Rady. W efekcie, statut stał się bardziej czytelny.
Jakimi priorytetami w tym roku i podczas tej kadencji będzie zajmowała się Rada?
Priorytetowych spraw jest oczywiście wiele. Rada powinna się zająć w najbliższym roku przede wszystkim tym, co precyzuje artykuł 45, ust. 2, punkt 1 ustawy. Mianowicie, Rada ma obowiązek przedstawić Ministrowi EiN nazwy kierunków studiów, standardy kształcenia dla przedstawionych kierunków studiów, jak również standardy kształcenia nauczycieli. Zatem to są priorytety. Wynikają one z faktu, iż do końca roku minister jest zobligowany opublikować rozporządzenia, które zawierają wymienione elementy. A zatem, aby je opublikować do końca roku, do połowy roku projekty powinny być przedstawione ministrowi.
Tak jak bywało wcześniej, Rada obecnej kadencji będzie kontynuowała prace poprzedniej kadencji. 16 lutego br. Rada podjęła uchwałę, że standardy szczegółowe, które poprzednia Rada zaopiniowała pozytywnie, zostaną przedstawione Ministrowi EiN i nie będą ponownie rozpatrywane w obecnej kadencji. Muszą one jednak zostać dostosowane do zapisów nowej ustawy. Trzeba powiedzieć, że pracowaliśmy nad formułą standardów w momencie, gdy ustawa była tworzona. Pewne zapisy ulegały zmianie w trakcie prac nad ustawą. W związku z tym uchwałą z 16 lutego 2006 r. przyjęliśmy te standardy, ale jednocześnie zobowiązaliśmy się do jak najlepszego dostosowania ich do wymogów ustawy. To oznacza, że należy je przeredagować i ujednolicić. Jest to proces bardzo żmudny, ale chcemy tę pracę wykonać jak najszybciej, uznając ją za priorytet. Środowisko oczekuje standardów, chcąc tworzyć programy nauczania dostosowane do dwustopniowego kształcenia. Nowe standardy muszą być gotowe szybko.
W odniesieniu do wspomnianej listy kierunków chciałbym dodać, że uchwałami Rady VIII kadencji z października, listopada i grudnia ubiegłego roku zarekomendowaliśmy Ministrowi EiN 118 kierunków studiów, z tego 11 jako studia jednolite, 2 jako studia i jednolite, i dwustopniowe oraz 4 jako studia pierwszego stopnia. Lista ta została wkomponowana w rozporządzenie Ministra EiN, które jest już w konsultacjach międzyresortowych. Zatem, gdy rozporządzenie się ukaże, będzie oznaczało, że przechodzimy na system w większości dwustopniowego kształcenia.
Idea procesu bolońskiego wzbudza w środowisku akademickim wiele kontrowersji. Jakie jest Pana prywatne zdanie na temat zalet i wad tego procesu?
Rada rekomendując Ministrowi EiN nazwy kierunków studiów i tryb kształcenia wyraziła swoją opinię jednoznacznie - to znaczy, że jest za dwustopniowym systemem kształcenia. Natomiast prywatnie mogę powiedzieć, że oczywiście każdy model kształcenia ma swoje wady i zalety. Trzeba jednak pamiętać, że Polska podpisała deklarację bolońską, zobowiązała się taki system wprowadzić i w związku z tym nie możemy się teraz z tego wycofać. Gdybyśmy zachowali dotychczasowy model kształcenia, to oznaczałoby, że z dwustopniowego systemu praktycznie wychodzimy. A to miałoby swoje następstwa. I tak w 2010 roku ma być podpisana konwencja o uznawaniu dyplomów bez żadnych nostryfikacji i wówczas Polska do tej konwencji nie weszłaby. Kraje unijne stanowią większość państw biorących udział w procesie bolońskim (na 45 członków procesu przypada 25 krajów unijnych). Jeśli opuścimy to grono, będzie oznaczało, że nie znajdziemy się w grupie tych krajów, które będą wzajemnie uznawały wykształcenie.
Od lewej: redaktor naczelny "Gazety Uniwersyteckiej UŚ" prof. UŚ dr hab. Dariusz Rott i przewodniczący RGSW prof. dr hab. Jerzy Błażejowski |
Oczywiście, we wszystkich krajach są kłopoty z wprowadzaniem dwustopniowego systemu kształcenia, ale wszyscy powoli go wdrażają. W związku z tym, my także musimy sobie poradzić z kłopotami i wprowadzić system dwustopniowy. Poza tym trzeba sobie zadać pytanie, jakie ma być wykształcenie? Czy ma ono być specjalistyczne i głębsze, czy ogólne? Jeśli zakłada się, że po zakończeniu studiów człowiek będzie musiał kilkakrotnie w życiu zmieniać swój zawód to ogólne wykształcenie jest lepsze. Czyli jeśli dana osoba skończy jeden kierunek studiów, na drugi stopień pójdzie na inny kierunek, a na studia doktoranckie jeszcze na inny, to wzbogaci swoją wiedzę i umiejętności, przez to będzie miała większe szanse na rynku pracy. Kto powiedział, że musi być tak, iż człowiek powinien kontynuować kształcenie kierunkowe i głęboko specjalizować się w jednym obszarze? Może lepiej jest to kształcenie prowadzić nieco szerzej? Nawet formuła 3+2 obecnie modyfikowana jest na formułę 3 i 2, czyli studia pierwszego stopnia i studia drugiego stopnia albo na tym samym kierunku, albo na innym. Ponadto, uczelnie będą miały prawdopodobnie prawo decydowania, kogo zechcą przyjąć na drugi stopień. W kierunku takiego rozwiązania teraz się skłaniamy. Większość tych, którzy biorą udział w tej ważnej dyskusji uważa, że nie należy stwarzać ograniczeń, ponieważ to właśnie młodzi ludzie i uczelnie powinny decydować, kogo i jak chcą kształcić. Uważam więc, że wprowadzenie dwustopniowego systemu kształcenia stwarza studentowi większą szansę zdobycia wiedzy i umiejętności, a co za tym idzie, lepszy start na rynku pracy i większe możliwości odnajdowania się w życiu. Człowiek nie może zamknąć się w jednym fragmencie wiedzy i powiedzieć "wiem wszystko", bo sytuacje, które go spotykają w życiu są różne. A zatem, jeśli młody człowiek będzie szerzej przygotowany, tym lepiej dla niego samego.
Oczywiście, często jest tak, że wszelkie zmiany wywołują ogólną niechęć. Gdy Polska przechodziła z dwustopniowego systemu na jednostopniowy (w latach 60.) to wówczas również była ogólna niechęć. System dwustopniowy wymaga znacznie większego zaangażowania i nakładu pracy ze strony uczelni oraz indywidualnego podejścia do kształcenia, gdyż mając na drugim stopniu osoby z różnych kierunków będzie trzeba indywidualnie układać im program, co oczywiście przysparza uczelniom dodatkowej pracy.
Do tzw. studiów magisterskich studenci mocno się przyzwyczaili, gdyż system taki funkcjonował od dość dawna. Wiadomo było, co oznacza skończenie studiów - dyplom magistra. Wiadomo było też, co dalej z takim dyplomem można zrobić, jakiego typu pracy poszukiwać. Jakiś czas temu powołano do życia studia doktoranckie i mam wrażenie, że o ile sama idea takich studiów jest słuszna, to w praktyce mechanizmy ich funkcjonowania nie zostały dopracowane. Oczywiście idea pogłębiania wiedzy jest jak najbardziej słuszna, ale poza pogłębianiem wiedzy młodym doktorom trzeba coś jeszcze zaproponować. I tu jest problem. Młodzi doktorzy zostają z tym stopniem, z którym nie wiadomo, co zrobić, trafiają do szkół (nie tylko liceów, ale gimnazjów i szkół podstawowych), niejednokrotnie nie mogąc znaleźć pracy, pracują jako sekretarki! Powstaje zatem pytanie, czy taka nadmierna "produkcja" doktorów ma sens i czy Polskę stać na to?
Studia doktoranckie to nie jak kiedyś indywidualne kształcenie, ale trzeci etap edukacji na poziomie wyższym. Funkcjonują w Polsce od 1958 roku na różnych zasadach. Kiedyś kształciły one dla potrzeb szkolnictwa wyższego i sfery nauki. Od 2003 roku studia doktorancie zostały wpisane do procesu bolońskiego jako studia. Powinny one przygotowywać nie tylko do działalności badawczej czy akademickiej, ale również do zawodu i życia we współczesnym świecie. Ja nie widzę w tym nic złego, że doktor uczy, może nie w gimnazjum, ale w liceum. Przecież przed wojną doktorzy uczyli w dobrych liceach. Doktor ma autentyczny dorobek naukowy, ma pewne doświadczenie badawcze, którego nie posiada jeszcze magister, jest więc samodzielny. W związku z tym studia doktoranckie mają być z jednej strony przygotowaniem do samodzielnej pracy twórczej, czy badawczej, a z drugiej strony przygotowaniem do funkcjonowania we współczesnym społeczeństwie. Jeśli chodzi o pierwszy z aspektów - pracę badawczą - to wiemy, na czym ona polega, gdyż realizujemy ją od dawna. Z pozostałymi sprawami są problemy. Model kształcenia doktoranckiego dopiero kształtujemy. Poza tym mówi się nawet o tzw. doktoratach zawodowych, które nie mają elementów ścisłej nowości naukowej, ale mają na przykład nowości aplikacyjne. I takie doktoraty się już prowadzi. Ja sam jestem promotorem doktoratu, który jest wykonywany w zakładzie przemysłowym. Sądzę, że to się będzie rozwijało. Stopień doktora nie będzie już tylko furtką do prowadzenia działalności badawczej lub naukowej, ale będzie również dawał możliwości starania się o dobrą, elitarną pracę w innych miejscach.
A czy Polskę stać na kształcenie doktorantów? Powinno być stać. Jeżeli nie będziemy kształcić, to zainteresowane osoby pójdą gdzie indziej, gdzie zaoferuje się im lepsze warunki, wyższe stypendia. Nasza młodzież wyjedzie do innych krajów, a jeżeli tam młodzi ludzie podejmą studia doktoranckie, to jest duże prawdopodobieństwo, że tam też znajdą pracę i pozostaną. Ponadto nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że społeczeństwo tylko dokłada do doktorantów. W Polsce, jak i w innych krajach, znaczna część działalności naukowej jest prowadzona właśnie przez doktorantów. Z tego są wymierne korzyści. Z wyników badań doktorantów korzysta przecież całe społeczeństwo.
Czy jednak taka masowa "produkcja" nie wiążę się jednocześnie z obniżeniem wymagań i poziomu kształcenia?
Upowszechnienie edukacji wiąże się zawsze z obniżeniem wymagań - to jest nieunikniony proces. Kiedyś na studia szło 10% młodzieży, która uzyskiwała świadectwa maturalne, a obecnie idzie ok. 40%. W konsekwencji na studia trafiają osoby, które mają mniejsze możliwości, aby je ukończyć. Po to jest stopień pierwszy, na którym ma się kończyć powszechna edukacja. Za 10 lat każdy będzie mógł (jeżeli będzie w stanie) ukończyć kształcenie na stopniu pierwszym. Siłą rzeczy średni poziom wiedzy i umiejętności po ukończeniu tego stopnia będzie niższy niż kiedyś. Natomiast drugi stopień ma być, a przynajmniej są takie założenia, dla 20% wybranych z tej grupy, bo nie wszyscy będą chcieli lub nie będą mogli kontynuować edukację. Zaś studia doktoranckie mają być dla kilku procent elity, która powinna w przyszłości obejmować funkcje kierownicze w naszym życiu naukowym, gospodarczym i politycznym.
Dużo się obecnie mówi o wielkich nakładach finansowych, które mają iść na edukację i naukę. Niedawno profesor Jerzy Buzek mówił w Uniwersytecie Śląskim o siódmym programie ramowym. Ale niestety, na razie nie widać tych zapowiadanych pieniędzy. Kiedy wreszcie, ale nie tylko na papierze, odczujemy wzrost finansowania szkolnictwa, w tym przede wszystkim szkolnictwa wyższego?
Siódmy program ramowy głównie dotyczy działalności naukowej i finansowania badań, w tym towarzyszących studiom doktoranckim. Ciągle mówi się w Europie o programie, który byłby podobny do siódmego programu ramowego, ale dotyczyłby wspólnej edukacji. I to jest kolejny ważny temat w planach wspólnoty europejskiej. Europa chce się integrować. Integracja ta będzie zapewne różnie przebiegać na różnych płaszczyznach. Nam zależy, aby integrowała się młodzież. Chcemy, aby powstał program, który by na tę wspólną edukację łożył, przede wszystkim na studiach doktoranckich. Dlatego uważam, że doktoranci nie są "kula u nogi" społeczeństwa i kraju. Doktoranci prowadzą badania naukowe, oczywiście na takim poziomie, na jakim są wstanie, bo przecież nie są przygotowani do wszystkiego. To jest autentyczny ich wkład w naukę polską. Absolutnie nie uważam, że doktoranci to ta grupa, do której państwo dokłada. Wszystkim na świecie opłaca się finansować studia doktoranckie, więc nie rozumiem, dlaczego Polsce miałoby się to nie opłacać? Edukacja jest dobrem powszechnym, dlatego powinniśmy kształcić młodzież.
Bardzo dziękuję za rozmowę.