FELIETON KIESZONKOWY

Właśnie się przeprowadzam. Wiem, że nie jest to fakt na tyle doniosły by informować o nim całą społeczność akademicką. Zrobiłem to jednak tylko ze względu na jakość rękodzieła, z którym macie państwo teraz do czynienia.

Przeprowadzka - jak wiadomo - to kataklizm burzący ustalony przez lata rytm naszych codziennych obowiązków, przyjemności, nawyków, przyzwyczajeń. To pandemonium łączące w sobie cechy przyspieszonej pacyfikacji z katastrofą budowlaną. Prawdziwe święto dla kobiet, nomadów i ściganych listem gończym. Takie to definicje przychodziły mi do głowy, kiedy objuczony tobołami, dźwigałem pudła pełne rupieci, których zwykle żal wyrzucić, a które w nowych okolicznościach będą zawadzać, stając się idealnym pretekstem rodzinnych awantur. To wszystko to jednak drobiazg. Prawdziwym horrendum jest jednak pakowanie i przenoszenie książek, roczników czasopism, i w ogóle różnych papierzysk. Mój Boże! Kogóż to ja taszcząc cały ten bałagan nie przeklinałem? Chińczyków, Gutenberga, Kwidzyń, PWN, a nawet nie wiem czy (choć zbieżność nazwiska przypadkowa) nie zahaczyłem czasem i o P. Basię Papierniak. Z drugiej jednak strony - nim zawartość kartonów zostanie wyładowana i rozlokowana - czuję się zagubiony i bezradny jak tamburmajor, za plecami którego rozpierzchła się orkiestra. Jestem człowiekiem z papieru i wszystko, co piszę, notuję, cytuję, porównuję muszę zaraz sprawdzić ze strachu, że coś przekręciłem czy przeinaczyłem. Teraz jestem tej możliwości pozbawiony, a materiały do tego felietonu: wycinki, notatki, bazgroły noszę poupychane w kieszeniach, bo w tym domowym rozgardiaszu nie ma dla nich bezpiecznego miejsca. Nie jest to wygodne, zwłaszcza gdy przyjdzie mi do głowy błyskotliwa myśl (całe szczęście bardzo rzadko) i zaczynam całe to archiwum wyciągać np. w autobusie, czym budzę popłoch wśród jadących na gapę. Rozumiem teraz dramat Antoniego Słonimskiego, który w pewnych ekstremalnych okolicznościach (nie napiszę jakich, bo niby gdzie mam sprawdzić?) zmuszony był do kilkugodzinnej lektury naklejki z butelki po wodzie mineralnej. Dodajmy, że żona poety trafiła o wiele lepiej, czytając tegoż wieczoru zapałczaną etykietkę.

Oglądałem kiedyś na kanale MTV program o rezydencjach gwiazd rocka, piłkarzy, aktorów itp. Domy rzecz jasna wielgachne niczym Buckingham Palace. W każdym po 12 łazienek i tyleż sypialni. Wanny olbrzymie niczym baseny olimpijskie, baseny zaś o pojemności Zatoki Hudsona. Garderoby jak magazyny Teatru Wielkiego. Telewizory o ekranach mierzonych nie w calach lecz w yardach. Jednym słowem - jak mówi moja córka - nowobogacki obciach. Znamienne jednak, że w żadnej z pokazanych rezydencji (a widziałem ich przynajmniej 7) nie było ani jednej książki.

Rys. Marek Rojek
Nic drukowanego! Raz już miałem nadzieję, że coś się znajdzie. Oto były piłkarz Di Mateo prezentuje swój gabinet, w którym ponoć pracuje. W sterylnym jak wnętrze autoklawu pokoiku stoi nowoczesne biurko z komputerem i...i to wszystko. Widocznie Di Mateo trudni się pisaniem jedynie donosów i niczego więcej do swej pracy nie potrzebuje. Książki chyba nie są trendy! Zresztą samo ich posiadanie o niczym jeszcze nie świadczy. Co się liczy? Sięgam właśnie do mej przepastnej kieszeni i z należnym nabożeństwem rozwijam myśl zaufanej posłanki ojca dyrektora Anny Sobeckiej ("Wysokie Obcasy" 11.03.06) "- Prawda jest taka, że jestem odpowiednią kandydatką na rzecznika [praw dziecka], bo wychowałam dwójkę dzieci i mam doświadczenie". Zgodnie z tą teorią: w ministerstwie sprawiedliwości powinni pracować sami recydywiści, w ministerstwie finansów pp. Kulczyk i Niemczycki. Ministrem kultury i dziedzictwa... byłby woźny z Muzeum Narodowego, a ja nie tyle dyrektorem Ossolineum (co z racji przeniesionych kilogramów) następcą strong mena Pudzianowskiego.

"A kiedy nie ma znaku / trwalszego niż my / nas też nie ma". Tak zaczyna się wiersz Jerzego Ficowskiego "Powrót Gutenberga". Wierzcie doświadczonym poetom. Wszystko, co nie jest zapisane, a opiera się jedynie o naszą chwiejną pamięć: gest, symbol, metafora nie tyle są zapominane, co zmieniają swe znaczenia... "i płyną punkty odniesienia" śpiewał kiedyś Jacek Kleyff.. Nie mam co sięgać do kieszeni, bo kaset tam nie noszę. A szkoda. Na początku lat 70. Salon Niezależnych rozpoczynał swój program od takiego tekstu Michała Tarkowskiego: "- Wiecie, jak tak chodzę po ulicach, to trzymam rękę w kieszeni... zaciśniętą w pięść. - Stary, ale ty im dajesz" krzyczeli z udawanym podziwem Kleyff i Weiss. Teraz też - jak się okazuje - można spotkać (na razie tylko w Łodzi) ludzi chodzących z rękami w kieszeniach. Nie radzę jednak doszukiwać się w tym geście żadnej opozycyjnej demonstracji. To ruszyły na miasto modlitewne patrole. "Ręce trzymamy w kieszeniach i dyskretnie odmawiamy po jednej dziesiątce różańca (...) w wybranej intencji". (Gazeta Wyborcza 9.02.06). Nie intencje budzą moje wątpliwości, co miejsca penetracji wybierane przez owe patrole. Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne - bo autobusy się psują i mogą być wypadki. Targowisko - bo są nieprawidłowości na rynku. Szkoła gastronomiczna - bo maturzyści prosili. Sąd - bo jeden z członków wspólnoty miał kłopoty. Nie dziwi mnie wdzięczność Kajusa Augustyniaka - rzecznika prezydenta Łodzi. Skuteczność modłów zdjęłaby z głowy prezydenta miasta wiele problemów. Dziwi natomiast podejście notariusza łódzkiej kurii: "Świetny pomysł (...) Mocni w duchu modlą się w konkretnych miejscach za konkretne sprawy". Czy ksiądz naprawdę nie widzi niczego bluźnierczego w traktowaniu Pana Boga jak rejonowy urząd skarg i wniosków? "Patrolami dowodzi specjalistka od dróg i mostów Elżbieta Pozorska. - Spotykamy się raz na kilka tygodni i ustalamy harmonogram: intencje i skład patroli.(...) ...chcemy, by nasze prośby były konkretne. Nie o uzdrowienie chorych, ale o łaskę dla konkretnego człowieka". Nie ma w tym cienia chrześcijańskiej pokory, przebija za to jakaś dziwaczna urzędnicza buta. Czy owa pani za konkretne efekty rozlicza Pana Boga miesięcznie, czy kwartalnie? "Ks. Andrzej Luter (Jezus Maria! przyp mój) tłumaczy, że modlitwa jest rzeczą dobrą i nikomu nie szkodzi [ale] styl "pielgrzymkowy" modlitwy nie w każdej sytuacji może mieć zastosowanie". Rozumiem jeszcze szpitale, hospicja, schroniska dla bezdomnych a nawet magistrat, bo po najbliższych wyborach będzie to wylęgarnia bezrobocia, ale na Boga, o co modlono się przed Teatrem Wielkim?! Nie wiem, może po słynnych awanturach o dyrekcję dla Grzegorza Królikiewicza, aktorom znowu odmawia się pochówku w poświęconej ziemi? Szperam w kieszeniach, ale nie mam już żadnych wycinków na taką okoliczność. Jedyne, co znalazłem, to strzęp zeszłorocznego mandatu żony za złe parkowanie. Jak widać różne patrole chodzą po naszej ziemi obiecanej.

Jerzy Parzniewski

Autorzy: Jerzy Parzniewski, Rys. Marek Rojek