Podczas jednego z meczów tenisowych - rozgrywanego w ramach Australian Open - doszło do dość zabawnego zdarzenia. Francuz Santoro, zastosował tak perfidny skrót, że piłka przeleciała wprawdzie nad siatką i odbiła się na korcie Argentyńczyka D. Nalbandiana, ale nim ten ostatni zdołał do niej dobiec, wróciła z powrotem na stronę Francuza.
O! To tak jak z Kaczyńskimi! - ryknąłem z triumfem niczym Zenon z Elei gdy odkrył był swój słynny paradoks. Kaczyńscy też (kontynuowałem) z każdym chętnie się układają, dyskutują, polemizują, pod warunkiem jednak, że racja będzie zawsze tylko po ich stronie. Kiedy skończyłem tę filipikę, znajomi smutnie pokiwali głowami i zgodnie oświadczyli, że w tym stadium, natręctwa tego typu są jeszcze uleczalne. Wprawdzie lepiej byłoby, żeby automatyzm skojarzeń miał podłoże erotyczne, bo na tym polu medycyna ma znaczne już osiągnięcia. Zresztą, jeśli mam się przeorientować to najlepiej od zaraz, póki jeszcze pamiętam, co z czym ma mi się kojarzyć. Zgoda - pomyślałem. Od dzisiaj: tam gdzie panoszył się stabilizacyjny pakt, niech króluje wyuzdany akt. Spokojnie, spokojnie, to tylko żart. Swoją drogą jednak, najwyższa to pora przestać reagować na prymitywne prowokacje polityków (a zwłaszcza tych, którzy myślą, że są takowymi). Koniec z polityką i politykierstwem. W domu powieszonego nie mówi się o sznurze. Ani słowa więcej na ten temat. Czas stracony na głupoty nadrabiamy komentowaniem wydarzeń kulturalnych i artystycznych. W tym celu sięgnąłem po "Polity..." Pst, pst... Ani słowa! Sięgnąłem po...pewien znany tygodnik społeczno-kulturalny, który rozdysponował - po raz trzynasty - swoje nagrody czyli Paszporty.
W dziedzinie literatury Paszport tego tygodnika otrzymał Marek Krajewski za trylogię (powstanie i czwarta część) "Śmierć w Breslau", "Koniec świata w Breslau" i "Widma w mieście Breslau". Już tytuły, z tym samym punktem odniesienia: Breslau, przekonują nas, że mamy do czynienia z rzeczą nietypową. Ci, którym okres młodości i edukacji przypadł na czasy PRL-u, muszą ze zdumieniem unieść brwi do góry. Breslau? Nie ma takiego miasta. Przez kilkadziesiąt lat wbijano nam do głów, że owszem, w latach teutońskiej niewoli prasłowiański Wrocław był tak nazywany, ale my Hupce, Czai i innym odwetowcom z Bonn, mówiliśmy zdecydowane NIE! Jeśli istnieje gdzieś komunistyczny (pst, pst) czyściec, w którym byli towarzysze składają konstruktywne samokrytyki, to założę się, że tow. Wiesław grzmi z tamtejszej mównicy na Marka Krajewskiego: - Są tacy literaci, którzy za wyżebrane u Eriki Steinbach eurosrebrniki, gotowi są wyprzeć się piastowskiego dziedzictwa naszych ziem.
- "A polscy czytelnicy nie czepiali się o Breslau?"
- "Usłyszałem kiedyś, że moje powieści są apoteozą niemieckiego Wrocławia. Cóż, nawet powieści kryminalne można odczytywać politycznie". ("Polityka" Pst. 21.01.06).
Książki Marka Krajewskiego wpisują się doskonale w nostalgiczno-archeologiczny nurt odkrywania historii niezakłamanej. Do lokalnej mutacji "Gazety Wyborczej" dołączano nie tak dawno reprinty pocztówek z początków ubiegłego wieku z oryginalną pisownią np. "Kattowitz - Bahnhofstrasse mit Hotel Monopol und Eisenbahn - Direktion". Czyż nie brzmi to poważniej od banalnego: Dworcowa? Wielu starszych czytelników "Wyborczej" czytając ów napis odruchowo stawało na baczność. Ukrywanie niewygodnej dla wielu polityków (pst) przeszłości odniosło jednak skutek. Świadczy o tym choćby odpowiedź jednej z uczestniczek teleturnieju, która kierując się właściwą tylko jej logiką, na pytanie o miasto, z którego pochodzi grupa Myslovitz - odpowiedziała radośnie: - Warszawa!
Kim jest Marek Krajewski? Tu kolejne zaskoczenie - filologiem klasycznym, wykładowcą Uniwersytetu Wrocławskiego - specjalność językoznawstwo łacińskie. To w jakiś sposób tłumaczy zainteresowanie tym popularnym gatunkiem literackim. Żyć przecież z czegoś trzeba. Krajewski, przenikanie się tych dwóch profesji tłumaczy w sposób godny dżentelmena: "Jestem filologiem klasycznym, a filolog klasyczny jest jakby detektywem wśród filologów. Chcąc zrekonstruować jakiś antyczny tekst, muszę zawracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły". ("Polityka" Pst! 3.12.05). Jestem ciekaw, jak (pozbawieni wiadomości z zakresu klasycznej retoryki) nauczyciele z Trójmiasta, tłumaczą innym konieczność dorabiania sobie po godzinach w charakterze supermarketowych kasjerów. Nic mądrego nie przychodzi mi do głowy, poza jednym tylko - za to mocnym - argumentem. Supermarkety wynajmują firmy ochroniarskie. Nauczyciele mogą więc spokojnie pracować (przygotowując w myślach lekcje), nie narażając się na konfrontację z uczniami bandytami, którzy powstrzymywani przez ochronę nie mogą swobodnie założyć na nauczycielską głowę kosza na śmieci.
Kim jest bohater powieści Krajewskiego radca kryminalny Eberhard Mock? Ucieleśnieniem tęsknot wszystkich zahukanych mężczyzn terroryzowanych przez żony codziennym rytuałem wspólnego oglądania kretyńskich seriali rodzimej i nie tylko rodzimej produkcji. Eberhard Mock jest sybarytą (stąd widoczna nadwaga, z której nic sobie nie robi), pijącym sporo, ale tylko w dwóch przypadkach: kiedy ma katza -bądź kiedy go akurat nie ma. Ubiera się z elegancką dyskrecją, i także samo łamie prawo. Kobiety traktuje w sposób jawnie uwłaczający ich godności - acz nie bez obopólnej przyjemności. Pali, torturuje, szantażuje, a na dodatek cytuje w oryginale klasyków. Jakąż wspaniałą zemstą byłby taki serial "Inspektor Mock". Jego emisja w godzinach zarezerwowanych dla "Klanu", "M jak miłość" czy innych bzdur, wywołałaby niejedną wspaniałą rodzinną awanturę, a może nawet podział mająteczku, separacyjkę. I całą prorodzinną politykę LPR-u szlag by trafił (Oj, 3 x Pst!).
Niestety, upadł projekt filmu o milutkim Eberhardziku (w tej roli miał wystąpić K.M. Brandauer), szkoda. Możemy sobie jedynie wyobrazić; jak wyglądałby pilot takiego serialu, a w zasadzie pierwsza scena: Na zapleczu przybytku madame le Goef (przybytku- dodajmy- użyteczności wielce publicznej) Eberhard Mock gra w szachy z dwiema podopiecznymi madame. "Każdemu ruchowi przypisana była konkretna konfiguracja erotyczna". ("Śmierć w Breslau"). Czyż nie byłaby to wspaniała propaganda tej królewskiej gry? Nic z tego. I nie chodzi tu nawet o to, że śmiałość obyczajowa telewizji nie przekracza pewnych granic. Gdybyż to były granice dobrego smaku, z tym można by się zgodzić. Coraz częściej jednak są to granice administracyjne miasta Torunia. Same szachy też nie przystają do naszej rzeczywistości. Istota tej gry wymaga obecności na szachownicy dwóch drużyn o zróżnicowanych barwach. Zastawienie szachownicy pionami i figurami jednego tylko koloru (nie napiszę, że czarnego, bo musiałbym pst-ować do końca strony) nie ma sensu. Podobnie jak i to by kończące partię hasło mat poprzedzało zawołanie: orędzie.
Jerzy Parzniewski
P.s. Terapia polegająca na unikaniu tematu...wiecie jakiego, odniosła swój skutek. Mogę sobie teraz -w nagrodę za wytrwałość - kilka razy krzyknąć: sznur, sznur, sznur.