Książka Normana Angella The Great Illusion ukazała się w 1910 roku, a już trzy lata później miało miejsce jej czwarte wydanie (stanowiła odpowiedź na panikę, jaką w 1906 roku wzbudził William Le Queux prognostyczną Inwazją 1910 – wizjonerską opowieścią o lądowaniu Niemców na Wyspach Brytyjskich). Dodatkowo Angell rozpropagował swoje tezy w poczytnym Liście otwartym do niemieckich studentów w 1913 roku. Wielka iluzja stała się bestsellerem. Głosiła wszem i wobec, że wojny światowej nie będzie, bo i być nie może z uwagi na proces globalizacji i wzajemne ścisłe gospodarcze powiązania między krajami. Niewiele wcześniej, u schyłku poprzedniego stulecia, szwedzki chemik Alfred Nobel (zm. w 1896 r.) solennie zapewniał o trwałości europejskiego pokoju, wynalazł bowiem substancję, która ostatecznie i definitywnie zabezpieczyć miała świat przed wielką wojną, a mianowicie: dynamit. „Któż chciałby narażać swoich żołnierzy na tak straszliwe niebezpieczeństwo?!” – przekonywał retorycznym pytaniem.
A kiedy już wojna (o dziwo!) w 1914 roku wybuchła, szły na nią tysiące uśmiechniętych Francuzów, wypisujących na burtach wagonów, którymi odjeżdżali na front, witalne napisy: „Wracamy na święta”. Zygmunt Freud pisał ze zdumiewającą trafnością już w trakcie tej wojny w pamiątkowym tomie poświęconym twórczości Johanna Wolfganga Goethego, że wojna zaprzepaściła „dumę z osiągnięć naszej kultury, respekt, jaki żywiliśmy wobec wielu myślicieli i artystów, nasze nadzieje na ostateczne przezwyciężenie różnic między narodami i rasami.
Splamiła podniosłą bezstronność naszej nauki [...], rozpętała w nas złe moce, które, jak nam się wydawało, udało się nam w wyniku wychowania nas przez stulecia przez najszlachetniejszych nauczycieli trwale poskromić”. Cóż z tego, gdy chwilę potem w tym samym tekście autora Marzeń sennych czytamy: „Dopiero, gdy przezwyciężona zostanie żałoba, okaże się, że ogromne znaczenie, jakie przypisujemy naszym dobrom kulturowym, nie ucierpiało w niczym z racji ich kruchości. Znowu odbudujemy wszystko to, co zniszczyła wojna, i to zapewne na bardziej solidnej podstawie i w sposób trwalszy niż dotychczas”. Pod koniec życia Freud uchodzić będzie musiał z ojczyzny, by dokonać żywota w obcych stronach z powodu maniakalnej ideologii, jednego zresztą z wielu argumentów totalnie przeczących jego życzeniowym przewidywaniom. Nie wiedział, że żałoby nie można przezwyciężyć, że trzeba ją przeżyć do końca, i nie miał odwagi uwierzyć, że nauka i wykształcenie nie ochronią człowieka ani od tchórzostwa, ani od fałszu, ani obłudy, pazerności czy egoizmu... słowem – nie ochronią od oczywistej i nagminnej kompromitacji naukowców.
Wielkie iluzje nieprzerwanie mają szczęście do poczytności i są nad wyraz trwałe. Książkom, nawet najgłupszym, ale brawurowo napisanym, nadal łatwiej się wierzy, podobnie jak ludziom bardziej elegancko ubranym, elokwentnym podczas mów i wykładów lub dobrze wykształconym. Wielką iluzją są przecież nie tylko celebryckie show czy telewizyjne reklamy odmładzających kosmetyków, ale także nadal wśród tak wielu (zbyt wielu) żywe przekonanie, że świat nauki to oczywiście zawsze świat wartości i zawsze świat mądrych ludzi, których mądrość – a jakżeby inaczej – musi przecież iść w parze z etyką.
Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała ufne nazbyt poglądy Freuda i przekonanie Angella. Wciąż jednak, choć minął wiek, nie widzimy nagości cesarza.