Rozmowa z prof. zw. dr. hab. Idzim Panicem, kierownikiem Zakładu Historii Średniowiecznej UŚ i autorem monografii Tajemnica Całunu

Sekrety Całunu Turyńskiego

Przechowywany jest w Turynie, w katedrze pw. św. Jana Chrzciciela. Kościół katolicki ani inne chrześcijańskie kościoły nie określają, czy jest to prawdziwy całun, w który owinięto Jezusa Chrystusa, pozostawiając to osobistym osądom wierzących. Od 19 kwietnia do 24 czerwca 2015 roku można było osobiście obejrzeć Całun, który został w tym czasie udostępniony do oglądania. Na 21 czerwca rezerwacji dokonał papież Franciszek.

Prof. zw. dr hab. Idzi Panic, autor monografii Tajemnica
Całunu
Prof. zw. dr hab. Idzi Panic, autor monografii Tajemnica Całunu

Panie Profesorze, co zadecydowało o tym, że to właśnie w tej tkaninie – jednej spośród kilku czy kilkunastu podobnych przedmiotów znanych w średniowieczu – zaczęto upatrywać tej jedynej, którą miał być owinięty Chrystus w grobie?

– Na pewno nie byłoby tego zainteresowania bez osoby, której przypisuje się wizerunek całunowy, czyli Jezusa Chrystusa, i bez automatycznie pozytywnego lub negatywnego odniesienia do tej osoby. Być może, gdyby się okazało, że Całun Turyński to obraz, zainteresowanie by ucichło i stałby się tzw. symbolem kultowym, podobnie jak wiele innych przedmiotów. Ważną rzeczą jest niezwykłość tego płótna wykazana przez zdjęcie zrobione przez Secondo Pię w 1898 roku. Okazało się wtedy, że wizerunek znajdujący się na płótnie całunowym jest negatywem, a obraz na kliszy – pozytywem. Każdy, kto kiedykolwiek robił zdjęcie aparatem analogowym, wie, że na wywołanej kliszy widoczny jest negatyw. W tym wypadku mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym – na kliszy uzyskujemy pozytyw. Następne fotografie, między innymi autorstwa Giuseppe Enriego z 1931 roku, dały taki sam efekt. To spowodowało, że Całun stał się przedmiotem bardzo intensywnych badań i zarazem licznych polemik.

Zatem dopiero od końca XIX wieku możemy mówić o znaczeniu Całunu? W średniowieczu nie miał jakiejś uprzywilejowanej pozycji?

– Na Wschodzie na pewno miał. Później, kiedy trafił do Europy, na pewien czas w ogóle znikł. Dla rodziny książąt turyńskich Całun był natomiast palladium, przedmiotem zapewniającym szczególną ochronę, ale nie oznaczało to, że ludzie ciągnęli do niego pielgrzymkami. Co ciekawe, Całun nie budził emocji w dobie oświecenia, czyli w epoce programowej walki z religią. Był po prostu jednym z wielu przedmiotów, które mają jakieś znaczenie dla chrześcijan. Wraz z informacją o fotografii Secondo Pii rozpoczęła się nagonka na Całun i na samego autora zdjęcia, któremu zarzucono nieuczciwość. Pia wykonał kilka zdjęć. Pierwsza sesja była nieudana, posiadam kopię tamtej kliszy. Na niej Całun jest pozytywem, ale ołtarz jest negatywem. Nie da się na jednej kliszy uzyskać jednocześnie negatywu i pozytywu – to jest po prostu fizycznie niemożliwe. Przeciwnicy Całunu pomijają to bez najmniejszego zająknięcia.

Naukowcy zbadali drogę, którą Całun przebył z Bliskiego Wschodu do Europy. W 542 roku płótno odnajduje się w Edessie, stolicy państwa Osroene. Jego władca, Abgar V, cierpiący na czarny trąd, miał według niektórych przekazów poprosić Jezusa o jego wizerunek, który miał mu zapewnić uzdrowienie.

– Abgar V Manu jest postacią historyczną, dość dobrze rozpoznaną ze źródeł przez starożytników, a pismo o kontaktach Agbara z Jezusem jest apokryfem. Chciałbym zwrócić uwagę na pewien element, który został przeoczony zarówno przez badaczy Całunu, jak i przez egzegetów. Jest to fragment, w którym do Jezusa przybywają „jacyś Grecy”, jak zapisał ewangelista (J 12, 20–36). Proszą oni Jezusa o rozmowę. Ale uwaga: zwracają się z tą prośbą do Filipa, a ten z kolei do Andrzeja. To jedyny przypadek we wszystkich czterech ewangeliach, kiedy ktoś chce rozmawiać z Jezusem i prosi o zaanonsowanie. Chcieli z nim rozmawiać wszyscy: łotrzy, kumotrzy, dzieci, dostojnicy, faryzeusze, saduceusze, nie lada persony w ówczesnym świecie. O zaanonsowanie prosi tylko ktoś ważny. Kim byli owi Grecy? Pamiętajmy, że dla Żydów cały świat ościenny był „grecki”. Moim zdaniem to było właśnie poselstwo Abgara, ponieważ wiemy z apokryfu, że chciał on skontaktować się z Jezusem. Wiemy też, że Abgar przyjął chrzest i nie mógł tego uczynić bez nadzwyczajnego powodu. Żył w świecie pogańskim: między państwami hellenistycznymi, Imperium Rzymskim, którego był sojusznikiem, a odradzającą się Persją. Przyjęcie chrztu z miejsca ustawiało go w negatywnym położeniu wobec wszystkich sąsiadów, łącznie z potencjalnymi sąsiadami żydowskimi. Musiało być coś nadzwyczajnego, skoro mimo wszystko zdecydował się na przyjęcie chrztu. To uprawdopodobnia ten apokryf. Wnuk Abgara V, Abgar VII, wraca do pogaństwa, ale nie ma w źródłach śladu na temat prześladowań chrześcijan. To oznaczałoby, że dziedzictwo przodka było istotne. Stolicę Abgara wybrano na miejsce przechowania Całunu także z innego, bardziej prozaicznego powodu – dla Żydów płótno pogrzebowe było szatnes, czyli nieczyste, ściągało więc na ludzi stykających się z nim nieczystość rytualną, a uczniów Jezusa wciąż obowiązywało, z formalnego punktu widzenia, prawo żydowskie.

W Edessie Całun przebywa do roku 944…

– Dla uczczenia płótna cesarz Justynian buduje nawet w tym mieście świątynię na wzór świątyni Hagia Sophia. Wtedy też Całun zyskuje miano Mandylionu. Potem miasto, a zarazem Całun, przechodzą pod panowanie perskie, a następnie arabskie. W końcu po płótno wyprawiają się cesarzowie bizantyjscy Konstantyn VII Porfirogeneta oraz jego teść Roman I Lekapenos. Kalif Bagdadu szybko orientuje się, jak bardzo Grekom zależy na odzyskaniu Całunu, dlatego dyktuje warunki, które normalnie narzuca się stronie pokonanej. Po ich wypełnieniu emir Edessy otrzymał polecenie wydania Mandylionu. Następnie Całun jako własność Bizancjum jest jako Acheiropoeton, czyli „niewykonany ludzką ręką”, pokazywany do końca XII wieku gościom z Europy Łacińskiej. Po raz ostatni jest zaprezentowany poselstwu Franków na początku XIII stulecia, przed ostatecznym szturmem krzyżowców na stolicę Bizancjum. Potem następuje to tragiczne wydarzenie, kiedy łacinnicy zdobywają Konstantynopol podczas IV krucjaty. Stamtąd za sprawą Ottona de la Roche płótno trafia do Aten, a potem do Francji. Spadkobiercy władztwa bizantyjskiego zyskują tymczasem poparcie papieża w sprawie zwrotu Całunu. Innocenty III zagroził obłożeniem klątwą każdego, kto ukradłby płótno. Groźba anatemy spowodowała, że trzeba było Całun przechować. Kto stanowił w tamtych czasach najpewniejszą lokatę? Tylko templariusze! Byli gwarantem zwrotu depozytu. To im swoje kosztowności powierzali królowie. Stąd też wzięły się legendy o skarbach zakonu – po prostu wielu depozytariuszy templariuszy nie wracało z wypraw, a bardzo często nie upoważniali nikogo do odbioru kosztowności. Potrzebujący pilnie pieniędzy Filip IV Piękny zasadził się na majątek zakonu, choć jako oficjalny powód podano bluźnierczy kult oddawany przez rycerzy tajemniczej twarzy na płótnie.

Od 1357 roku losy Całunu są już natomiast dobrze udokumentowane.

- Od tego roku płótno jest wystawiane w miejscowości Lirey w Szampanii przez Gotfryda I de Charny. W rękach rodziny de Charny Całun znajduje się przez kolejne sto lat, kiedy pod koniec lat 50. XIV wieku wnuczka Godfryda, Małgorzata, przekazuje płótno księciu sabaudzkiemu Ludwikowi. Jego zwrotu żądają kanonicy z Lirey i właśnie dokumenty z procesów między nimi a Małgorzatą stanowią tak wspaniałą podstawę źródłową. Nie możemy ani wykazać, ani wykluczyć związków rodzinnych Godfryda de Charny, pana na Lirey i Chavoisy, z wielkim komturem Normandii Godfrydem de Charny spalonym na stosie w 1314 roku, ale ta zbieżność nazwisk jest doprawdy zdumiewająca.

Czy starano się potwierdzić autentyczność Całunu?

– W ogóle nie podejmowano prób udowodnienia jego autentyczności! John Jackson, amerykański fizyk, pracownik jednego z najbardziej prestiżowych ośrodków badań nuklearnych w Albuquerque w stanie Nowy Meksyk, chciał zbadać, czym jest Całun. Poprosił o współpracę grupę kolegów z różnych dyscyplin badawczych z zakresu nauk matematyczno-przyrodniczych i zaprosił ich do siebie do Los Alamos. Mieli szczęście, bo trafili na wystawienie Całunu w roku 1978. Członkami grupy byli obywatele USA, ale jeśli chodzi o reprezentację wyznaniową, było kilku katolików, kilku członków Kościoła episkopalnego, czyli amerykańskiego Kościoła anglikańskiego, kilkunastu żydów oraz kilku przedstawicieli innych wyznań. Zespół ten przyjął nazwę The Shroud of Turin Research Project (STURP). Każdą dziedzinę wiedzy reprezentowało dwóch, trzech specjalistów, aby wykluczyć pochopność wniosków, a byli to naukowcy z „najwyższej półki”, pracownicy prestiżowych ośrodków, mogący pochwalić się nie lada osiągnięciami, łącznie z udziałem w programie tzw. gwiezdnych wojen. STURP otrzymał zgodę na badanie Całunu w październiku 1978 roku – 39 osób pobierało z płótna materiał badawczy przez 100 godzin! W raporcie opublikowanym trzy lata później napisano między innymi, że w badanych fragmentach nie znaleziono barwników i farb, zaś obraz ma trójwymiarowy charakter, pomimo grubości zaledwie 40 mikronów. Ustalono, że istnieje zależność matematyczna pomiędzy odległością płótna od ciała a intensywnością obrazu. Obie te kwestie wykluczają możliwość wykonania wizerunku przez człowieka. Autorzy podkreślili, że nie są w stanie przedstawić spójnej z naukowego punktu widzenia hipotezy powstania Całunu. Dziesięć lat później zanegowano jednak proponowaną przez STURP zasadę dokładności badań metodą C14. W późniejszych latach podobne próby podejmowali inni badacze, między innymi Pierluigi Baima Bollone, specjalista z zakresu medycyny sądowej czy zespół CIELT (franc. Centre International d’Etudes sur le Linceul de Turin). Z reguły dochodzili do takich samych wniosków jak STURP. Ostatnie z zakrojonych na szeroką skalę badań przeprowadzili włoscy naukowcy z grupy ENEA. Po pięciu latach ustalono, że głębokość zabarwienia płótna wynosi 200 nanometrów. Nikt nie jest w stanie sprawić, żeby obraz utrwalony w taki sposób był powierzchniowy i zarazem trójwymiarowy. Dopiero współcześnie istnieją metody, którymi można by się posłużyć. Obraz na Całunie biegnie tylko po górze nitek, każdą nitkę trzeba byłoby zatem naświetlać laserem osobno, a potem ułożyć je w taki sposób, żeby nitki biegły do góry. Ale powtarzam: dopiero teraz znamy technologię, która i tak jest niezwykle kosztowna.

Podważający autentyczność Całunu najchętniej chyba odwołują się do datowania węglem C14 z 1988 roku.

– Pobrano wtedy zapewne łatę, nie oryginalne płótno. Mikrobiolog Giovanni Riggi przekazał wtedy próbkę materiału trzem niezależnym zespołom w Zurychu, Oxfordzie oraz w University of Arizona w Tucson. Uzyskano trzy różne wyniki. Według nich Całun powstał w latach 1260–1390. Różnice w datowaniu można wytłumaczyć różnym stopniem nasycenia próbek. Co ciekawe, do dzisiaj organizatorzy badań z prof. Michaelem Titem na czele nie oddali rezerwowej próbki kontrolnej z badania w 1988 roku. Nie wiemy, co przekazano do laboratoriów do badań. Inna grupa – naukowcy francuscy – wykonała bardziej wiarygodne badania – genetyczne, przeprowadzone na podstawie resztek krwi. Tzw. stopień rozpadu wykazał, że Całun ma 1970 lat.

Autorzy: Tomasz Płosa
Fotografie: Tomasz Płosa