Niegdyś duma Chorzowa i jeden z jego najcenniejszych zabytków – zlokalizowany przy ul. Wolności słynny przedwojenny drapacz chmur, do niedawna siedziba ING Banku Śląskiego. Budynek ten, projektu Stanisława Tabeńskiego, powstał w 1936 roku na potrzeby Komunalnej Kasy Oszczędności. Podobnym obiektem, postawionym nieco wcześniej na ówczesnym polskim Śląsku, szczycić się mogły tylko Katowice, a poza Śląskiem Warszawa z drugim co do wysokości w Europie gmachem Towarzystwa Ubezpieczeń Prudential.
W reprezentacyjnym holu głównym chorzowskiego wieżowca znalazł od kwietnia tego roku swoje miejsce zwyczajny „szmateks”, prawdopodobnie jedyny w tym kraju, który pochwalić się może takimi wnętrzami. Brak pamięci, szacunku, smaku i dobrego tonu to jedno, ale nawet nadzieje na łatwy i „sowity” zarobek wydają się iluzoryczne. Sklep z używaną odzieżą w takim miejscu zwiastuje jedynie dalszy postęp upadku najważniejszej ulicy Chorzowa. Nie po to odwiedza się centrum miasta i jego główny deptak, by szukać tego typu handlowych punktów. Tu przez całe dekady przyjeżdżało się do kina (gdzie te czasy?!), do teatru (oby jeszcze kiedyś repertuar Chorzowskiego Centrum Kultury powrócił do poziomu sprzed kilku lat!), do galerii (bynajmniej nie handlowych!) i ulubionych restauracji. Tu przez lata jeździło się po sprawunki do sklepów renomowanych i takich, których nie było w innych dzielnicach. Ale – na litość ludzką – wyprawiać się do Centrum, by zrobić zakupy pod dachami usytuowanych w najbardziej reprezentacyjnych gmachach miasta „szmateksów”?! Jak długo jeszcze będzie można tłumaczyć ten upadek stylu, smaku i obyczaju prawami – nader często przypadkowych – właścicieli i rachunkiem ekonomicznym??? Jak wypatrywać przyszłości w mieście o znakomitych tradycjach i fascynującej przeszłości oraz wielkich – dziś już także uniwersyteckich – ambicjach, w którym doprowadza się do takich zaniedbań i przyzwala na degrengoladę??? Oczywiste jest, że współczesne banki nie potrzebują takich przestrzeni jak niegdyś, ale gdzie podziały się starania o prestiż, gdzie starania o opinię, o gest, zabiegi o hojny mecenat przydający właścicielowi pozytywnych ocen w wymiarze społecznym, gdzie dbałość o kulturę? Pośród zaklejających okna obiektu ogłoszeń zaczynających się od słów: „Do wynajęcia” jedno brzmi następująco: „Lokale pod archiwum i skarbiec”. Szkoda, że większość czytających ten anons nie zdaje sobie sprawy z tego, o jakiej rangi skarbcu mowa… Wyobraźmy sobie jeszcze może renomowaną, zamożną firmę (najlepiej z tradycjami), która swoje dobra, skarby (nie wiemy jeszcze, jakie) ukrywa pod „szmateksem”, dumnie i „elegancko” nazywanym „dyskontem”, w skarbcu przedwojennego wieżowca, w jednej z najbardziej okazałych i majestatycznych budowli Chorzowa tamtych – i tak bardzo chciałoby się powiedzieć: obecnych – czasów…
A myśli te ni stąd, ni zowąd zaczęły do mnie powracać pewnego poranka podczas krótkiej drogi z dworca kolejowego na plac Sejmu Śląskiego w Katowicach, gdy w kwadracie kilku zaledwie ulic zobaczyłem kilkanaście wysmaganych wiatrem i najczęściej brudnych transparentów z napisem „Na sprzedaż”, wiszących w bezładzie, bezwstydnie nawet, na frontonach zaniedbanych, ale wciąż pięknych secesyjnych kamienic w roku jubileuszowym 150. rocznicy powstania miasta. I tu powinna się zacząć kolejna, smutna opowieść...