Wybitny pianista Józef Hofmann (1876–1957) był nie tylko muzykiem, ale i zapalonym wynalazcą, a najsłynniejszy z jego wynalazków to wycieraczki do samochodu. Kiedyś artysta patrzył na spływające po szybie okna krople deszczu, których piękno doceniał, jednak zauważył, że przysłaniają cały świat. I wtedy spojrzeć miał na metronom...
Lubię tę anegdotę, wedle której tuż przed jednym z występów Hofmann intensywnie tłumaczył komuś zasadę działania swojego wynalazku, ale nie dokończył, bo musiał już wejść na scenę. Grał wspaniale, wywołując u publiczności łzy wzruszenia. A gdy wrócił za kulisy, zwrócił się do swojego rozmówcy słowami: „Cały czas grając, próbowałem w myślach wytłumaczyć Ci, jak to działa”...
Artysta i wynalazca łączyli się w osobie Hofmanna bezkolizyjnie (opublikował kilkadziesiąt patentów), co jest emanacją dziewiętnastowiecznych czasów romantyzmu, kiedy to poeta i inżynier stanowili dwa ideały symbolizujące czy wręcz definiujące epokę. To okres, w którym uczeni byli artystami, twórcami naukowych książek i tomików wierszy, uczonych rozpraw i wystawianych na deskach teatrów spektakli. Język nauki był mądry, ale i piękny, fascynował i pociągał, sprawiał, że rosła poczytność opasłych tomów. Rozstanie nauki i sztuki przyniosło tej pierwszej niepowetowaną stratę, a co gorsza, wielu naukowców poczęło lekceważyć świat wyobraźni i tym samym odzierać własne dociekania z erudycyjnego horyzontu i urody, która jak świat światem nigdy przecież mądrości nie szkodziła. Brak artystycznej wrażliwości zwłaszcza wśród humanistów nie tylko zubaża ich dokonania, nie tylko oddziela ich od czytelników, lecz przede wszystkim wpaja fałszywy obraz świata, bo nauka była, jest i powinna pozostać sztuką, czerpać z niej i na niej budować. Nieumiejętność obcowania z dziełem sztuki, wręcz brak takiej potrzeby czy lęk przed tym mają skutki wprost opłakane. Gdy Mircea Eliade dotarł do wyznaczonego przez metodologię nauk, które uprawiał, kresu swych dociekań, zaczął pisać powieść, by sięgnąć dalej, głębiej, intuicyjnie wiedziony wschodnią mądrością, że to zanurzenie w tajemnicę daje poznanie, nie zaś odwrotnie. Jakże świeżo brzmi przestroga Marca Blocha: „Strzeżmy się ogołocenia naszej nauki z zawartej w niej poezji”, wszak – jak pisał Hölderlin – „Co się ostanie, ustanawiają poeci”. I wiedział to Norwid, pisząc, że z rzeczy tego świata ocaleją „Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic…”. Czyż to nie odpowiedź na najważniejsze z pytań o przyszłość, sens i sposób uprawiania nauki, o jej kryzys i o związane z nią nadzieje?