Byliśmy przygotowani na Jego odejście i – jednocześnie – nie wierzyliśmy, że ono nadejdzie. A przynajmniej, że będzie nieprędko. Tadeusz Różewicz był z nami stale, towarzyszył nam od wczesnych lektur. Trudno wyobrazić sobie poezję polską XX wieku bez Jego wierszy. Niepodobna przewidzieć, jak ułożyłby się jej losy, gdyby autor Niepokoju nie przeżył II wojny światowej.
A przecież mogło tak być. On, rówieśnik Baczyńskiego, Borowskiego, Gajcego, Stroińskiego i Trzebińskiego, żołnierz akowskiego oddziału stacjonującego w lasach radomszczańskich, koneckich, włoszczowskich, opoczyńskich i częstochowskich, mógł polec w walce lub od przypadkowej kuli. „Na wojnie życie się bierze, życie się oddaje” – pisał w debiutanckich Echach leśnych (1944). Na rok przed końcem wojny roku zginął jego brat, Janusz, również żołnierz AK i poeta. Zginęła w Powstaniu Warszawskim cała plejada uzdolnionych rówieśników. Gdyby Tadeusz Różewicz podzielił ich los?
Ale nie podzielił. Zaraz po wojnie intensywnie włączył się życie literackie. Najpierw w Częstochowie wydał zbiorek satyr W łyżce wody (1946), potem w Krakowie tom Niepokój (1947), a w Warszawie Czerwoną rękawiczkę (1948). Mało kto zapamiętał, że przed wojną debiutował wierszami religijnymi w czasopiśmie „Pod znakiem Maryi”, że wydał partyzanckie Echa leśne, że – równolegle – z poezją interesowała go satyra. Podwojony debiut – Niepokój i Czerwona rękawiczka – ustawił młodego poetę niebywale wysoko w hierarchii literackiej. Docenili Go Julian Przyboś i Leopold Staff, ale wielu innych niekoniecznie. Tak zaczęła się Jego siedemdziesięciopięcioletnia droga z górki i pod górkę opinii krytycznych.
Czytaliśmy Tadeusza Różewicza na wiele sposobów. Najpierw w kontekście wojennym, jako poetę, który wychodząc z piekła, stara się odnaleźć w świecie, tworząc jego nowe oblicze. Kazimierz Wyka pisał o generacji poety, że jest „zarażona śmiercią”. Różewicz w wierszu Ocalony przeciwstawiał się temu. Tak – mówił – śmierć jest w nas, wypełnia naszą pamięć, ale odbijamy się od niej, by lepiej zrozumieć siebie. Zastaliśmy po wojnie śmietnik, dlatego na nim musimy odnaleźć to, co jest autentyczną wartością, a nie pozorem. Z tej lektury „śmietnikowej” Różewicza wzięło się jednak wiele nieporozumień. Okrzyknięto poetę nihilistą, zarzucano mu degradację etosu patriotycznego / partyzanckiego, nazwano antypoetą. Ta lektura zrobiła wiele złego w widzeniu dzieła Różewicza. Dopiero w wieku XXI połączono myślenie o poecie jako „filozofie wojny” z jego refleksją o Zagładzie w ogóle. Stało się tak m.in. za sprawą Marii Janion, która napisała, że „Różewicz zrodził się jako poeta Zagłady (…) i takim pozostał”.
Konstatacja ta nie oddaje jednak do końca istoty rzeczy. Różewicz-poeta, jeden z największych tragicznych poetów wieku XX, problematykę Zagłady (końca historii i człowieka, jak by powiedział Fukuyama) nie zawęził do Holokaustu, ale poddał uniwersalistyczej interpretacji. Jako poeta Zagłady, „ocalony / prowadzony na rzeź”, stanął przed najważniejszym sprawdzianem. Ponieważ doświadczenie historyczne postawiło go wobec konieczności egzystencjalnej, postanowił je pokazać w wymiarze nie jednostkowym, ale wspólnotowym. W perspektywach: zagłady języka, zagłady tekstu, zagłady poezji. I na innym poziomie: zagłady biografii, zagłady historii, zagłady rzeczywistości.
To, że zagłada ma ludzki wymiar, przypomniał poeta w zakończeniu swojego wielkiego poematu Recycling, mówiąc, że zło bierze się tylko z człowieka. Stwierdzenie to stało się punktem wyjścia do polemiki, jaką podjął Czesław Miłosz, stojący raczej na stanowisku manichejskim. Pytając o zło, Różewicz starał się dotrzeć do jego immanencji. Nie zgadzał się na nie, ale nie mógł mu zapobiec.
Stąd wzięły się owe oskarżenia o nihilizm, czasami łagodzone formułami immoralizm czy agnostycyzm. Tymczasem zwracanie uwagi na kres (zagładę) dotychczasowej kultury, poezji, odczuwania, myślenia brało się z niepokoju o samego człowieka. „Niepokój Różewicza – pisał Włodzimierz Maciąg – jest niepokojem o człowieka, o jego świat wewnętrzny, o jego zdolność (czy też władzę) obdarzania rzeczy i zjawisk znaczeniami, o jego dar wnoszenia, budowania, strzeżenia Ładu. To on sam jako podmiot liryczny staje się przedmiotem niepokoju, ponieważ przestał mieć żywe poczucie usensownienia rzeczy, jakie «powinien» nieść z sobą akt poetyckiej nominacji. Można zapytać wobec tego, «kto» się właściwie niepokoi. (...)
Niepokoi się głos wewnętrzny zakorzeniony poza doświadczeniem czasu”. Niepokój o człowieka przeniesiony został na niepokój o poezję. Tadeusz Różewicz zanegował dotychczasowy sposób pisania. Jego utwory zbudowane są z „materii nieczystych” (tak to nazywa sam poeta), czyli, najogólniej rzecz ujmując, z różnego typu wycinków, wyimków, wyjątków czy wykrojów rzeczywistości, w jakiej żyjemy i która wciska się na próg naszych oczu. „Materie” te przybierają na ogół postać cytatu, choć częstokroć bywa on nieujawniony. Formuła wiersza-patchworku i sztuki- patchworku zadomowiła się w polskiej literaturze na dobre w latach sześćdziesiątych i, wydawało się, że dalej idących rewelacji tutaj już nie będzie.
A jednak. W swoich poszukiwaniach Formy Różewicz od lat czterdziestych konsekwentnie negował jednorodność gatunkową tekstu literackiego. Przyjął, iż tym, co określa współczesną świadomość po II wojnie, jest „rozproszenie”. Stąd wziął się w jego wypadku zwrot w stronę wypowiedzi zmiksowanej (mixtum compositum), w której na równych prawach głos własny sąsiadował z przytoczonym, słowo odsyłające do kultury wysokiej ze słowem z kultury niskiej (masowej, popularnej). Demokratyzacja wypowiedzi lirycznej prowadzić miała do odarcia wiersza ze wszystkiego, co zbędne. Wiersz „nagi” czy – jak Różewicz napisze w Poetyce – „prosty” zakorzeniał się w mowie codziennej, wybierał na partnera dialogu człowieka zwykłego, wyprowadzał poezję z literackiego salonu. Po kilkunastu latach podobny zabieg zastosował poeta w swoim teatrze, w którym nie tylko zrezygnował z linearności tekstu, ale także z jego jednorodności stylistycznej. „Materie nieczyste” stawały się źródłem „krystalizacji” nowej formy scenicznej, „teatru nieczystej formy”. Niestabilność sceniczną czyniły jądrem nowego teatru.
Trzeci sposób czytania ma charakter, by tak go nazwać, metafizyczny. Problematykę zagłady (aksjologiczną) próbuje się wiązać z problematyką religijną czy ewangeliczną. Bardzo późno dostrzeżono bowiem, że poezja Tadeusza Różewicza u swoich początków miała charakter religijny (juwenilia drukowane w piśmie sodalicyjnym „Pod znakiem Maryi”), a także że poeta wielokrotnie do Ewangelii nawiązywał. W jednym z wywiadów wyznał, że z trzech książek, które by ocalił (czy wziął na bezludną wyspę), jedną z nich byłby właśnie Nowy Testament. Nikt nie dostrzegł dotąd, że jego wielokrotnie przywoływany wiersz Moja poezja („niczego nie tłumaczy / niczego nie wyjaśnia / niczego się nie wyrzeka / nie ogarnia sobą całości / nie spełnia nadziei […]”) jest bardzo piękną „translacją” hymnu św. Pawła o miłości, zastosowaniem jej do liryki. Słusznie pisał swego czasu Wojciech Kruszewski, że sacrum w poezji autora Głosu Anonima objawia się w jego refleksji metapoetyckiej.
Te trzy główne sposoby czytania poezji Różewicza: w kontekście Zagłady, kresu poezji i metafizyki nie wypełniają – naturalnie – innych lektur dzieła, które powstawało przez trzy ćwierci stulecia. Właściwie wciąż nie wiemy, jak czytać tę twórczość. Objawia się ona nam jako dzieło w toku (work in progress), niezgłębione, nawet nie do końca poznane. Ostatnia – dwunastotomowa – edycja Utworów zebranych, to zaledwie część tego, co poeta napisał. Zaraz po niej ukazały się tomy kolejne, a na publikację czeka obfita korespondencja, rozproszone szkice, opowiadania, reportaże, wywiady. Dla nas, czytających książki, a nie czasopisma, Tadeusz Różewicz wciąż pisze.
Jego odejście uświadomiło nam, że tak naprawdę wraz z nim odszedł wiek XX z jego różnymi rewoltami ideologicznymi, światopoglądowymi, artystycznymi. To stulecie tak mocno uwikłane w historię, rewolucje, systemy totalitarne, a jednocześnie kulturę wysoką chętnie wymieniające na masową, odbija się w poezji, teatrze i eseistyce autora Płaskorzeźby z intensywnością może największą. Mieliśmy wielkie szczęście obcować z autorem o przenikliwym umyśle i niebywale trafnych formułach językowych. Niekiedy nie pamiętamy, jak wiele powiedzeń ma swoje źródło w wierszach Różewicza.
W szkolnych analizach będą przywoływane zestawienia: Witkacy – Gombrowicz – Różewicz – Mrożek (to o polskim teatrze XX wieku), Przyboś – Miłosz – Różewicz – Herbert – Szymborska (to o poezji). O ile jednak na obszarze teatru spory będą mniejsze, o tyle świat poezji wielokrotnie będzie się zmieniał w interpretacjach krytycznych. „Po wojnie nad Polską przeszła kometa poezji. Głową komety był Różewicz, reszta to ogon” – pisał Stanisław Grochowiak. „Wszyscy mu coś zawdzięczamy, choć nie każdy z nas potrafi się do tego przyznać” – dodawała Wisława Szymborska. „Z Różewiczem nie łatwo się uporać, skoro jest on w każdym z nas (…). Każdy, kto mówi o nim, boryka się też ze sobą, i właśnie ta cecha jego poetyckiego dzieła, że umie ono przekazywać ważną treść skuteczniej, niż zrobiłby to dyskurs, przesądza o miejscu tego poety w polskiej literaturze” – pointował Czesław Miłosz.
Myślę, że o miejscu Tadeusza Różewicza przemawia także jego stałe, uważne dotrzymywanie kroku współczesności. „Punktem zero” dla poety była II wojna światowa. Pamiętając o niej, poeta chciał uczestniczyć w świecie, który borykał się z pamięcią o zagładzie. Był na ten świat otwarty, bardzo go on ciekawił. Tej ciekawości będzie nam brakowało. I tego uśmiechu, który widzimy w mądrym przesłaniu wiersza Włosek poety:
Poeta to na pewno ktoś
Słuchajcie głosu poety
Choćby ten głos
był cienki jak włos
Jak jeden włos Julietty
Jeśli się zerwie włosek ten
to nasza nudna kula
upadnie w ciemność
Czy ja wiem
albo się zbłąka w chmurach
Słyszycie Czasem wisi coś
na jednym włosku wisi
Dziś włoskiem tym poety głos
Słyszycie
Ktoś tam słyszy