Wykład Tadeusza Różewicza wygłoszony z okazji nadania mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego 22 stycznia 1999 roku

Poezja nie ma początku ani końca

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie,
Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic...

Jednym z największych wierszy Goethego jest „mały” wiersz napisany prawdopodobnie wieczorem 6 września 1780 roku na drewnianej ścianie myśliwskiego domku, w czasie odpoczynku wędrowca:

Über allen Gipfeln
Ist Ruh,
In allen Wipfeln
Spürest du
Kaum einen Hauch;
Die Vögelein schweigen im Walde
Warte nur, balde
Ruhest du auch.

Wierzchołki wzgórz
Spowite w ciszę;
Drzew żaden już
Wiew nie kołysze;
Śpi las
I ptaki w gęstwinie.
I tobie ninie
Spocząć już czas.

[Ponad wzgórzami, tłum. L. Staff]

Wielka tajemnica poezji. Poezja wcieliła się w „mały” wiersz, poezja bez granic znalazła dla siebie granice, została uchwycona poezja żywa, która po dwóch wiekach oddycha i mówi do nas. Cała wiedza o pisaniu wierszy, cała technika, całe doświadczenie opuściło poetę – w momencie natchnienia stał się narzędziem poezji. Musiał zapomnieć o sobie, aby przemówiła jego ustami poezja. Podobnie jak „ma granice Nieskończony”, ma swoje granice poezja, która wciela się w wiersz. Wierszy pisze się dużo, redaktorzy tzw. działów poetyckich w pismach mówią, że otrzymują całe ich worki... Wiersz jest zjawiskiem częstym, poezja jest zjawiskiem bardzo rzadkim. Poezja, która, w przeciwieństwie do wiersza, nie ma początku i końca. W naszych czasach nie forma końcowa, wiersz (udatny, piękny, doskonały itd.), ale proces formujący jest dla czytelnika bardziej frapujący, ponieważ sam czytelnik coraz częściej pisze wiersze. Poezja „w ruchu” ku niewiadomemu ma jeszcze sens, utwory pełne smaku, mądrości, głębi to porcelana. Tylko stara porcelana ma wartość. Porcelanowe wiersze, produkowane teraz ku zbudowaniu krytyków i recenzentów są zajęciem jałowym.

„Klasykiem” bywałem w gimnazjum, pisywałem wtedy sonety, oktostychy. Mój pierwszy wiersz miłosny dla koleżanki Dziuni był pisany tercyną. A te sześciowierszowe poemaciki, w których dwa ostatnie wyrazy pierwszego wiersza kończą również wiersz czwarty, ale w porządku odwrotnym. Ach! moje stornello!

Kiedy czytam moje stare utwory, odtwarzam w myślach czas i okoliczności, w których zostały „poczęte”. Ta lektura męczy mnie, nudzi i pasjonuje.

Zapytałem kiedyś profesora Tadeusza Kłaka, czy mogę teraz przerabiać moje dawne wiersze. Odpowiedział z uśmiechem: „Poeta – póki żyje – ma prawo wprowadzać zmiany, poprawki, ale nie powinien”. „Czemu? – zapytałem. – Przecież pierwotne teksty istnieją i są dostępne dla naukowców i czytelników oraz tropicieli, sędziów i oprawców”. Czytam na przykład wiersz Pożegnanie – jeden z moich ulubionych wierszy (napisałem go w roku 1945 albo 1946):

Myślała
że świat jest smutny
dokoła
że kwiaty są smutne i deszcz
że smutek się zagnieździł
w szorstkiej wełnie
pachnącej rezedą

(chodziło tam nie o „wełnę”, ale o wełniane ubranie). W ciągu lat zmieniałem rezedę na lawendę. Skreśliłem rezedę, wpisałem lawendę, ale po kilku miesiącach skreśliłem lawendę i przywróciłem rezedę. Ten nikły kwiatek o słabym zapachu lepiej pasuje do atmosfery wiersza. Czasem poeta, który jest czarodziejem, musi zmienić się w aptekarza i ważyć słowa po aptekarsku. Bieda w tym, że można utwór poprawić i zmienić na gorszy.

Może czas zakwestionować nienaruszalność, nietykalność wiersza – póki jego twórca żyje. Nie wiem. Często na wieczorach autorskich skracam swoje wiersze, w czasie czytania opuszczam jakieś słowa, które mi dokuczają, opuszczam całe zwrotki. Wiersz często wydaje mi się za długi. Ogarnia mnie dziwne uczucie, że w „tym miejscu” skończyła się poezja, ale nie skończył się wiersz, więc milknę. Moje przeżycia na spotkaniach i wieczorach poetyckich są zawsze dla mnie przygodami. Zauważyli to już przyjaciele-tłumacze. Czasem dziwią się moim tajemnym praktykom.

Kiedy przed wielu laty robiłem wybór wierszy Leopolda Staffa, dążyłem do zagęszczenia materii poetyckiej – do przemiany ilości w jakość. Wydawało mi się, że z ogromnego dorobku Staffa wydobywam pierwiastki trwałe, żywe, że, zderzając biegunowo różne wiersze, doprowadzam do iskrzenia i eksplozji form i treści. Oczyszczałem dorobek Staffa z „wierszy”, aby ukazać poezję żywą. Był to karkołomny eksperyment. Chciałem pokazać Staffa nowego, Staffa, który przeskoczył awangardę (Peiper, Przyboś, Brzękowski, Kurek) i znalazł się nagle w krainie destrukcji. Staff udał się w nieznane. Los zrządził, że Staff stał się moim towarzyszem podróży do poezji postmodernistycznej. Ten zabieg na poezji Staffa przeprowadziłem w wyborze Kto jest ten dziwny Nieznajomy. Wybór spotkał się z zainteresowaniem krytyków i czytelników. Wyka i Jastrun uznali wybór za odkrywczy, wartościowy i ożywczy dla Starego Poety.

Już w młodości poetyckiej oddzielałem poezję od wierszy. Ciałem poezji jest wiersz, ale co jest duszą poezji, nie wiem. Uczucie, myśl? Zdawało się, że bez wiary, nadziei i miłości Człowiek nie może żyć, ale pod koniec XX wieku rodzi się w nas podejrzenie, że ten ssak może rozmnażać się bez miłości, może żyć bez wiary i umierać bez nadziei. Wydobył się z głębiny, żyje na powierzchni. Nie żyje, ale konsumuje. Poeta zrozpaczony odkryciem tej prawdy zmienia się w działacza, polityka, felietonistę; zamiast tworzyć poezję, poszczekuje przez sen.

Przed wielu laty mówiłem o wierszach-organizmach żywych, oddychających. Mówiłem o martwych częściach, fragmentach utworów poetyckich, o umieraniu wierszy i o życiu poezji. Forma wewnętrzna jest czymś żywym, pulsująco-żywotnym, organicznym i zarazem aktywnym. W wielu wierszach, od lat najwcześniejszych, dotykałem tego problemu. Jednym z tych utworów jest Na powierzchni poematu i w środku. Interesowała mnie nie forma końcowa, ale „forma formująca”, nie wiersz „doskonały”, ale forma w ruchu i asymetria formy. Niepokój, który ogarnął mnie w młodzieńczych latach, trwa do dnia dzisiejszego. Co sprawia, że wiersz staje się poezją w rękach twórców? Co sprawia, że wiersz o wolności i miłości może być płytki i kiepski, a wiersz o szklance wody tragiczny i głęboki? Poeci starożytności i renesansu mogli pisać wspaniałe wiersze i dramaty o władcach i mecenasach. Jeszcze poeci romantyczni pisali niezwykłe wiersze o Bogu, miłości, wolności. Utwory współczesnych poetów o władcach i mecenasach stały się dla ich autorów przeważnie porażką albo klęską. Polityka zjada poezję i poetów. Słowo dziennikarza i działacza jest martwe, to język zombie. Problem ludzi „martwych”, ale niesłychanie aktywnych, żywych-umarłych, stał się tematem wielu moich poematów i opowiadań. Martwe słowa, martwe idee, martwi ludzie coraz częściej przejawiają – w naszych czasach – aktywność, są agresywni, podstępni, niezwykle ruchliwi. Przed wielu laty dotknąłem tego problemu w opowiadaniu Nowa szkoła filozoficzna. Wspominam te tytuły, aby ułatwić czytelnikom wędrówkę po ogrodach, śmietnikach, świątyniach, cmentarzach – po drogach i bezdrożach mojej twórczości.