Feliks „Manggha” Jasieński, który sugerował Polakom, by od Japończyków uczyli się być Polakami, i który zaraził Kraków miłością do sztuki japońskiej, w 1911 roku wspominał spotkania ze Stanisławem Wyspiańskim w latach 1904–1905. Twórca Wyzwolenia był już wówczas poważnie chory i nie wychodził z domu. Coraz bardziej przygnębiony przestawał tworzyć. Gdy Jasieński zapytał artystę, dlaczego nie maluje, ten odpowiedział, że nie może opuszczać mieszkania. Nie jestem portrecistą, usłyszał od malarza, który przecież już wcześniej odkrył dla polskiej kultury podkrakowski krajobraz. Wtedy „Manggha” otworzył okno i pokazał mu widok z drugiego piętra krakowskiej kamienicy. Prawdą jest, że to, co najpiękniejsze w tej mierze, było jeszcze przed nim i zawrzeć się miało w cyklach znanych jako Widoki z okna pracowni na kopiec Kościuszki. To bodaj najpiękniejsze pejzaże w twórczości Wyspiańskiego. Owoc geniuszu, ale i uwięzienia przez chorobę, wygasania życia i niegasnącego pragnienia tworzenia, samotności, ale i wizyt życzliwego mecenasa. Dar twórczego istnienia pomimo wzmagającego się bólu. Księżycowi obojętne po czyich spływa dłoniach…, oczy tylko najstaranniej wybiera…
Wbrew nieszczęściu, blisko dna rozpaczy powstaje zarzewie Nowego i rodzi się światło, przestrzeń piękna i wolności, wizja odnoszona nierzadko do widoków Katedry w Rouen Moneta czy Góry Saint-Victoire Cézanne’a, a zarazem symboliczna, alegoryzująca we wspólnym skojarzeniu z świętą górę Japończyków (Fuji) i poniekąd takąż Polaków (kopiec Kościuszki).
Nim kilkadziesiąt lat później złamany depresją czeski komentator sportowy Ota Pavel napisał Śmierć pięknych saren, stała się rzecz w pewnym sensie podobna. Lekarz doradził mu, by w ramach terapii notował najpiękniejsze chwile swojego życia. W ten sposób powstała książka przepełniona ciepłem i afirmująca życie, jak bodaj żadna inna w czeskiej literaturze. Pavel wiedział, jakim sukcesem się stała, ale nie wlało to w jego serce jednej nawet kropli radości. Niebawem odebrał sobie życie. On sam zatem nie, ale dzięki niemu rzesze innych doznawały i wciąż doznają tego najpiękniejszego z pragnień, jakim jest pragnienie, by żyć…
Budzi się ono wśród ujmujących pastelowych widoków z okna pracowni Wyspiańskiego, rozkwita blaskiem w opowiadaniach Pavla. Z braku i z utraty, a także z niepożądanych, ale nieuniknionych zdarzeń płynie przedziwnie ożywczy strumień nadziei. Zdumiewająco życiodajny owoc wbrew dramatowi śmierci. Paradoks i tajemnica ubywania...
Pisząc mój pierwszy felieton dla „Gazety Uniwersyteckiej”, pociechy szukam w książce Pavla i japońskiej kresce Wyspiańskiego. Bo choć stary truizm mówi, że nie ma ludzi niezastąpionych, doświadczenie uczy czego innego. Są! Nie sposób zastąpić tych, którzy byli przed nami, byli nam najbliżsi, którzy nam towarzyszyli, od których uczyliśmy się tego, co najważniejsze, na których zawsze czekaliśmy, zaznając spokoju dopiero w chwili spotkania. Utrata zawsze pozostaje wyrwą, bólem. Ale jest także szansą, budząc do działania, otwierając oczy, a nade wszystko przynosząc człowiekowi prawdę o nim samym i przypominając, że oparcie ma nawet w tym, co utracił. Oto mimo bólu i klęsk, mimo braku i ubywania… w najdrobniejszych nawet przejawach tego, co codzienne, jak widok z okna, spojrzenie w stronę dzieciństwa, wspomnienie najbliższych, odnajdujemy źródła nowego dnia, a wraz z nimi nieśmiertelność, której jest skrawkiem.