Interdyscyplinarne poszukiwania naukowe dr. Marcina Janika z Wydziału Prawa i Administracji

Epidemie pod lupą prawnika

Nieczęsto spotyka się badania, które, wychodząc od nauk prawnych, czerpią pełnymi garściami z medycyny, historii, socjologii, a nawet historii sztuki, zaś ich efektem jest projekt badawczy finansowany ze środków Narodowego Centrum Nauki. Ze szczególnym zainteresowaniem warto zatem przyjrzeć się studiom nad policją sanitarną dr. Marcina Janika z Katedry Prawa i Postępowania Administracyjnego UŚ.

Wielu chorobom sami ułatwiamy życie – przekonuje dr Marcin Janik
Wielu chorobom sami ułatwiamy życie – przekonuje dr Marcin Janik

– Zdaję sobie sprawę, że „policja sanitarna”, która stanowi centralny punkt moich zainteresowań naukowych, wywołuje uzasadnione zaciekawienie – zaznacza na wstępie dr Janik. – Atrakcyjność „policji administracyjnej”, w skład której wchodzi część sanitarna, wynika po części z tego, że po II wojnie światowej została ona zapomniana, bo poprzez polityczne konotacje źle się kojarzyła. Ostatnie pomnikowe dzieła poświęcone tej tematyce opublikowane zostały w okresie międzywojennym i dopiero od lat 90. XX w. zaczęto nieśmiało do niej wracać. Tymczasem jest to kluczowy termin w siatce pojęć prawa administracyjnego!

Dr Janik, zainspirowany przez prof. zw. dr. hab. Ernesta Knosalę oraz prof. dr hab. Lidię Zacharko – promotorkę jego dysertacji doktorskiej, podjął badania związane z działalnością organów policji sanitarnej, osadzając je na szerokim tle zagadnień epidemiologicznych. Materiału do analizy było aż nadto, ponieważ zjawisko epidemii (słowo „epidemia” pochodzi z połączenia greckich słów epi – na, oraz demos – lud i oznaczało choroby nagminne bądź „zastój w miejscu”) towarzyszy nam od czasów prehistorycznych, a wiele elementów, które przez wieki były z nim powiązane, ma znaczenie do dzisiaj. Jak podkreśla dr Janik, historia, jak owo Norwidowskie „dziś, tylko cokolwiek dalej”, to w tym przypadku nie sprawa pewnych podobieństw, dostrzegalnych choćby między społecznymi reakcjami na nosicieli choroby AIDS a trądem czy dżumą ongiś. Analogie w postawach wobec epidemii to nie jedyne obszary styczności odległych pokoleń. Wszyscy mamy coś wspólnego z mroczną historią epidemii.

Przykładowo, gdyby zestawić atawistyczny strach, który towarzyszył epidemii dżumy z XIV wieku z reakcjami na pojawienie się wirusa HIV przeszło sześć wieków później, okaże się, że zachowanie wobec zagrożeń niewiele się różniło. W Szwajcarii, państwie cywilizowanym, zaproponowano, aby osoby zarażone wirusem HIV stygmatyzować poprzez wypalenie im na czole odpowiedniego znamienia, żeby chronić przez zarażeniem osoby zdrowe.

Współczesny strach przed bronią biologiczną ma swoje źródła w historii, kiedy to choroby stawały na pierwszej linii frontu. Epidemia „czarnej śmierci” w XIV wieku rozpoczęła się od rozkazu chana Dżani-beka, który, oblegając Teodozję – faktorię handlową Genueńczyków, rozkazał, aby ostrzelano oblężoną twierdzę ciałami ofiar dżumy – dając tym samym początek historii broni bakteriologicznej.

Wielkie epidemie miały moc przewyższającą siłę najliczniejszych armii. Przykładowo, ospa była sojusznikiem konkwistadorów – Aztekowie rezygnowali z walki nie tyle ze względu na niekorzystnie wypadające porównanie szans militarnych, co z przekonania, że wojskami Hiszpanów opiekują się bogowie, skoro nie imają się ich choroby dziesiątkujące miejscowych.

Również rzeźby i obrazy stanowią osobliwą dokumentację epidemii. Dzięki ołtarzowi Wita Stwosza, mamy dowód na to, że syfilis występował w Europie przed podróżami Kolumba – jest tam bowiem uwieczniona postać faryzeusza z ewidentnymi objawami wspomnianej choroby, której ofiarami byli m.in. papież Aleksander Borgia, Benvenuto Cellini, Iwan Groźny, Toulouse Lautrec czy Al Capone.

– Co więcej, epidemie mogą być przedmiotem peregrynacji naukowych filologów czy socjologów – kontynuuje dr Marcin Janik. – Istnieje bowiem pewna prawidłowość, że jeśli się czegoś boimy, to tego nie nazywamy, wypieramy to ze świadomości. Podobnie było z AIDS – przez dwa i pół roku mówiono: „ta choroba”. Z kolei gdy już pojawił się termin ‘AIDS’, to z niego drwiono – twierdząc, że brzmi jak nazwa środka na odchudzanie.

Zdaniem dr. Janika nie ma możliwości, żeby, pomimo coraz bardziej zaawansowanej technologii, ukształtowała się rzeczywistość bez epidemii. – Spokój w tej materii jest ułudą. Współczesność uczy pokory, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, że jeszcze nie tak dawno eksperci wieszczyli kres wielu chorób zakaźnych. Wydawało się, że poprawa higieny, szczepienia ochronne i nowe antybiotyki wygrywają z mikrobami. Nasze samozadowolenie rosło w miarę kolejnych sukcesów na froncie walki z chorobami. Stwierdziliśmy, że jednokomórkowce nie są żadną konkurencją dla Homo sapiens. Zaprzeczeniem tej tezy jest historia epidemii ostatnich 100 lat. Na początku lat 80. XX wieku, gdy pojawił się wirus HIV, większość zapomniała o epidemiach – ostatnią była grypa „hiszpanka” w latach 1918–1919. Po wybuchu epidemii HIV znów minęło trochę czasu i zdążyliśmy się na powrót uspokoić – uderzył w nas wirus SARS. W ciągu ostatnich trzydziestu lata pojawiło się ponad 30 nowych chorób, które mają moc epidemiczną. Są to przede wszystkim mutacje schorzeń odzwierzęcych albo takie, których nosicielami są zwierzęta. Gdybyśmy pokusili się o sporządzenie „listy największych zabójców", to w pierwszej piątce możemy umieścić rozmaite grypy – świńskie, ptasie, a poza tym AIDS, choroby biegunkowe, malarię i, w coraz większej liczbie przypadków skrajnie odporną na leczenie, gruźlicę – opowiada prawnik.

W ślad za ekspertami z Centrum Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) w Atlancie należy powtórzyć, że mikroby mają przewagę. Jest ich po prostu więcej, a kolejne pokolenia pojawiają się co kilkadziesiąt minut, a nie lat. Poza tym bardzo szybko ewoluują. W dodatku sami im pomagamy, np. niewłaściwie używając antybiotyków. Gdybyśmy teraz zrobili sondę z pytaniem: „czy miałeś dzisiaj kontakt z antybiotykami?”, niemal każda zdrowa osoba zaprzeczy. Tymczasem mamy! Bo antybiotyki są dodawane między innymi do farb czy fug.

Kolumna morowa w Wiedniu wzniesiona na pamiątkę ofiar epidemii dżumy w 1679 roku
Kolumna morowa w Wiedniu wzniesiona na pamiątkę ofiar epidemii dżumy w 1679 roku

Skoro zaś zagrożenie epidemiami jest realne, to tym bardziej istotna okazuje się rola organów policji sanitarnej. Służbę sanitarno-epidemiologiczną w Polsce tworzy 344 państwowych wojewódzkich, powiatowych oraz granicznych inspektorów sanitarnych oraz Główny Inspektor Sanitarny jako organ centralny. W inspektoratach sanitarnych, powszechnie nazywanych „sanepidami”, ogółem pracuje 17,4 tys. pracowników. Nadzór epidemiologiczny jest prowadzony na kilku płaszczyznach. Przeprowadzając jego typologię, można wyróżnić cztery zasadnicze typy: bierny, czynny, wybiórczy (sentinel) oraz specjalny. W ramach tego ostatniego śledzone są między innymi choroby, które mogą stać się narzędziem ataku terrorystycznego oraz gorączki krwotoczne, jak np. Denga, Ebola, Marburg czy Lassa.

Zdaniem dr. Janika, ciekawych konstatacji może dostarczyć powiązanie działań organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej z public relations czy zarządzaniem uwagą. Są to nowe zjawiska na gruncie administracji, ale dostarczają wielu ciekawych obserwacji, zarówno w kwestii komunikacji z otoczeniem, jak i z punktu widzenia zarządzania przez administrację wiedzą i informacją.

Działania, które nieświadomie pozwalają epidemiom swobodnie się rozprzestrzeniać, są domeną zarówno instytucji, jak i zwykłych ludzi. W Stanach Zjednoczonych ponad 8 tysięcy osób zostało zarażonych wirusem HIV tylko dlatego, że nie udostępniono na czas listy dawców krwi, podczas gdy mając taką wiedzę, można było (na podstawie testów na żółtaczkę) wyeliminować osoby zarażone z grona dawców. Problemem jest także koordynacja wysiłków między państwami – ocenia prawnik – ponieważ jeszcze do niedawna każdy kraj działał na własną rękę. A mikroby, wirusy i bakterie, bez paszportów czy wiz, mogą swobodnie przemieszczać się między państwami. Kiedyś zarazy podróżowały tempem kupieckich karawan, dzisiaj choroby przemieszczają się z prędkością jumbo jeta. Na szczęście, rozwiązania idą w kierunku umacniania międzynarodowej sieci organów, której celem jest zapobieganie epidemiom. „Chrzest bojowy” sieć przeszła przy okazji pojawienia się wirusa SARS. Wówczas instytucje światowe zjednoczyły wysiłki i w ciągu 30 dni opisały nowe zjawisko. Dla porównania, w przypadku wirusa HIV skoordynowanie działań zajęło ponad dwa i pół roku. Warto w tym miejscu wskazać na działalność Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC). Centrum pełni rolę głównego europejskiego ośrodka informacji o chorobach zakaźnych. Przedmiotem zainteresowania Centrum są zmieniające się schematy chorób, wybuchy epidemii, zmiany w istniejących schorzeniach. Centrum pomaga państwom członkowskim koordynować ich wysiłki w zakresie opracowywania i utrzymywania zdolności szybkiego reagowania. W tym zakresie ECDC wspiera krajowe działania oraz pełni rolę ośrodka dobrych praktyk w zakresie komunikacji.

– Wielu chorobom sami ułatwiamy życie – konstatuje dr Janik. – Parę lat temu w Wielkiej Brytanii pojawiła się elukubracja, której autor dowodził, że szczepienia na odrę i ospę zagrażają dzieciom. I wiele osób faktycznie odstąpiło od szczepienia swoich pociech. Efektem tego jest trzydziestoprocentowy wzrost liczby zachorowań w tym kraju.

Inskrypcja Mors insperata temere praevenit temporis cursum przypominała naszym przodkom, że niespodziewana śmierć wyprzedza na oślep bieg czasu. Ludzkość przez całe stulecia toczyła z nią nierówną walkę. Na przeszkodzie stał jednak czynnik, który spychał ludzi na przegrana pozycję: brak wiedzy. Współcześnie, pomimo rozwoju nauki i skoordynowanych działań służb epidemiologicznych, nie możemy zapominać o wizji jeźdźców Apokalipsy, w której, prócz głodu i wojny, najlepszym kompanem śmierci jest zaraza. Nie popadając jednak w defetyzm, można za Francisem Fukuyamą powtórzyć: „z każdym zagrożeniem możemy sobie poradzić od chwili, kiedy zdamy sobie sprawę z niebezpieczeństw z nim związanych…”.

Autorzy: Tomasz Okraska
Fotografie: Marcin Janik