Okres studiów był dla mnie czasem trudnym i pięknym zarazem. Wydział Prawa i Administracji UŚ to ul. Bankowa 8, z kultową biblioteką wydziałową, którą już wtedy kierowała pani Danuta Gburska, ostoja wydziału i pocieszenie w trudnych chwilach. Mimo fatalnych warunków lokalowych, ta zagracona wspaniała biblioteka stała się miejscem, w którym mogliśmy spędzać mnóstwo czasu i wiele rzeczy… ukryć – w tym archiwum „Solidarności”.
Moja mama Maria była historykiem i, tak samo jak ona, chciałam być naukowcem. Wyjaśniła mi jednak, że będę musiała liczyć się z ograniczeniami. Sama odeszła ze szkoły, aby nie być zmuszaną do przekazywania uczniom ograniczonej i zafałszowywanej wiedzy. Wybrałam prawo. I choć na początku miałam wątpliwości, tęskniłam za książkami historycznymi, to już na drugim roku odkryłam radość studiowania prawa. Niejako w naturalny sposób zwróciłam się ku doktrynom polityczno- prawnym. Gdyby (zmarły niedawno) profesor Jan Baszkiewicz pozostał na naszym uniwersytecie, zapewne starałabym się dostać pracę w jego katedrze. Pamiętam, że mój pierwszy artykuł naukowy dotyczył idei państwa u Platona. Wiąże się tym pewna anegdota. Otóż przed zgodą na publikację artykułu wskazano, że powinien znaleźć się w nim cytat z Karola Marksa, który przecież poruszał ten temat w swojej twórczości. Poszukałam więc tekstu, w którym Marks odnosi się do Państwa i Praw Platona, ze zdumieniem jednak odkryłam, że prawdopodobnie nie poznał on bezpośrednio Praw, cytował je bowiem „z drugiej ręki”, z pewnej niemieckiej XIX-wiecznej książki, do tego z charakterystycznym błędem. Rozbawiło mnie to i jednocześnie zachęciło do dalszej, starannej pracy naukowej. Artykuł ukazał się w „Studenckich Zeszytach Prawniczych”.
Szczególnie dobrze zapamiętałam zajęcia profesorów Maksymiliana Pazdana, Mieczysława Sośniaka czy Jana Tyszkiewicza, to były moje pierwsze prawdziwie akademickie wykłady. Pamiętam również ważny dla mnie egzamin z prawa administracyjnego, zdawany u profesora Karola Sobczaka, podczas którego, będąc w stresie, wykręciłam śrubkę z jednego z foteli w katedrze. Nie wiedziałam, co z nią zrobić, więc po prostu wyniosłam ją ukrytą w ręce, za co dzisiaj przepraszam.
Sądziłam wtedy, że mimo dyplomu z wyróżnieniem i przychylności prof. Pazdana nie mam szans pozostać w Katedrze Prawa Cywilnego. Zwłaszcza, że nie byłam członkiem partii i nie zamierzałam nim zostać. Wymyśliłam więc, że wybiorę dyscyplinę, która uważana była wówczas za najmniej atrakcyjną – prawo administracyjne. I tak zostałam asystentką w tej katedrze. Przysięgłam jednak sobie, że moje zajęcia i wykłady nigdy nie będą nudne.
Dziś mogę spokojnie powiedzieć, że czuję się spełniona w dziedzinie, którą wybrałam. Prawo administracyjne okazało się fascynujące, a przede wszystkim stało się dla mnie przepustką do wielkiej, wspaniałej przygody, jaką był udział w reformowaniu naszego kraju. Bo przecież żyliśmy w państwie skrajnie scentralizowanym, o patologicznej administracji, co wynikało choćby z naszych badań, które jako młody naukowiec prowadziłam z Czesławem Martyszem i Andrzejem Matanem, moimi wspaniałymi kolegami, pod kierunkiem prof. Karola Podgórskiego.
Przystąpienie do „Solidarności” było dla mnie ważnym przeżyciem, pamiętam, że wiązało się z poczuciem odpowiedzialności, z chęcią zmian, ale i, co tu ukrywać, także pewnym strachem. Byłam przekonana, że stracę swoje ukochane miejsce pracy i możliwość uczenia studentów, bo byliśmy już dorośli i zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba będzie za to wszystko zapłacić. Po zmianie ustroju postanowiłam kandydować do parlamentu, żeby dokończyć dzieło odbudowy samorządu terytorialnego w Polsce. Do takiego pomysłu zresztą przekonała koło Unii Demokratycznej w Katowicach (bez mojej wiedzy) dr Anna Zachariasiewicz. Ostatecznie jednak szalę przechylił prof. Walerian Pańko, który został wtedy prezesem NIK i martwił się, kto go zastąpi w sejmie i będzie wspierał reformę samorządową. Zginął tragicznie dwa tygodnie po naszej rozmowie, w przededniu swoich pięćdziesiątych urodzin. Poczułam się wtedy szczególnie zobowiązana, by kontynuować rozpoczęte prace. Zajęło mi to 8 lat – do chwili, kiedy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku mogłam opuścić parlament.
Chciałabym skierować prośbę do studentów i młodych pracowników naukowych uczelni, abyście w przyszłości kontynuowali moją misję i piękne tradycje „Śląskiego” – obejmowali funkcje publiczne, zostawali ambasadorami, posłami, rzecznikami. Pamiętajcie też, że warto zbierać różne doświadczenia, uczyć się „szeroko”, nie tylko w obrębie jednej, wąsko pojętej dyscypliny.
Moja wdzięczność dla macierzystego uniwersytetu jest ogromna, zawsze bowiem miałam poczucie, że jestem dobrze przygotowana do pełnienia różnych ról społecznych.