W styczniu 2012 roku minęła setna rocznica urodzin, zaś w kwietniu dwudziesta rocznica śmierci Alfreda Szklarskiego. Znany jest przede wszystkim jako autor wielotomowego cyklu o przygodach Tomka Wilmowskiego. Na słynnej serii o Tomkach wychowało się kilka pokoleń młodych ludzi. Pisarz przez 23 lata pełnił również funkcję redaktora w katowickim wydawnictwie „Śląsk”.
Jest pan profesor autorem artykułów o Alfredzie Szklarskim, ale jak pan wspomina pierwsze „spotkanie” z jego książkami?
– To były pierwsze lata szkolne, oczywiście umiałem już czytać. Książek Szklarskiego nie czytałem, ale je „pożerałem”. Potem wróciłem do nich, już jako dorosły, pisząc o tym pisarzu. Ale wtedy, dla mnie jako dzieciaka, to była jedyna forma podróżowania i poznawania świata. W tamtych czasach nikomu nawet nie śniło się, że można gdzieś wyjechać zagranicę. Dlatego relacje z „tamtego” świata były dla młodych ludzi niezwykłe, egzotyczne i atrakcyjne.
Dlaczego książki Alfreda Szklarskiego, tak chętnie czytane jeszcze dwadzieścia lat temu, dziś są prawie zapomniane?
– Dziś do dyspozycji mamy telewizję, w której wszystko można zobaczyć i nie trzeba pracować wyobraźnią. Są rozmaite programy geograficzne – znakomite, ale nie ma już przed nami żadnych tajemnic, nie ma białych plam na mapie. Ponadto czytanie przestało być jedynym sposobem spędzania wolnego czasu. Inaczej było w czasach, gdy moje pokolenie zaczytywało się w literaturze podróżniczej…
Ale przecież książki podróżnicze sprzedają się, np. Wojciecha Cejrowskiego czy Beaty Pawlikowskiej…
– Tak, ale to są ludzie, którzy funkcjonują na dwóch platformach – przede wszystkim w mediach. I być może to jest kluczem do popularności książki – że wpierw jest program telewizyjny, w którym możemy poznać autora, polubić go i gdy mamy niedosyt – sięgnąć po książkę. Formuła pisarska Szklarskiego była inna i z trudem została wypracowana. Przestudiowałem losy jego pisarstwa i zauważyłem, że pierwsza wersja była zupełnie inna – więcej było dydaktyzmu, dosyć natrętnego zresztą. Między jednym a drugim wydaniem przeżył koszmar – był oskarżony o kolaborację i dostał niemały wyrok. Odsiedział go z pokorą, ale zamknięcie w więzieniu musiało wpłynąć na jego wrażliwość, wyobraźnię a także sposób pisania. Zauważyłem, że w pierwszym tomie serii o Tomku Wilmowskim, gdy na samym początku historii jesteśmy w Warszawie w okresie zaborów, to realia opisane przez Szklarskiego były realiami niezwykle podobnymi do tych, jakie panowały w czasach stalinowskich: inwigilacja, łapówki, jedynie słuszna interpretacja dziejów… I do tego zamkniętego świata przyjeżdża nagle „kolorowy ptak” w osobie delegata ojca bohatera, by wyciągnąć Tomka z kraju i zabrać na wyprawę. Oczywiście, że to nie jest łatwe, bo musi zdobyć rozmaite dokumenty. W książce pojawiają się pewnego rodzaju „mrugnięcia okiem” do czytelnika, sugerujące, że ktoś komuś dał łapówkę. Ten wstęp, który autor pokazał w masce historycznej, był tak naprawdę bardzo ostrą charakterystyką szkoły zniewolonej i z niej właśnie chłopak ucieka w inny świat – fantastycznej przygody. A my uciekaliśmy razem z nim.
Może dzisiaj do młodzieży (mam tu na myśli pokolenie urodzone po 1990 roku) nie przemawia ten kontekst historyczny?
– Oczywiście, że tak. Taki rodzaj narracji – wtajemniczania w świat całkowicie dla nas niedostępny – dzisiaj jest nie do przyjęcia. Ale wówczas te książki były szczelinką, poprzez którą oglądaliśmy inny świat, kolorowy, bajkowy, w którym panowały inne prawa.
Może dziś Szklarskiego należy inaczej czytać, a raczej odczytać na nowo? Nie jest już oknem na świat, ale można potraktować te literaturę jako powieści retro?
– Książki Alfreda Szklarskiego to zapis ważnego etapu – „powiększania” naszego świata i oswajania „innego”. Bo przecież ten świat był dla nas zupełną egzotyką. Być może te książki mogą funkcjonować jako literatura historyczna, jako świadectwo pewnego procesu historycznego. Ale może to być też podróż sentymentalna – do miejsc, których już nie ma. Przecież tam, gdzie kiedyś były dzikie puszcze, dziś są miasta. Warto dodać, że Szklarski wkładał w swoje książki ogromną ilość wiedzy, więc miały one wielki walor dydaktyczny. W przyjemnej, przygodowej formie opowiadał o przyrodzie, klimacie, odrębnościach kulturowych i etnicznych… Dziś czytelnik nie jest tak ochoczy do uczenia się, a jeśli już musi się czegoś dowiedzieć, to może dojść do tej wiedzy łatwiejszymi drogami, np. poprzez internet. W ogóle obecnie nie jesteśmy zbytnio nastawieni na poznawanie, a do tego dochodzi lenistwo wyobraźni. Pół wieku temu, kiedy czytałem Tomka, jeszcze nie żyliśmy w sferze obrazu. Żyliśmy w sferze linearności. Dziś funkcjonujemy w epoce ‘windows’, czyli otwierających się okienek z różnymi obrazami. Dlatego książki Szklarskiego wymagają innego typu skupienia.
Czy postać Tomka Wilmowskiego może być dzisiaj atrakcyjna dla młodego człowieka?
– Kreacja głównego bohatera i jego relacje są specyficzne. Jego matka nie żyje. Jest zatem wyłącznie relacja ojciec-syn. Całkowicie uporządkowana w stylu patriarchalnym, to znaczy ojciec posiada wszelką mądrość, potrafi odpowiedzieć na wszystkie pytania i jest przedmiotem podziwu, zaś Tomek jest dobrym dzieckiem, które doskonale wypełnia rolę wielbiącego syna. Dzisiaj mamy inne doświadczenia myślenia o świecie. W ciągu tych pięćdziesięciu lat do głosu doszły kobiety, zaś męski świat niekoniecznie jest obecnie akceptowany. Również model męskiej przygody i wzorowania się na idealnym ojcu są w kryzysie, zaś we współczesnej literaturze młodzieżowej bardzo często mamy do czynienia z konfliktami. Więc takie idealne obrazy są nie tyle nierealne, co bajkowe. Mam wrażenie, że to też jakiś rodzaj modyfikacji etosu rycerskiego. Kiedyś ojciec zabierał syna na wyprawę krzyżową, a tu zabiera na wyprawę myśliwską, ale w dalszym ciągu jest to wyprawa po złote runo. To również opowieść o pragnieniu wiecznej młodości – z jednej strony Tomek jest bardzo dojrzały, a z drugiej – pozostaje zawsze w stanie młodzieńczości. Jest trochę jak Piotruś Pan.
O czym pisałby Szklarski, gdyby żył dzisiaj?
– Myślę, że on w ogóle pisał zastępczo, że znalazł sobie taką niszę, która była niszą wolności. Bo to co jest chyba nieprzemijającą pozostałością tej lektury, to doświadczenie zachłyśnięcia się wolnością. I wydaje mi się, że dziś też szukałby takiej przestrzeni wolności. Szlaki, które przemierzał ze swoimi bohaterami dziś już nie są obszarem wolności – są całkowicie urynkowione. Sądzę, że szukałby czegoś, co jest alternatywą dla życia na rynku. Nie wiem, gdzie by znalazł to miejsce. Może w klasztorze? (śmiech). W obecnym świecie, gdzie wszystko jest supermarketem, pewnie szukałby takich miejsc, które nim nie są, gdzie człowiek może uwolnić się od relacji kupno-sprzedaż. Być może byłaby to podróż, ale do wnętrza…