Żyje dynamicznie. I twardo stąpa po ziemi. Ale na parkiecie stawia kroki miękko. Płynie po nim wraz z „dostrojoną” do siebie partnerką. Łukasz Piekarski jest mistrzem okręgu śląskiego klasy B w tańcach latynoamerykańskich. Wdzięk, gracja, harmonia ciała – to efekt pięciu lat wyczerpujących, niemal codziennych treningów. I tylko pięciu lat – zważywszy, że większość tancerzy stawia pierwsze kroki na parkiecie jeszcze w podstawówce. Zaczynał więc swą przygodę z tańcem na pozornie straconej pozycji. Ale miał to „coś”, co nazywają iskrą bożą, determinację i zapał. Szybko nadrobił, wyrównał i… przerósł swych rywali. Był w aurze dobrej passy. Stawał na podium. To były czytelne sygnały, że „płynie” właściwym nurtem. Dziś Łukasz mówi: – Sukces to mnóstwo potu i trochę polotu. I choć proporcje mogą być różne, bez systematycznej pracy nie ma efektów. Ale bez predyspozycji tym bardziej o nie trudno.
Taniec jest jego pasją. Zdobywanie kolejnych szlifów nauczyło go wytrwałości i dyscypliny. Motywującej aury aplauzu, ale też gorzkiego smaku porażek. Radzenia sobie ze stresem i oceną innych. To był (jest) przyśpieszony kurs życia. Lekcja odpowiedzialności za decyzje i cena wyborów. Kiedy zdał maturę, dla wszystkich oczywistym było, że podejmie studia, na których taniec jest zasadniczym argumentem edukacji… Nie wybrał! Rozentuzjazmowany na parkiecie i unoszący się nad ziemią w tańcu, złożył dokumenty na nieartystyczny i „przyziemny” kierunek. Obstawił intelektualnie geologię na Wydziale Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego. Już II rok z powodzeniem zamiennie godzi taneczny blichtr z chropowatością skamieniałości. Turnieje z kolokwiami. I wciąż na wszystko, co ziemia kryje, patrzy z uważną ciekawością. Dla niego, jak mówi, to czytelne znaki aktywności życia, zmian, procesów. Frapujące odciski przeszłości i przemijania. Uważa, że obok tańca, to drugi jego ważny życiowy i trafiony wybór. Choć przecież tak różny od klimatu porywającej cha-chy, energetycznej samby czy zmysłowej rumby…
– Wiem, że nie będę się męczył ani żałował, gdy geologia okaże się moją ścieżką zawodową. Nawet bardzo bym tego chciał. Jestem o tym przekonany, nawet wtedy, gdy ogarnia mnie marazm i przemęczenie. To jest mój prosty test, że skoro nawet w tak pasywnym momentach nie gubię sensu tego, na co się zdecydowałem, jest dobrze! Z tańcem mam podobnie – komentuje.
W kalendarzu celów Łukasza studia przeplatają się z tańcem. Jak na razie w zgodnym rytmie i bez konfliktu interesów. Umiejętnie trzyma postawę i „podwójne” centrum. Niewykluczone, że jeszcze przed wakacjami, zdobywszy tylko dwa puchary na turniejach (by przejść z klasy B do klasy A potrzeba 8), Łukasz wraz ze swoją obecną partnerką, Agatą Strzelecką, wejdą do klasy A w tańcach latynoamerykańskich, czyli do najwyższej krajowej ligi. W przyszłym roku na liście celów jest licencjat. Potem tanecznym krokiem osiągnie kolejne trofea na parkiecie. I mocny, naukowy „kick” na edukacyjnej drabinie do magisterium. Kiedy złoży ten egzamin i rozłoży komisję z wrażenia, będzie, być może, pierwszym w Polsce mistrzowsko tańczącym geologiem-magistrem. No bo geologicznym tancerzem (czytaj: okazem) może być dopiero w bardzo, bardzo od leg ł e j przyszłości. Odciśnie się wtedy ze stopami w pozycji latin cross. To kanon dla tancerza! I po tym go przyszli geologowie poznają.