Wyłuskując wśród półmisków co atrakcyjniejsze kąski, zawodowi reproduktorzy sentencji, przysłów, aforyzmów i różnych złotych myśli, podnoszą do góry widelec, i – tłumacząc swą zachłanność – ogłaszają z powagą Mojżesza na górze Synaj: „Lepsze jest wrogiem dobrego”. Bywa, że czasem szmer podziwu wobec takiej mądrości przebije się na chwilę przez odgłosy mlaskania czy pobrzękiwania kieliszkami.
Oczywiście nie zawsze jest to prawda. Codzienność przynosi liczne przykłady koszmarnych efektów działalności „polepszaczy”. Najlepiej widać to w telewizji, gdzie walka o słupki oglądalności sprzyja wszelkim – najbardziej nawet kretyńskim (ale polepszonym) pomysłom.
7 lipca odbyły się w Los Angeles egzekwie związane ze śmiercią Michaela Jacksona. Ceremonia transmitowana była przez stację TVN 24. Ba! Transmitować to sobie może byle telewizja osiedlowa. Ambicją stacji było uroczystość tę koncelebrować. Kiedy zebrane w studiu grono żałobników zauważyło wreszcie, że uroczystość już się rozpoczęła, to na ekranie telewidzowie zobaczyli zestaw puzzli, przez które z trudem przebijał się obraz z Staples Center. I tak, po lewej stronie ekranu mieliśmy dwie prostokątne ikony. Jedna z niezwykle cenną informacją: „21:00 24 godz.” Na drugiej zaś podawano aktualny czas i równie niezbędną dla nas wówczas wiadomość: „TVN 24 Świat”. Wyżej zaś napis: „Na żywo”, co w przypadku pośmiertnej ceremonii było lekkim zgrzytem. Na górze wzdłuż ekranu biegł pasek przypominający o tym, że jest to hołd złożony Michaelowi Jacksonowi podczas publicznej uroczystości w Los Angeles. Ponieważ zawsze może znaleźć się jakiś niedowiarek podejrzewający, że program został wyreżyserowany w Warszawie siłami ekipy „Tańca z gwiazdami”, dlatego jeszcze wyżej informację tę powtórzono: „Los Angeles – Wydanie specjalne”. Po prawej stronie ekranu kolejna ikona z rozedrganym zdjęciem mającym prawdopodobnie przedstawiać Jacksona… Prawdopodobnie, bo mnie chwilami do złudzenia przypominał Tadeusza Kościuszkę na krakowskim Rynku. Na dole ekranu kolejny pasek podający aktualne informacje o miejscu pobytu każdego ważniejszego polityka wraz z cytatami z ich głębokich przemyśleń na tematy natury ogólnej. Wszystko to rzecz jasna pulsowało, ruszało się, znikało, pojawiało, przesuwało itp… Obraz był czytelny jedynie dla hazardzistów uwiązanych do „jednorękiego bandyty”. Choć i oni, jeśli nie zauważyli w ciągu pół godziny trzech wisienek, przymykali ze znużenia oczy. Nic więc dziwnego, że współprowadząca program pani Czomąto poczuła się w obowiązku objaśnić nam: co też powinniśmy widzieć na ekranie. Kiedy jednak zaczęła opowiadać o wnoszeniu na salę trumny ze zwłokami artysty, zabrano jej mikrofon i wygoniono do domu. Pani Czomąto to też dobry przykład porzucenia dobrego dla lepszego. Nazywa się oczywiście całkiem inaczej. Ja nazwałem ją tak, gdyż podając kiedyś wiadomości, nasze poczciwe końskie chomąto, odczytała z angielska (?) właśnie jako „czomąto” - wdzięcznie przy tym poruszając górną częścią ciała. Widocznie uważała, że każde obce (a jej nieznane) słowo, zawsze bardziej światowo zabrzmi w innym niż nasz języku.
Wypada być wdzięcznym rodzinie Jacksonów, że prawdziwy pogrzeb odbył się już bez telewizyjnych kamer. Strach pomyśleć, że podczas takiej transmisji pani Czomąto mogłaby gibać się w rytm „Thrillera”, przesłonięta od dołu paskiem z cytatami z Leszka Millera.