Nudny miesiąc bez atrakcji

Ostatni tydzień września, a właściwie pierwszy tydzień października, rozpoczyna ciąg uroczystości inauguracyjnych na naszej uczelni. Niektórzy obchodzą jubileusze, inni świętują nowy początek, jeszcze inni się bawią. Chciałoby się spytać, zupełnie jak w starej anegdocie o kupcu korzennym, leżącym na łożu śmierci, otoczonym przez kochającą rodzinę: A kto, do cholery, pilnuje interesu? A kto właściwie pracuje na uniwersytecie? Październik należy co prawda do bardzo mało atrakcyjnych miesięcy w roku, bo pozbawiony jest jakiegokolwiek święta i tylko najstarsi pamiętają, że to miesiąc oszczędności – to jednak nie jest powód do zabawy, tylko do refleksji nad zasobami portfela. Na przekór niesprzyjającym okolicznościom, my się nie poddajemy rozpaczy i próbujemy się cieszyć, jak umiemy. A umiejętność tę kształcą w sobie wszyscy członkowie akademickiej społeczności, od studenta do profesora poprzez szatniarkę i kanclerza. Dlatego pierwsze dni października mijają od inauguracji do inauguracji, od zabawy do zabawy i od uroczystości do uroczystości. A że trudno już się zmieścić w pierwszych dniach, bo jest ich po prostu za mało, zaczyna się zagospodarowywać drugie dni, i trzecie i w końcu już wszystkie będą zajęte. Pewnie dlatego inauguracja tegoroczna wypadła 29 września. Zupełnie jak Oktoberfest, które jest obchodzone we wrześniu, albo wybuch rewolucji październikowej, obchodzony w listopadzie. Zdecydowanie, październik jest poszkodowany przy rozdziale imprez. Pewnie dlatego w końcu października w Europie zmienia się czas i to w tę ,,dobrą” stronę. Dobrą dla śpiochów, którzy muszą jakoś odespać ten ,,nudny” miesiąc bez atrakcji.

A tymczasem trzeba się ostro wziąć do roboty, bo przecież pociąg dziejów mknie po torach i na nikogo nie czeka. Unia Europejska sypie pieniędzmi na projekty, ale będzie wymagać efektów, więc nie można przebalować jeszcze jednego miesiąca; tego by się nie dało wyjaśnić surowym kontrolerom. Jak to działa, przekonaliśmy się w ostatnich dniach września w Katowicach: nagle ruszyły remonty na wielu ulicach. W mieście, w którym nawet i bez tego trudno znaleźć miejsce do parkowania, zlikwidowano czasowo parkingi. Oczywiście po to, żeby po przejściowym remoncie można było parkować wygodniej. Tymczasem dostępne parkingi (na przykład nasz koło rektoratu) pękają w szwach, bo zdesperowani kierowcy szukają tu schronienia. Na jezdniach korki, na chodnikach trudności z poruszaniem, torowiska zdemontowane. Istna rewolucja. Przechodnie przecierają oczy ze zdumienia: strajk jakiś czy co? Okazuje się, że wręcz przeciwnie: po prostu wszyscy się wzięli do roboty i dlatego miasto kompletnie się zakorkowało. Dlaczego do roboty wzięli się dopiero po wakacjach? Wtajemniczeni łączą to rzeczywiście niewytłumaczalne zjawisko z rozstrzygnięciem przetargów na projekty finansowane ze środków unijnych. Jakkolwiek by było, trzeba zachować cierpliwość i ufnie patrzeć na koniec, gdy będziemy spacerować po pięknych ulicach. Byle tylko komuś nie przyszedł do głowy pomysł wyłączenia ich z ruchu, jak to się stało z Mariacką, która teraz świeci pustkami, bo nic się tam nie dzieje. Za to na innych ulicach dzieje się aż za dużo. Miejmy nadzieję, że i na Bankową przyjdzie czas i w październiku zaczną się prawdziwe atrakcje.