...a jakem to z usta zausznika JW Pana usłyszał to i łez kilka na wąs mi skapło. I dalejże dopiero kieliszki wytrząsać, a zdrowie JW Pana i familii jego spełniać. Ledwieć gorzałki nie brakło. A dryakiew przednia to była, com ją w loszku, w omszałej butli trzymał.
Jak to nic nie rozumiecie? Toż mówię do was w prawdziwym języku biznesu. Furda tam bankowość, ekonomia, chiński i angielski. Bierzcie się za Kitowicza, Rzewuskiego, Bakę. No, od biedy ( w mniej wyrafinowanym towarzystwie) możecie "polecieć" Sienkiewiczem. Ten język to gwarancja waszej świetlanej przyszłości. Winien jednak jestem wyjaśnienie; co spowodowało tak wielkie wzruszenie, że aż musiałem sięgać do arsenału środków antystresowych. Otóż usłyszałem, iż potomkowie jednego z zacniejszych polskich rodów łaskawie zgodzili się pozostawić w Krakowie "Damę z łasiczką", i nie wywozić jej w leśne ostępy do siedziby rodu. Nazwiska potomków dawnej magnaterii nie wymienię, jako że ich adwokat (który za samo podniesienie brwi bierze więcej niż opiewa moje roczne zeznanie podatkowe) chętnie by wywalczył dla mnie solidną porcję kijów. W Krakowie konsternacja. Na wszelki wypadek patrole obywatelskie codziennie sprawdzają, czy Wawel jeszcze stoi, bo krążą słuchy, że mają go wywieźć do Zamościa, Krasiczyna czy innego Łańcuta. Zaczął się jesienny okres szlacheckiej rewindykacji i warto zająć właściwą przy tych łowach pozycję na posterunku. Nie wystarczy jednak sama znajomość staropolszczyzny. Trzeba być au courant z obowiązującymi w tym środowisku obyczajami. Trzeba wiedzieć, jak zabrać się do ucałowania rąbka niewieściej sukni, jak nie zaplątać się w pas słucki, i jak artystycznie - nie czyniąc sobie dyshonoru - zwisać u pańskiej klamki. Nie wspominam już o rzeczy podstawowej, jaką niewątpliwie jest wodzenie chodzonego, czy krzesanie iskier przy mazurze. Nasza edukacja jak zwykle nie nadąża, więc z radością przeczytałem w "Polityce" (18.10.08) o oddolnej (choć wysoko postawionej) inicjatywie, jaką niewątpliwie był bal dla dobrze urodzonych panien i majętnych młodzieńców.
Ileż tam zachwytów, ileż cmoknięć, subtelnego smakowania inteligencji i urody dam, a ileż podziwu dla czaru roztaczanego przez męską jurność i rycerskość. Studiowanie różnych kierunków to w tym towarzystwie nic nadzwyczajnego (...). Znajomość kilku języków to norma (...) Piekielnie zdolni, rzutcy, inteligentni. Geny to jednak potężna sprawa. I to ich obycie, które wynosi się z rodzinnego domu. Ono ma swój specyficzny sznyt i kolor zakonserwowany, ugruntowany nieświeżego chowu. Dobrze się stało, że organizatorka balu hrabina Jolanta Mycielska (czy to nie z tych Mycielskich z Wiśniowej, co dzierżawili od Starowieyskich majątek za 10 tysięcy rocznie?) wzięła na swe barki odpowiedzialność za reaktywowanie szlacheckich tradycji i obyczajów. Z niecierpliwością czekam na zajęcia z kuligów, polowań, wyjazdów do wód, uwodzenia folwarcznych dziewek, przegrywania majątków w kasynie i honorowego strzelania sobie w łeb. Już widzę te niezadowolone miny plebejskich malkontentów. Tak, owszem to kosztowne zabawy, ale i o was pastuszki pomyślano. Oto "Rzeczpospolita" (15.10.08) poinformowała, iż rodzina Mycielskich domaga się zwrotu 1200 hektarów państwowych lasów (to jakieś 20-25 procent wszystkich takich lasów w Polsce). Ileż powstanie nowych miejsc pracy, aby wystrugać z tych lasów parkiety pod mazura (tańczenia na podłogach z paneli zabraniał ponoć kodeks Boziewicza). A jeśli nawet parę zagajników zostanie to zawsze możecie liczyć na etat w nagonce, gdy Państwo do majątku przyjadą polować "na upatrzonego". Jeno cv na brzozowej korze wypisane przynieść. Onuce uprane założyć. Kaftany i kubraki takoż niech ścierwem nie cuchną, bo choć gminem od Chama pochodzącym jesteście, to z wyroków nam nieznanych też niestety do Unii należycie.