Stefan Kisielewski w swoim "Abecadle" tak opisał tę rozmowę: "...rozgniewany [Stanisław Cat-Mackiewicz] zadzwonił: Co ten wasz szef wyrabia?... Jaki szef?.. No ten Jan XXIII. No cóż ci takiego złego zrobił Papież? Jak to, skasował św. Jerzego, czy on zwariował?(...) Ja mówię: Tak, ale podobno św. Jerzy nie istniał. A Mackiewicz: To co z tego. A Pan Bóg istnieje?"
Oczywiście, z wiadomych względów, w pełni podzielam oburzenie Cata-Mackiewicza. Korzystając zaś z tej metody, sam chętnie bym gdzieś zadzwonił żeby wylać swoje żale. Ot, choćby do premiera Tuska: Cóż to panie premierze wyrabiają ci pańscy brukselscy przyjaciele? Jak to jacy? No, te Pątteringi, Barrosy czy jacyś tam inni. Żeby panu zrobić przyjemność, zgodzili się na stosowanie nazwy "wino" wobec tego naszego narodowego wstydu i hańby domowej jakimi są jabole. Ponieważ sprawa ta ma wszelkie znamiona politycznej prowokacji szybko wyjaśniam: Redaktor Marek Rabij z "Newsweeka" (2.12.07), zauważył, iż w tym roku Polska zapomniała o święcie Beaujolais Nouveau, bo media zajęte były głównie zaprzysiężeniem nowego rządu. Jeśli dodamy do tego nastrój histerii, w jaki wpadła PiSowska część narodu na skutek ciągłych fochów i dąsów braci Kaczyńskich, to hipoteza ta staje się bardzo prawdopodobna. "Byłby to ewenement na światową skalę - pisze Rabij - bo świat od co najmniej 30 lat w każdy trzeci czwartek listopada pije na potęgę młode wino z Burgundii". Pamiętajmy również, że nie tak dawno przegraliśmy historyczny bój o nazwę "wódka". Polska okopana w kartofliskach i rżyskach, zdradzona jak zwykle przez sojuszników, nie dała rady ofensywie cytrusowo-bananowej. Rektyfikaty tejże podejrzanej proweniencji kaleczyć będą teraz usta każdego tradycjonalisty, zmuszonego do użycia wobec nich nazwy "wódka".
Skruszona Unia Europejska, nie chcąc dobijać rządu Tuska, zgodziła się na stosowanie nazwy "wino" wobec wszystkiego, co tam znajdziemy w babcinej spiżarce. Oczywiście na świecie robi się alkohole z różnych owoców. Nazywa się je cidre, perry czy nawet appelwoi, ale na Boga to nie jest wino! Dzięki tej idiotycznej decyzji, prestiż Polski znacznie się podniesie, rzecz jasna wyłącznie w statystykach. Miłośnicy "pershingów" wyprodukowanych na bazie zgniłków i spirytusu, staną w jednym szeregu z wyrafinowanymi degustatorami, którzy nawet na to Beaujolais patrzą ze wstrętem i pogardą. Ale statystycznie będziemy narodem koneserów. Ponieważ nikt (kto chce jeszcze trochę pożyć) tego świństwa od nas nie będzie kupował, a menelom i tak wszystko jedno jak się te pomyje nazywają, trzeba pomyśleć o innym cudzie marketingowym. I wspomniany tu już Marek Rabij wymyślił: Ogórek małosolny! Ponoć wystarczy zainwestować w kampanię promocyjną 21 mln euro by Europa padła na kolana przed tym specjałem. Buraczano-kartoflany wizerunek Polski przysłoni cień sterowca z rodziny dyniowatych. Pod bananówkę ten ogórek nijak się jednak nie będzie nadawał. Tylko czekać aż zgodnie z unijną dyrektywą zaczniemy z niego robić "wino". Tak, ale wino z ogórków nie istnieje. To co z tego. A z ogryzków istnieje?