Świat, uniwersytet, wiara

Laudatio wygłoszone przez prof. Tadeusza Sławka z okazji przyznania ks. abp. dr. Damianowi Zimoniowi, metropolicie katowickiemu godności doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego

Prof. Tadeusz Sławek

Wspólnota uniwersytecka przyznaje dzisiaj honorowy doktorat Wielkiemu Kanclerzowi Wydziału Teologicznego, co niewątpliwie świadczy o zadomowieniu się nauk teologicznych w uniwersytecie oraz o tym, że uniwersytet żywo nurtują kwestie związane z refleksją teologiczną i jej znaczeniem dla formacji intelektualnej, kulturowej i społecznej człowieka. Te pytania uniwersytet zadaje sobie z całą powagą. Powaga ta polega z jednej strony na przypomnieniu, że wiara, o ile ma być poważna i głęboka, musi wziąć pod uwagę, że jest pewnym szczególnym związaniem ze światem, z tym światem - religare to "wiązać", "przywiązywać". Lecz świat, z którym jesteśmy "związani", jest światem, z którego według poety Friedricha Hąlderlina "bogowie odeszli", a do którego my przyszliśmy "za późno". W dramatycznej diagnozie Nietzschego jest to świat, w którym "zabiliśmy Boga".

Rzeczywistość badań biologicznych każe zadać pytanie o "przyszłość natury ludzkiej", które postawił Jźrgen Habermas w tytule swej książki z 2001 roku (Die Zukunft der menschlichen Natur. Auf dem Weg zu einer liberalen Eugenik, Frankfurt am Main 2001). Uniwersytet razem z wielkim teologiem Hansem Ursem von Balthasarem odczytuje 42. Psalm, w którym nękany przez nieprzyjaciela człowiek wyznaje z trwogą: "Co dnia pytają mnie: 'Gdzie jest twój Bóg?'". Wraz z von Balthasarem uniwersytet odpowiada: "Bóg odjechał"[1]. I z tej perspektywy z całą powagą pyta o religię jako więź ze światem i ludźmi w takiej właśnie sytuacji. To pierwszy powód naszego dzisiejszego spotkania: przyznawany dzisiaj doktorat honorowy to wyraz powagi uniwersytetu w traktowaniu spraw najważniejszych.

Najwyższe wyróżnienie uniwersyteckie składamy dzisiaj w ręce człowieka patrzącego na kwestię wiary i teologii w szerokiej perspektywie. Po pierwsze, zauważamy, że Wydział Teologiczny ma być nie tylko miejscem nauczania podstawowych zasad teologii, ale, co należy podkreślić z całą mocą, ich "pogłębiania". To rzecz przełomowa. Na swój sposób to ruch, który ma odróżnić stary Śląsk od nowego. A Śląsk czcigodny Doktor Honorowy zna, jak mało kto. Tutaj urodził się w 1934 roku w Niedobczycach, 50 lat temu w Katowicach odebrał święcenia kapłańskie, tutaj był konsekrowany na biskupa w 1985 roku, a siedem lat później także tutaj zastała go godność arcybiskupia. Z tym większą uwagą czytamy w jednej z wypowiedzi Księdza Arcybiskupa Damiana Zimonia: "Do dziś na Śląsku proboszcz ma większy autorytet od profesora w seminarium. Biskup, mój poprzednik, hołdował zasadzie, że najważniejsza funkcja - to proboszcz. Ale to się zmieniło już po przeniesieniu seminarium do Katowic, a tym bardziej zmieni się teraz, po założeniu Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Śląski"[2]. Stawką jest więc nie sama teologia, lecz to, czy i jak przyczyni się ona do zmiany sposobu życia i myślenia człowieka. Stąd obraz teologii jako podparcia naszej myśli w szybko zmieniającym się świecie; stąd teologia jako towarzyszka człowieka doznającego zmiany. Ale czy nie ma racji niemiecka teolog Dorothee Sąlle, gdy stwierdza: "Chrystus umarł z powodu społeczności, która opiera się zmianie"[3]. Teologia uczy pokory wobec świata jako wielkiej zmiany, widzi bowiem w Chrystusie tego, który proponował metamorfozę największą, najbardziej radykalną, i który został odrzucony przez człowieka pozbawionego wyobraźni pozwalającej dostrzec konieczność i nieuchronność zmiany.

Po drugie, zmiana oznaczająca przyjęcie przyszłości, musi być także zmianą dokonującą się w człowieku. Stąd konieczność sygnalizowanego już wcześniej "pogłębienia", a zatem spojrzenia na wiarę jako na sposób, w jaki człowiek staje twarzą w twarz z podstawowymi kwestiami swojej egzystencji. Jak pisze Damian Zimoń, już nie wystarczy stara formuła pastores non doctores: "[...] trzeba być w środowiskach opiniotwórczych, w uniwersytetach, które w ogóle decydują o przyszłych losach Śląska. Gdyby nas tam nie było, nie spełnilibyśmy naszego powołania wobec społeczności lokalnej. Dlatego tak ważne jest pogłębienie wiedzy teologicznej. Dziś mówię: pastores et doctores, a nawet doctores et pastores"[4]. Zatem teologiczna refleksja ma pomóc człowiekowi rozpatrzyć się w sytuacji, w jakiej się znalazł. Właśnie w "sytuacji", ponieważ pogłębienie, o którym mowa, jest szczególnym momentem przygotowawczym, propedeutycznym: pozwala człowiekowi zobaczyć niezwykłość jego istnienia i zakwestionować skostnienie w języku wygodnych, gotowych formuł. Oto powołanie nowoczesnej teologii jako przygotowania człowieka do podjęcia ciężaru bycia. Teologia w uniwersytecie sprzeciwia się zastanemu stanowi rzeczy, w którym, jak pisał w połowie XIX wieku Sżren Kierkegaard, "dozwolono, by jednostka podążała swą zwykłą, przeciętną koleiną i w ten sposób powoli otrzymywała wiarę, prawie tak, jakby uczyła się na pamięć lekcji, bez potrzeby sytuacji"[5]. Teologia uczy okazywania szacunku codzienności człowieka, lecz jednocześnie ostrzega przed łatwizną, jaką niosą codzienne uproszczenia i rutynowe działania. Jest rozpoznaniem losu człowieka jako bytu znajdującego się zawsze w jakiejś sytuacji, i dzięki temu rozpoznaniu przywraca wrażliwość na to, co nas otacza. Arcybiskup Damian Zimoń pojmuje wiarę jako uwrażliwienie i troskę wobec tego, co lokalne, i w tym sensie pojmuje Chrystusa, jak to czynił Kierkegaard, gdy kategorycznie stwierdził, że "Chrystus jest znakiem sprzeciwu"[6]. Honorujemy dzisiaj tego, kto działa na rzecz swojej ziemi nie tylko przez to, że tu się urodził i wzrastał, ale głębiej - przez to, że stara się pokazywać, że znaczenie ludzkiego życia, tragiczność ludzkiego losu jest nie do pomyślenia bez napięcia między tym co uniwersalne, a tym, co stanowi bezpośredni kontekst naszego bytowania.

Po trzecie, tak pojęta refleksja teologiczna pozwala na powrót do myślenia w kategoriach "elity" nie jako warstwy w jakikolwiek sposób uprzywilejowanej lecz grupy ludzi świadomych ciężaru i powagi istnienia, i w tej świadomości podejmujących decyzje w konkretnych sytuacjach. Gdy Damian Zimoń mówi o świadectwie wiary, ma na myśli postawy ludzi traktujących życie i rzeczywistość z należną im powagą. To znaczy nie jako teren łowiecki, podział łupów, szlak kariery, lecz jako ćwiczenie w odpowiedzialności. Chodzi, w słowach Księdza Arcybiskupa, o "niezwykle ważny problem formowania elit, które będą naturalnymi liderami tworzącymi opinię, hierarchię wartości czy też konkretne zachowania w swoich środowiskach pracy"[7]. Chodzi więc o nasze bezpośrednie otoczenie, o społeczność lokalną, ale także o stan świata; wszak, jak słusznie zauważa Czcigodny Doktor, po 11 września 2001 roku "istnieje gwałtowna potrzeba odnowy wychowania umysłów oraz wlania nowego ducha w społeczeństwo, by budować pokój na świecie" [8].

Honorowy doktorat Uniwersytet powierza dzisiaj kapłanowi, trzeba więc zapytać co oznacza ów gest instytucji świeckiej przecież, poświęconej od stuleci uprawianiu nauki i nauczaniu. Myślę, że przede wszystkim Uniwersytet rozważa swoją decyzję zastanawiając się nie nad tym, czy innym zawodem kandydata do najwyższej godności uniwersyteckiej. Postanowienie o przyznaniu doktoratu honorowego jest decyzją wspólnoty akademickiej reprezentującej wielogłos dyscyplin i światopoglądów, aktem spełnianym w jej imieniu, stąd merytoryczne zasługi Kandydata, chociaż nader istotne i ważne, muszą zakorzeniać się w czymś, co wykracza poza dokonania czysto profesjonalne i listę najświetniejszych nawet publikacji. Można powiedzieć, że uniwersytet przyznając tytuł doktora honoris causa przypomina sobie i innym, że przed profesją jest bycie człowiekiem. Nauczając z katedry, nauczamy zawsze z głębi swego życia. To, czego dokonuję w swojej dyscyplinie naukowej bierze swój początek w tym, jaki jestem, nie sam, lecz zawsze i od zawsze wśród i dla innych. Doktorat honorowy celebruje taki sposób czynienia siebie, który pomaga kształtować innych w poczuciu nie doraźnego interesu i nawet największego zawodowego sukcesu, lecz głębokiej powagi życia.

Mówi się, że kapłaństwo jest powołaniem, ale bycie kapłanem oznacza paradoksalnie to, że jest się nim jakby "wtórnie", niejako "w drugiej kolejności", w rezultacie zajęcia wobec świata postawy szczególnie poważnej. To zaś oznacza dogłębne przejęcie się rzeczywistością; nie ucieczkę do bezpiecznej litery nauczania czy doktryny ale odważne stanięcie twarzą w twarz ze zmiennym obliczem świata. W głośnej wypowiedzi dla "Tygodnika Powszechnego" z marca 1999 roku dr Damian Zimoń stwierdził: "Antyklerykalizm w Polsce nie jest owocem ideologii. Jest on reakcją społeczeństwa na sytuacje, w których głoszone przez ludzi Kościoła prawdy i idee rozmijają się z rzeczywistością". Kapłaństwo zatem, to - paradoksalnie - mądra i odpowiedzialna ucieczka od nieba. Niemiecka teolog Dorothee Sąlle trafnie stawia przed nami takie zadanie: "Należy pytać dokąd zmartwychwstał Chrystus, bo przecież nie do nieba [...]. Na drodze wiodącej przez świadomość kilku ludzi zmartwychwstał On ku historii wszystkich ludzi [...]"[9]. Ani wiara, ani kapłaństwo nie mogą przeto być bezpieczną kryjówką czy wygodnym urządzaniem się w życiu. Wręczamy dzisiaj doktorat honorowy człowiekowi, który będąc kapłanem i dostojnikiem Kościoła żadnej z tych ról nie traktuje monologicznie; honorujemy człowieka dialogu, który wie, że rzeczywistość jest wielogłosem myślenia.

Zapytany nieco przekornie, czy nie obawia się sąsiedztwa Jacquesa Derridy w galerii honorowych doktorów Uniwersytetu Śląskiego odpowie, iż "jest to szansa spotkania, gdyż przecież Kościół chce prowadzić dialog ze światem, nie boi się go, nie zamyka przed nim"[10]. Kapłan nie może kryć się za swoim kapłaństwem. Kapłaństwo, jak żadna inna profesja, spełnia się wtedy, gdy niemal pokonuje, przekracza samą siebie, upadając w świat, w zwątpienie, w ciemną noc duszy. To czytam w wypowiedzi Czcigodnego Doktora skierowanej do kandydatów na kapłanów: "Mówiłem im, że trzeba przede wszystkim być człowiekiem, gdyż dopiero później jest się chrześcijaninem czy kapłanem"[11]. To pouczenie stoi blisko uwagi sformułowanej przez Derridę właśnie w rozprawie o religii. Wierzenie - i zaryzykowalibyśmy sąd, iż Czcigodny Doktor podzieliłby pogląd francuskiego filozofa - nie może być "łatwowiernym i ortodoksyjnym zaufaniem, które, z zamkniętymi oczami, zgadza się i dogmatycznie uwierzytelnia autorytet"[12]. Wiedział to Emmanuel Mounier, gdy pisał, że "chrześcijaństwo jest alternatywą w głębi duszy, alternatywą stojącą przed każdym człowiekiem i to przed pojedynczym człowiekiem, a nie przed instytucją, która się umacnia dzięki czasowi i ilości wyznawców"[13]. Przypomnijmy: Chrystus jest znakiem sprzeciwu.

"Przede wszystkim trzeba być człowiekiem, gdyż dopiero później jest się chrześcijaninem czy kapłanem". Na czym polega owa "późność", o której tu mowa? Nie na tym, że to co "późniejsze" jest mniej ważne, lecz na świadomości, że wszystko co czynimy, zakorzenia się w pierwszym rzędzie w tym, co nie "moje". Biegłość zawodowa dopiero wtedy spełnia swoją rolę, gdy to, co czynimy wykracza poza ograniczenia mojego zawodu, mojego życia i życia moich najbliższych. Jest to rodzaj specyficznej odwagi, gotowości do porzucenia bezpiecznego domowego obszaru, odejścia od swoich racji i zachłannych ambicji. Także odejścia od żelaznego przekonania o racjach ideologii, do bliskości, z którą się poczuwam. W ten sposób naprawia się przestrzeń życia publicznego. Hannah Arendt pisze: "Odwaga jest najwcześniejszą z cnót politycznych [...], ponieważ tylko wykraczając poza naszą prywatną egzystencję i związki rodzinne, z którymi łączy się nasze życie, możemy stworzyć sobie drogę do wspólnego świata publicznego, będącego naszą prawdziwą przestrzenią polityczną". Może takie jest polityczne znaczenie przejmującej, a na swój sposób nawet przerażającej instrukcji Chrystusa, iż trzeba porzucić ojca swego i matkę i ruszyć w drogę.

Przyznaję tym samym, iż doktryna, którą reprezentuję nie jest gwarantem mojej racji wobec innych oraz akceptuję konieczność wyjścia ze sfery tego, co domowe i prywatne. To obrona i przywracanie godności sfery publicznej, zadanie szczególnie ważne dzisiaj, gdy nawet prywatność została zafałszowana przybierając charakter publiczny. Dzisiaj, gdy "ucieczka w prywatność oznacza przyswojenie sobie formułek o prywatnej autentyczności propagowanych przez nowoczesny przemysł kulturowy", a "ostateczną prawdą wycofania w prywatność jest publiczne wyznawanie intymnych sekretów w telewizji"[15], obrona sfery publicznej nabiera szczególnej powagi. Aby sprostać temu zadaniu należy podjąć poważną rozmowę, to zaś wymaga porzucenia powszechnie dziś panującego narcyzmu i niechęci do intelektualnego wysiłku. Chrześcijaństwo, zdaniem Damiana Zimonia, jest powstrzymaniem się od łatwego gadulstwa "załatwiającego" trudne kwestie gotowymi formułkami. Chrześcijaństwo jest rozważnym ważeniem każdego słowa, aby można było w całej powadze odnieść się do świata: "Pan Bóg nie jest Bogiem milczenia. On odpowiada na nasze pytania i problemy, ale żąda pewnego wysiłku, abyśmy zrozumieli słowo, które do nas kieruje. Powinniśmy więcej słuchać, a mniej do Niego mówić"[16].

Doktryna, choćby najszlachetniejsza, jest zawsze wyrazem pewnego zamknięcia. Skompletowana, doskonała w swej koncepcji i wyrazie jest "skończona". Tymczasem człowiek jest tym, kto zawsze "zaczyna"; popełniając błędy i pomyłki wraca, poprawia się, w jego życiu i myśli nic nie jest "gotowe". Hannah Arendt pisze, że już w greckiej arche (archĘ) kryje się nie tylko idea zasady ale także zaczynania, a zatem - w konsekwencji: "Cud wolności jest obecny w tej zdolności do zapoczątkowywania tkwiącej w fakcie, że każda istota ludzka [...] jest nowym początkiem"[17]. Wiara człowieka jest zawsze "na początku" swojej drogi, bo i człowiek jest bytem wiecznie zaczynającym. Niedoskonałość wiary, zawsze tylko zapoczątkowującej się w obliczu skończonej i niekwestionowanej doskonałości dogmatu, ortodoksji i prawa - wobec takiego dylematu kapłan opowiada się zawsze po stronie niedoskonałej, ledwie kiełkującej wiary, nie wolno mu bowiem zwarzyć tego, co się zaczyna.

Gramatyka doktryny zna tylko aspekt dokonany. Życie człowieka, który jest bytem zawsze na początku, wypowiedzieć można wyłącznie w aspekcie niedokonanym. Gdy mówimy o odnowieniu życia publicznego mamy na myśli przywrócenie mu poczucia takiego właśnie zapoczątkowywania, w akcie sprzeciwu wobec polityków, którzy sferę publiczną chcieliby nam urządzić i "sprzedać" jako gotową. Wiara, która jest szczególnie silnym wyrazem owego zapoczątkowywania wspólnego dzieła, sprzyja temu, by przekraczając ambicje jednostki tworzyć wspólnoty. Taką diagnozę i propozycję znajdujemy w pismach arcybiskupa Damiana Zimonia: "Brakuje nam katolicyzmu społecznego (...). Musimy pracować nad umiejętnością gromadzenia się wokół idei, nad budowaniem wspólnoty"[18]. Katolicyzm, o którym pisze Ksiądz Arcybiskup, nie jest jedynie zbiorem pryncypiów i dogmatycznych tez; przede wszystkim jest działaniem wolnych ludzi, polegającym na "gromadzeniu się". Gromadzenie to nie jest prostą tłumnością; katolicyzm jest gromadzeniem się, jak czytamy, wokół "idei". Tak odnawia się we współczesnym świecie obietnica Chrystusa, że będzie tam, gdzie "dwoje zgromadzi się w Jego imię". Myśl zdolna zgromadzić wokół siebie ludzi nie jest więc jakąś narzuconą koncepcją, doktryną czy ideologią, nie należy do mnie czy do ciebie. Ludzie gromadzą się w "Jego imię", to znaczy znajdują myśl, która zapoczątkowuje wśród nich wspólnotę, myśl, która nie jątrzy i dzieli, lecz ma moc jednoczenia. Myśl ta, nie "nasza" ani nie "ich", myśl, która nie jest niszczącym zwycięstwem kogoś nad kimś innym, jest dziełem myślenia wynikającego z dyspozycji do porozumienia się. Myśl taka wynurza się z głębokiego przekonania, że świat nie jest gotowy, że wymaga naszego niekończącego się wysiłku skierowanego na żmudne dobijanie się, wypracowywanie wspólnej myśli, wokół której możemy się zgromadzić. Katolicyzm nie może być gnuśnym powtarzaniem tego samego, przyjmowaniem tego, co gotowe; jest takim sposobem myślenia i działania w świecie, które wypływa z rozpoznania naszego ludzkiego powołania do porozumienia się z Drugim.

Katolicyzm społeczny byłby więc sposobem reagowania na sytuację, w której, jak pisze Czcigodny Doktor Honorowy, "Rodząca się konkurencja, bezpardonowa walka o sukces gospodarczy, powoduje, że środowiska pracy stają się coraz bardziej brutalne. Potrzeba więc niejednokrotnie najprostszych gestów solidarności, koleżeństwa i przyjaźni, które powodują, że przestrzeń pracy staje się cieplejsza i bardziej ludzka [...]. Potrzeba odważnego świadectwa"[19]. Nie można w czasie tego wystąpienia wsłuchać się w całe bogactwo znaczeń tkwiących w takich pojęciach, jak "przyjaźń" czy "koleżeństwo", ale nie wolno nam pominąć "solidarności", słowa, które stanowiło fundament tego, co za Jźrgenem Habermasem moglibyśmy nazwać "etyczną samowiedzą pokolenia"[20]. Solidarność, o której czytamy w pismach Damiana Zimonia stanowi bowiem zaczyn owego "gromadzenia się wokół idei", opokę katolicyzmu refleksyjnego będącego dążeniem do porozumienia się z Drugim. To zaś jest niczym innym jak tym, co chrześcijaństwo nazywa "miłością", o której tak pisze Józef Tischner w zapomnianej dzisiaj niestety Etyce solidarności: "Chrześcijaństwo głosi, że [...] należy zacząć od uporządkowania stosunku człowieka do człowieka, od zaprowadzenia ładu miłości. Jeżeli nie zdołam porozumieć się z Drugim, popadnę w wieczne 'oko za oko, ząb za ząb', i moja pozorna sprawiedliwość może się okazać owocem mojego okrucieństwa"[21]. Miłość, o której tyle czytamy w Biblii, jest dla katolicyzmu społecznego gotowością do porozumienia się z każdym bez warunków wstępnych. Jest zatem pokonaniem gnuśnej grawitacji zemsty i odwetu, tego, co słusznie Tischner nazywa "pozorną sprawiedliwością". Inaczej mówiąc, solidarność, od której zaczyna się katolicyzm gromadzenia się wokół myśli i budowania wspólnoty jest wyrazem prymatu dobra nad sprawiedliwością.

Honorujemy dzisiaj człowieka takiej właśnie zasady: dobro przed sprawiedliwością. Oznacza to przekonanie o swoistej misji Kościoła, który nie jest Kościołem wyniosłym i triumfującym, lecz takim, który wie, że to upadek, niedoskonałość, nieustanne zapoczątkowywanie jest dziedziną człowieka. Kto wyrzeka się błędu i upadku wpada w pychę, w grecką hybris (ubrix), a dla obrony będzie szukał podparcia w prawie i jego literze. Znamy dobrze ów najbardziej bodaj dla człowieka świeckiego poruszający fragment ewangelicznej przypowieści, w której Jezus odwracając od cudzołożnicy oczywisty wyrok, wyrok niepodlegający żadnej jurydycznej dyskusji, mówi do tłumu: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem" (J 8, 7b). Sam też nie sięga po kamień. Znamienna wstrzemięźliwość mądrości; Bóg jest tym, kim jest, nie przez wzlot, lecz przez upadek, nie przez niebo, lecz przez wspólnotę upadłych. Wszyscy znamy tę opowieść, która nie obala prawa, ale mówi o tym, że kto stosuje prawo ślepo i mechanicznie, kto nie stara się wejrzeć w konkretną sytuację, w jakiej znalazł się człowiek, kto wyrokuje z wysokości, tego sprawiedliwość będzie w istocie grzeszna. Stąd tytuł książki Damiana Zimonia Ciągle tonę i chwytam Jezusa, mówiący o nieuchronności upadku i zwątpienia, dróg prowadzących do ocalenia i - być może - zbawienia. Zbawienie bez upadku byłoby jedynie teoretyczną propozycją; dopiero doznanie słabości, dopiero upadek prowadzi nas w pobliże zbawienia. Dzięki temu - jak pisze niemiecki teolog Paul M. Zulehner - możemy "[...] wynurzyć się obok ludzi, szczególnie tych zubożałych. Kto jest bliski Bogu, ten staje się wrażliwy na cierpienie [...]. Cierpieniem jest wszystko, co sprzeciwia się godności i sprawiedliwości [...] chrześcijanie uczą się otwierać oczy i uważnie patrzeć na świat. Potrafią patrzeć na rzeczy trudne zamiast odwracać od nich wzrok. Nauczą się zajmować stanowisko [...]. Chrześcijanin, który nie służy, jest zbędny. Kościół, który nie służy, jest zbędny"[22].

Każdy, a kapłan bardziej niż ktokolwiek inny, musi w pewnym sensie "wycofać się" z profesji, nie zamykać się w jej bezpiecznym obrębie, musi stanąć na jej rubieży, aby spełnić swoją misję. Otworzyć się na to, co niespodziewane, nawet w najściślejszym kodzie zasad i dogmatów. Czytam w pismach Damiana Zimonia dwa zdania, pozornie antynomiczne, a jednak to w nich kryje się to, co głęboko interesuje uniwersytet - próba uchwycenia powagi bycia. Z jednej strony Czcigodny Doktor mówi o sobie i swoim życiu: "Tak, bardzo wielka zwyczajność"[23]; lecz dalej natrafiamy na wskazówkę, aby "Żyć tym, co niespodziewane"[24]. Dwa zdania, które wydają się nie do pogodzenia. Z jednej strony to, co zaskakuje nas swoim nieoczekiwanym pojawieniem się, co jest niespodziewane, a zatem, co nie mieści w ramach naszego obrazu rzeczywistości. Z drugiej strony, wprost przeciwnie - to, co nie odbiega od naszych codziennych oczekiwań. Ale istnieje także czasowa wykładnia tych zdań: "niespodziewane" jest uosobieniem przyszłości; to, co przychodzi zawsze zadziwia, bowiem jest nieznane. Żyć tym, co niespodziewane, oznacza więc przyjmowanie przyszłości i udzielanie jej gościny w chwili obecnej. Na swój sposób to życie przyszłością. Z kolei "zwyczajne" przywołuje chwilę obecną, bowiem to ona "tłumaczy" wszystko, co przyszłe i nieznane na język tego, co pozwala nam funkcjonować w świecie codziennych czynności. To pozwala pogodzić te dwa sądy i wyprowadzić wniosek, że życie każdego człowieka, a szczególnie tego, który opisuje siebie jako chrześcijanina, polega na umiejętności traktowania nadzwyczajnego jako zwyczajnego, tłumaczenia tego, co nieoczekiwane na to, co kształtuje mój codzienny świat. Chrześcijanin czyni niespodziewane zwyczajnym. Chrystus w znanej biblijnej opowieści, w dodatku: Chrystus zmartwychwstały, a więc ten, który dokonał czegoś najbardziej niespodziewanego, staje w drzwiach i, ukazując się Apostołom, nie poucza, nie wymachuje ostrzegawczo rękami, nie zadaje im pytań, po której stronie stali, gdy umierał na krzyżu, lecz pyta ich spokojnie: "Macie tu coś do jedzenia?" (Łk 24, 41b). I czytam dalej w tej opowieści o niezwykłej mocy: "Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i spożył przy nich" (Łk 24, 42). Dokonuje się rzeczy niespotykanych, nawet wręcz niebywałych, takich jak zmartwychwstanie po to, by spokojnie i rozumnie, smakując przyziemną codzienność, zjeść kawałek ryby i kromkę chleba. Z "niespodziewanego" czynić "zwyczajne" jest powołaniem człowieka.

Jeśli więc kapłan zawsze i bezrefleksyjnie zastosuje literę prawa, pozostanie tylko po stronie "zwyczajności", jego misja sprowadzi się do listy "zawodowych" posunięć. Będzie żądał wyłącznie posłuszeństwa. Tymczasem każdy dobrze i prawdziwie wypełniany zawód jest swoistą "misją", darem mającym zostać pomnożonym. Stąd dopiero wycofanie się nie tylko z profesjonalnych chwytów ale - bardziej radykalnie - wycofanie się z siebie, rezygnacja z żądań winny stać się początkiem naszych działań. Jak pisze Damian Zimoń o kapłaństwie: "Człowiek może wyrazić zgodę na ten dar, ale nie może niczego żądać"[25]. Kapłan ponad kapłaństwem, kapłan jako ten, kto pokonuje ograniczenia profesji, człowiek, który niczego nie żąda, gościnnie przyjmujący to-co-przychodzi - oto, co warunkuje dobre wypełnianie zadań stojących przed każdą profesją. Gdy Uniwersytet przyznaje doktorat honorowy, czci tego, kto przypomina tę podstawową prawdę, iż tak, jak dobro stawia się przed sprawiedliwością, tak człowiek stoi przed profesją i nie ma takiego powołania, nawet kapłaństwo podpada pod tę zasadę, która mogłaby dać profesji pierwszeństwo przed człowiekiem.

To z kolei oznacza, że szczególnej wagi nabiera dla człowieka, a dla chrześcijanina powinno to być tym bardziej widoczne, przeświadczenie, że inny znajduje się zawsze przede mną. Posługując się terminologią Damiana Zimonia powiedzielibyśmy, iż musimy się zanurzyć, musimy "tonąć", odłączyć się od naszych najszlachetniejszych pragnień (nazwijmy ich upostaciowanie "Bogiem"), musimy doświadczyć tego, że Bóg nie jest dla mnie, aby w ogóle móc o Bogu myśleć na poważnie. Tonięcie i chwytanie Jezusa jest tym, o czym pisze Dietrich Bonhoeffer: "Jezus jest wyłącznie 'dla innych'! [...] Z owej wolności od siebie samego, z owego 'bycia dla innych' aż do śmierci, wynika dopiero wszechmoc, wszechwiedza, wszechobecność [...]. Nasza relacja do Boga jest nowym życiem w 'byciu dla innych', w uczestnictwie w takim byciu Jezusa [...]"[26].

Może Bóg, o którym mówi uniwersytet, którego szuka i docieka w swej wolności, w swoich nieskończonych labiryntowych pracach i wykładach, jest obroną Boga przed pojmowaniem Go jako Boga zimnej litery, nieodwołalnego prawa, niezmiennej doktryny. Może uniwersytet szuka w swej nauce Boga przebaczenia, Boga jako przebaczenia, przebaczenie jest bowiem mądrością Boga, który cofa prawo, zrozumiawszy, jak by powiedział Pascal, nędzę człowieka.

[1] H. U. von Balthasar: Ty masz słowa życia wiecznego. Przeł. J. Zychowicz. Kraków 2000, s. 20.

[2] Ciągle tonę i chwytam Jezusa, Z abp. Damianem Zimoniem rozmawiają Alina Petrowa-Wasilewicz i ks. Jerzy Szymik. Katowice 2002, s. 129.

[3] D. Sąlle: Chrystologia bez Boga. W: Praeceptores. Teologia i teologowie języka niemieckiego. Wybór, redakcja i komentarz E. Piotrowski i T. Węcławski. Poznań 2007, s. 367.

[4] Ciągle tonę..., s. 182.

[5] S. Kierkegaard: O trudnościach bycia chrześcijaninem. Antologia. Kraków 2004, s. 93.

[6] S. Kierkegaard: O trudnościach bycia chrześcijaninem..., s. 98.

[7] Arb. Damian Zimoń: Drogą Kościoła jest człowiek. Katowice 1995, s. 91.

[8] Ciągle tonę..., s. 183.

[9] D. Sąlle: Chrystologia bez Boga. W: Praeceptores. Teologia i teologowie języka niemieckiego. Wybór, redakcja i komentarz E. Piotrowski i T. Węcławski. Poznań 2007, s. 366.

[10] Ciągle tonę..., s. 187.

[11] Ciągle tonę..., s. 131.

[12] J. Derrida: Wiara i rozum. Przeł. P. Mrówczyński. W: J. Derrida, G. Vattimo i inni: Religia. Warszawa 1999, s.88.

[13] E. Mounier: Co to jest personalizm. Kraków 1960, s. 129.

[14] H. Arendt: Polityka jako obietnica. Przeł. W. Madej i M. Godyń. Warszawa 2005, s. 151.

[15] S. Lilek: Kukła i karzeł. Perwersyjny rdzeń chrześcijaństwa. Przeł. M. Kropiwnicki. Bydgoszcz 2006, s. 63.

[16] Ciągle tonę...., s. 102.

[17] H. Arendt: Polityka jako obietnica..., s. 142.

[18] Ciągle tonę..., s. 211.

[19] Abp Damian Zimoń: Drogą Kościoła jest człowiek. s. 91.

[20] Zob. J. Habermas: Przyszłość natury ludzkiej. Czy zmierzamy do eugeniki liberalnej? Przeł. M. Łukasiewicz. Warszawa 2003, s. 48.

[21] J. Tischner: Etyka solidarności. Kraków 2000, s. 66.

[22] P. M. Zulehner: Orfeusz i Eurydyka. W: Praeceptores. Teologia i teologowie języka niemieckiego. Wybór, redakcja i komentarz E. Piotrowski i T. Węcławski. Poznań 2007, s. 729.

[23] Ciągle tonę..., s.76.

[24] Ciągle tonę..., s. 236.

[25] Ciągle tonę..., s. 100.

[26] D. Bonhoeffer: Człowiek dla innych. W: Praeceptores..., s. 401.

Autorzy: Tadeusz Sławek, Foto: Grzegorz Strzelczyk