6 stycznia przypada według kalendarza katolickiego Święto Objawienia Pańskiego, zwane tradycyjnie Świętem Trzech Króli (może powinno się mówić królów, ale to już pan prof. Jan Miodek lepiej wyjaśni). Niekiedy zamiast o trzech królach mówi się o trzech mędrcach, w jednej z kolęd ("Mędrcy świata, monarchowie...") odnajdujemy nawet dwa w jednym. Gdyby się przychylić do hipotezy, że znakomici goście betlejemskiej stajenki rzeczywiście byli mędrcami, to aż się prosi, by ustanowić 6 stycznia nową świecką tradycję obchodzenia Dnia Profesury Uniwersyteckiej.
Tak mi się napisało, ale od razu ogarnęły mnie wątpliwości. W tamtych czasach nie było jeszcze uniwersytetów, które zostały wymyślone w ciemnym podobno średniowieczu, więc pewnie byli to jacyś mędrcy niezatwierdzeni przez Centralną Komisję, a czy można posługiwać się mianem mędrca bez stosownego dokumentu? Ponadto bardziej szczegółowa analiza podania o Kacprze, Melchiorze i Baltazarze budzi dodatkowe rozterki. Otóż owi trzej wędrowcy zmierzali jak po sznurku do celu, raz tylko zasięgając rady niejakiego Heroda, skądinąd też monarchy. Czy to jest możliwe, aby trzech mędrców tak zgodnie kroczyło w jednym kierunku? W każdym razie z duchem, a zwłaszcza z praktyką uniwersytetu niewiele to ma wspólnego. Nawet dwóm profesorom trudno się dogadać, a żeby aż trzem? To już raczej należałoby się spodziewać, że jeden skręci w prawo, drugi w lewo, a trzeci będzie pisał eseje krytyczne wykazujące kompletną ignorancję swoich uczonych kolegów.
W dodatku ten Herod jako doradca profesorów też nie pasuje do potwierdzonej wielokrotnymi obserwacjami rzeczywistości. Owszem, powszechną praktyką jest podpieranie się władzy ekspertyzami profesorów, ba, dzisiaj trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek radę szczebla lokalnego czy centralnego, która by wśród swych członków nie posiadała jakiegoś akademika. Czy dzięki temu rady te są bardziej skuteczne - trudno powiedzieć, zwłaszcza że, tak jak o tym pisałem wyżej, zgodne działanie profesorów jest raczej mało prawdopodobne (stąd zapewne, według różnych wersji znanego niemieckiego powiedzenia, stu, dwustu lub najwyżej czterystu profesorów wystarczy dla zguby ojczyzny). Jakoś trudno sobie przypomnieć sytuację odwrotną, by to władza coś doradziła uczonym. Władza jest od dawania pieniędzy i wydawania przepisów, które z zasady są niespójne, niezgodne z innymi przepisami i w ogóle niemądre. Przepisy owe należy interpretować i reinterpretować, w ostateczności zaskarżyć do Trybunału, lecz w żadnym razie nie wolno akceptować ich bezkrytycznie.
I tu akurat K., M. i B., po lekkomyślnej próbie uzyskania informacji od władcy, w końcu postąpili jak ich następcy, pełniący funkcję mędrców dwa tysiące lat później. Zamiast słuchać króla, posłuchali anioła, co było realistycznym wyjściem z sytuacji. Oczekiwanie na rozwiązanie problemów przez rządzących wskazywałoby raczej na wiarę w cuda. Podobno jednak Polska jest krajem cudów immanentnych, więc kto wie?