Filmy to moje dzieci, gdy je chwalą jestem bardzo dumny, gdy są chore biegam szukając pomocy, gdy je biją, sam jestem gotów wyskoczyć z pięściami.
Rozmowa z dr. inż. Michałem Rosą, reżyserem filmowym, prodziekanem ds. studenckich Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego
- Jest pan reżyserem, którego filmy - od debiutanckiego "Gorącego czwartku" do ubiegłorocznego, będącego ostatnim w dorobku "Co słonko widziało", są nagradzane. Ostatnio "Dziennik Zachodni" uhonorował pana za twórczy dorobek corocznie przyznawanym "Miodem". Czym są dla pana te wszystkie - a naliczyłam ich 10 w ciągu 13. lat - nagrody?
- Traktuję je jako wyraz sympatii ze strony innych ludzi. To miłe.
- Ale chyba mają one jeszcze jakieś znaczenie?
- Nie, to jest miłe i nic więcej.
- Pańskie filmy łączy pewien typ bohatera. Najkrócej rzecz ujmując jest nim człowiek postawiony w trudnej, niejednokrotnie bardzo, sytuacji.
- W życiu i literaturze często spotykamy ludzi, których los najpełniej chyba oddaje zdanie prof. Henryka Elzemberga - "Życie jest nieustanną opresją. Mistrzem jest ten, który pomoże drugiemu człowiekowi, przejść przez nie z godnością". Moim bohaterom, jak większości z nas, nie udało się spotkać Mistrza, a jednak jest w nich jakiś twardy rdzeń, wewnętrzna prawość, która mimo iż łatwo ich złamać, mimo że często błądzą i upadają, ostatecznie każe zachowywać się przyzwoicie. To są ludzie, którzy ocalili jasną ocenę swojego postępowania.
- Przychodzi mi na myśl hemingway'owskie "Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać".
- Hemingway nie jest pisarzem, którego cenię w szczególny sposób. Bliżsi mi są Pascal, Szestow, Camus czy Simone Weil. Proponują oni pewien sposób refleksji o świecie, w którym, najogólniej rzecz biorąc, człowiek odpowiada za swoje życie; mam poczucie, że dwudziestowieczne nauki humanistyczne zdejmują z nas odpowiedzialność za czyny, a wymienieni przeze mnie myśliciele, wbrew odwiecznym modom, wyznaczają granice ludzkiemu postępowaniu i postawom. Moi bohaterowie - ludzie pogubieni, przekraczający często owe granice, żeby móc funkcjonować w życiu - mają jednak świadomość ich przekraczania.
- Ale nie osądza pan swoich bohaterów. Raczej patrzy się pan na nich z pełnym uwagi zaciekawieniem.
- Bo ludzie budzą moje zaciekawienie jako grupa "nieśpiesznych przechodniów", jak to określał w swojej twórczości Jerzy Stempowski, jeden z najbliższych mi pisarzy, podobnie jak Andrzej Dobosz, czy Andrzej Kijowski, którego "Dzienniki" są dla mnie codzienną strawą ostatnich lat.
Prodziekan ds. studenckich Wydziału Radia i Telewizji UŚ dr inż. Michał Rosa |
- W swojej twórczości proponuje pan widzom rozmowę, do której zaprasza pan odchodząc od formułowania sądów czy wyroków. Czy taki dialog z widzem jest dla pana ważny?
- Nie chcę znajdować wspólnego mianownika dla tego świata. I bardzo lubię rozmawiać. Istotą życia jest dla mnie po pierwsze przebywanie z drugim człowiekiem, po drugie rozmowa z nim - rozmowa traktowana jako wymiana myśli. To także jest mój sposób pracy z aktorami - jestem tzw. słabym reżyserem, tzn. takim, który słucha. Mając swoją wizję filmu, i pewne stałe punkty odniesienia, z których nie rezygnuję bo są kluczowe, uważam, że ostateczny efekt jest wynikiem starcia poglądów różnych ludzi, spotykających się na planie.
- To truizm, że każdy akt twórczy jest swego rodzaju ekshibicjonizmem. Kino autorskie, które pan preferuje, może jeszcze bardziej obnaża twórcę, niż pozostałe dziedziny sztuki. Nie boi się pan takiego odsłaniania siebie?
- Bardzo się boję. Filmy to moje dzieci, gdy je chwalą jestem bardzo dumny, gdy są chore biegam szukając pomocy, gdy je biją, sam jestem gotów wyskoczyć z pięściami. Ale prawdę mówiąc, nie czuję się w takiej postawie odosobniony. Robiąc film szukam ludzi, z którymi mógłbym rozmawiać. Zdarza się to na spotkaniach z publicznością w kinach studyjnych. Niestety, takich szans nie daje krytyka filmowa, bo jej w Polsce nie ma. Skończyła się z odejściem Eberharda i Michałka. Ale jako twórca muszę się zgodzić na konfrontację z odbiorcą. Nie tylko z widzem - co uwielbiam - ale i z tymi, którzy zajmują się kinem, np. w tzw. magazynach filmowych, w których nie ma miejsca na krytykę filmową z prawdziwego zdarzenia. I nie ma miejsca na święto, jakim jest obcowanie z każdym rodzajem sztuki, w tym z filmem.
- Czy jest możliwe godzenie obowiązków prodziekana z tworzeniem?
- Tego się nie da pogodzić. Mówiąc serio - taka jest specyfika naszego Wydziału, że pracują tu ludzie, którzy są zaangażowani w tworzenie filmów i bardzo zajęci. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre to te, które dają studentom wiedzę i rozeznanie w tym, co aktualnie, na dziś, dzieje się w sztuce filmowej na świecie. Złe, że jest mniej czasu dla studentów tzn., że nie zawsze możemy być do ich dyspozycji poza wyznaczonym programem zajęć. A co do mnie - prowadzenie Wydziału pochłania tak wiele czasu, że na tworzenie nie ma go prawie wcale. Można coś przygotować, nakręcić jakiś mały filmik, ale o robieniu pełnometrażowego filmu można jedynie pomarzyć. Na szczęście kadencja prodziekana trwa przez określony czas. Ale w sumie warto - to jest fantastyczny Wydział, pełen znakomitej, pełnej energii młodzieży.
- Z czego to wynika?
- Oni trafiają tu nieprzypadkowo Mamy egzaminy w starym stylu i przez tydzień obserwujemy kandydatów, ich predyspozycje, zaangażowanie i wiedzę. Wielką pomocą jest udział w selekcji egzaminacyjnej takich ludzi, jak Fidyk, Bajon, Stuhr czy Joanna Krauze, którzy mają dar wyławiania zdolnej, rokującej młodzieży. Tu się nie zdarzają studenci, którzy z przyczyn pozamerytorycznych liczą na przeczekanie jakichś okoliczności. Przychodzą młodzi ludzie, którzy już zdecydowali co będą robić w życiu i chcą to robić. A my mamy ich nauczyć porządnego warsztatu filmowego, otoczyć życzliwością i rozbudzić zainteresowanie światem. I tyle. Może aż tyle, nie wiem.
Rozmawiała
KAROLINA DRWAL
Michał Rosa (ur. 27 września 1963 r. w Zabrzu) - absolwent Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach (1988) i Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego (1992), na którym pełni funkcję prodziekana ds. studenckich. Twórca filmów: "Gorący czwartek" (1994), trzy lata późniejszego "Farba", "Cisza" (2001) oraz ubiegłorocznego "Co słonko widziało". Wszystkie zostały kilkakrotnie nagrodzone, z wyjątkiem pojedynczej nagrody za najlepszy debiut. Od maja tego roku zamierza rozpocząć w Krakowie zdjęcia do filmu, którego scenariusz napisał specjalnie dla odtwórczyni głównej roli, znakomitej polskiej aktorki Jadwigi Jankowskiej-Cieślak. |