Prof. Krzysztof Zanussi w Filharmonii Śląskiej

Nasz wiek XXI

Dobry wieczór Państwu. Witany oklaskami powinienem raczej zaśpiewać, a nie zabierać się do czegoś co ma, przynajmniej w tytule "wykład". Ale ponieważ w Katowicach, jedynym miejscu Polski czuję się profesorem - bo tu rzeczywiście wykładam - więc chociaż wykład w sali koncertowej powinien być rozrywką pozwólcie, że trochę popróbuję pomówić o czymś poważnym - na tyle na ile okoliczności pozwalają.

Poważną refleksję wywołuje fakt, że zbliżamy się do końca wieku, a co więcej - do końca tysiąclecia. Poprzednie tysiąclecie konczyło się w okolicznościach katastroficznych, dramatycznych: ludzie spodziewali się końca świata. W naszym tysiącleciu ta panika jest mniejsza, ale magia okrągłych liczb jest ciągle żywa, coś się zamyka - czynimy jakieś podsumowania. Dwójka z trzema zerami dokonuje psychologicznego przełomu w naszym myśleniu o czasie, o historii, o jej periodyzacji. Jeżeli chodzi o periodyzacje - nie gestem historykiem, mówię to jako zupełny laik - odnoszę wrażenie, że stulecia będące mniejszymi kostkami podziału czasu, nie zawsze zamykają się w okrągłe daty. Wiek XIX trwał do pierwszej wojny światowej, tak przynajmniej przekonują nas historycy. Natomiast

wiek XX wydaje m i się, już się skończył;

skończył się z upadkiem muru berlińskiego, a może w dniu naszych wyborów - tych pierwszych. Zastanawianie się nad minionym stuleciem byłoby zajęciem dosyć, jałowym. Mamy je za naszymi plecami, nosimy je na naszych barkach. Bardziej pasjonujące jest spojrzenie w przód - w to nowe stulecie. W co też wkraczamy? Czym jest nasz wiek XXi? - leżeli zgodzą się Państwo, że on już nastał i Już w nim żyjemy. Czym jest? - przynajmniej dla ludzi, którzy uczestniczą w kulturze tak hak Państwo, tak jak ja. Czym dla nas będzie wiek XXI i jak do niego wkraczamy? - pytanie akademickie, takie własnie z wykładu. .

Spróbuję na nie odpowiedzieć przedstawiając serię ulotnych wrażeń, które mam dzisiaj smucąc się, że coś odchodzi i radując się, że coś przyjdzie. Smucę się tym, że kultura rozumiana tak jak do tego przywykłem, tak jak ją pojmowaliśmy i uprawialiśmy w minionym, dwudziestym stuleciu w jakiś sposób przechodzi do lamusa.Jest to przykre sformułowanie, przykre na sali koncertowej, przykre wśród muzyków, przykre nawet dla filmowca. To ja przecież byłem przedstawicielem nowej dyscypliny sztuki, ktom w XX wieku szturmem ogarnęła swiadomość milionów ludzi. A teraz na progu nowego stulecia i tysiąclecia - myśli - moja dyscyplina, jak krótkotrwały motyl, po rozwinięciu skrzydeł już gaśnie. I gasną wszystkie inne dyscypliny sztuk w jakich się wychowałem, wychowaliśmy, gdzieś się zaczynają zwijać, czy łagodnie przechodzić do muzeum. Muzeum samo w sobie nie jest czymś niegodnym: To miejsce dla składowania naszych starych przyzwyczajeń, pamiątek, i nie mam nic przeciw temu, żeby po kolei teatr, opera, filharmonia, biblioteka stawały się czymś muzealnym. Muzea żyją długo i w takich muzeach jak to, w którym Jestesmy jeszcze przez następne stulecie i dłużej będzie rozbrzmiewała muzyka, będą czytane książki, ktoś będzie oglądał spektakle i filmy. Ale wydaje się, że nerw nowego stulecia już przebiega gdzieś indziej.

To jest sformułowanie oczywiście ryzykowne; można twierdzić, że przecież wszystkie dyscypliny sztuk, o których wspominam, poza filmem, są prawie tak stare jak ludzkość. Owszem ale mówiąc prawdę - różne miewały postaci. Muzyka jest stara jak ludzkość, ale filharmonia już nie jest tak stara; orkiestra symfoniczna nie jest tak stara; teatr pudełkowy z jakim mamy do czynienia nie jest tak stary hak dramat antyczny; opera też jest tworem, który w swojej znanej nam postaci rozwinął się dopiero w XIX wieku; a powieść - to również zjawisko, które żyło nie ponad stulecie. Czyli przemijanie form sztuki jest czymś naturalnym i nie ma co rozpaczać, że coś odchodzi - bo w jakiejś nowej formie się odrodzi. Jeszcze do niedawna spotykając moich studentów na pocieszenie karmiłem ich opowiastką zaczerpniętą z rozważań Nabokova. Otóż w czasach neandertalskich, zapewne hordy pierwotnej, wspólnota wystawiała jednego neandertalczyka na straży, aby ostrzegał przed wilkami. Gdyby wilk podchodził miał wołać: "Wilk, wilk", a wtedy inni uzbrojeni w maczugi porywali się, aby przegnać wilka. I tak zdarzyło się, że kiedyś strażnik nudząc się albo fantazjując zawołał:"Wilk, wilk", choć wilka nie było. No więc wszyscy się zerwali, a że wilka nie było więc pewnie zabili strażnika - ale to był pierwszy powieściopisarz; to był pierwszy twórca literackiej fikcji.

Otóż jeśli opowiadanie fikcji jest tak stare to znaczy, że przeżyło całe dzieje ludzkości. Tak się wydaje. No dobrze, ale formy tego opowiadania - od pieśni wędrownych bardów przez powieść do serialu "Dynasty" pokazują ewolucję, w której każde stulecie ma swój język i swoją formę. Wobec tego czy rzeczywiście wiek XXI będzie wiekiem telewizyjnego serialu? Czy to właśnie "Dynasty" będzie tym, co wypełni potrzebę fikcji? A może "Dynasty" jest tylko resztką, rozkładem mojej dyscypliny - resztką po kinie, która została w telewizji? Nie wiem tego.

Wiem na pewno, że nowe perspektywy, które otwierają się dzisiaj przed sztukami są umiejscowione w zupełnie innych regionach. Tam gdzie widzę młodych ludzi siedzących przy komputerze i wdających się w te zdradliwe, często głupkowate gry, tam wiem, że to jest wiek XXI. Moi amerykańscy koledzy już próbują coś z tym zrobić. Próbują wpleść człowieka w to co nazywają interakcją, wzajemne relacje i próbują budować fikcję. W ten sposób próbuje się budować muzykę, która by była muzyką po części zakomponowaną, a po części stworzoną przez odbiorcę. Gdzieś tuta otwierają się nowe perspektyey tego wieku. W dziedzinie kina tworzy się przedziwne programy komputerowe, w których postaci są narysowane ale wyglądają jak żywe, którymi można dowodzić, wybierać opcje i mówić jak dalej ma się toczyć akcja. Słowem - przyznanie czynnej roli widzowi, przełamanie bariery między widzem, odbiorcą a twórcą; to na pewno są znaki nowego stulecia. Do czegoś takiego ludzi ciągnie dzisiaj. Gdy pytam ludzi operujących kapitałem mówią: "w to warto inwestować, to ma przyszłość". Nie wiem jaką. Mnie samego to nie pociąga, nie mam wielkiej sympatii do tych maszyn. Nakładałem na głowę te kaski przenoszące w "rzeczywistość wirtualną" czyli to złudzenie, które można osiągnąć za pomocą stereoskopowej telewizli nałożonej na głowę razem z dźwiękiem, a jeśli jeszcze można, z jakimiś wrażeniami zmysłowymi - bo jeszcze można mieć do tego fotel. Z roku na rok buduje się coraz więcej takich przyrządów. Szuka się tutaj jakichś relacji człowieka i mediów i te relacje, mają nam stworzyć nową perspektywę życia i nową perspektywę sztuki.

Z mojego punktu widzenia problem przedstawia się bardziej groźnie, ponieważ jestem rozdarty między dwie refleksje. Jedna do której przywykłem żyjąc w poprzednim ustroju, polega na złudzeniu, że świat zmierza w stronę postępu, że istnieje rozwój również w sztuce. Gdybym do końca zawierzył temu złudzeniu byłbym dzisiaj w skrajnej rozpaczy. Zawierzyłem mu swoim czasie, bo widziałem - przynajmniej w mojej dyscyplinie - jak z roku na rok było coraz lepiej . Muzycy, którzy nas tu otaczają są w szczęśliwszej sytuacji, ich żywot jest dużo bardziej stabilny, a więc nie mogą narzekać na takie wahania nastrojow. Natomiast to, co przeżywaliśmy w sztukach audiowizualnych, w filmie, to co przeżyłem w latach 60-tych, to rzeczywiście miało wszelkie pozory rozwoju. Z roku na rok utwory coraz trudniejsze, coraz bardziej wyszukane, coraz bardziej wyrafinowane znałdowały coraz większą rzeszę odbiorców. Michelangelo Antonioni w jednym roku wygwizdany w Cannes za zbyt trudny film, dwa lata później przy następrym filmie miał kolejki pod kasami w Paryżu. Dzieła Goddarda, Allena, dzieła Felliniego, którego żegnaliśmy przed paroma dniami, wszystkie te dzieła z roku na rok zdobywały coraz większą popularność. To medium tak szybko się rozwijało, tak błyskawicznie ogarniało nowe obszary, potrafiło wyrażać to czego jeszcze rok temu nie potrafiło, słowem - był oszałamiający postęp. I gdzieś w latach 70-tych spowolniał, a w latach 80-tych zaczął się regres. Dzisiaj film ambitny jest nie do wyświetlenia w żadnej telewizji w godzinach największej oglądalności, bo jest dla publiczności... za trudny. Dwadzieścia lat temu nie był za trudny. Dwadzieścia lat temu Bergmana nadawało się po dzienniku i miliony ludzi go mogły oglądać - dziś nie mogą. Dwadzieścia lat temu w telewizji można było transmitować koncert symfoniczny na żywo, obecnie są już telewizje, te najbardziej rozwinięte, które uważają, że jest to zupełnie niemożliwe. M.in. telewizja niemiecka stanowczo postanowiła, że nigdy więcej koncertów - to jest nie do wytrzymania dla widzów. Czyli - nie postęp a regres. Jedyna nadzieja, że może świat Jest taką pulsującą amebą i po prostu akurat teraz przyszły lata chude. Od czasu kiedy uwierzyłem w to drugie spojrzenie na życie, to jestem trochę spokojniejszy. Inaczej musiałbym widzieć w postępie początek końca.

Myślę, że coś innego jeszcze zaszło w przełomie stulecia. Ludzie przed kilkunastu jeszcze laty w obcowaniu z kulturą wyrażali swoje bardzo głębokie potrzeby, sięgające spraw najważniejszych. Człowiek sięgał po książkę, po muzykę, szedł do teatru czy oglądał film po to, żeby sobie poradzić z własnym życiem, po to, żeby sobie w tym życiu dopomóc, żeby zrozumieć coś więcej o miłości, o śmierci, o radości, o nieszczęściu, o tym wszystkim co jest przypisane naszemu na tej ziemi bytowaniu. Dzisiaj kultura służy większości do czego innego. Kultura bardziej jest używana jak

guma do żucia,

jak coś co ma pomóc w relaksie - czyli do celów drugorzędnych, błahych. Nie ma oczekiwania na kulturę, nie ma potrzeby i tej gwałtowności z jaką kiedyś sięgano po dzieło sztuki.

Nie mam odpowiedzi ną pytanie dlaczego tak się stało. Czy dlatego, że zniknęły jakieś globalne zagrożenia - wojny, atomowej zagłady i że bardzo fizycznie odczuwaliśmy zagrożenie a dziś w świecie troszkę bezpieczniejszym możemy sobie pozwolić na bezkarność głupoty? A może tak się stało, że sztuka się wyrwała i nie potrafi nam dzisiaj dać tych impulsów, które dawała dawniej. Jest bardzo mało nowych utworów ostatnich kilkunastu lat, które by były nawet w naszym dzisiejszym poczuciu znaczące. Nie mamy już pisarzy takich jak Camus czy Tomasz Mann, intelektualistów Jak Russel czy Sartre. Nie mamy autorytetów moralnych, ktore były jeszcze do wczoraj. Mamy kompozytorów, to prawda, ale jaka jest dzisiaj rola muzyki symfonicznej i jaką rolę ona odgrywa w spofeczeństwie, a jaką odgrywała w czasach kiedy Brahms pisał swoją uwerturę i dla kogo była ona wtedy pierwszorzędnym przeżyciem, takim o którym całe miasta, całe kraje mowiły następnego poranka? Muzyka, której właśnie słuchamy w salach koncertowych to nie są już wydarzenia elektryzujące społeczeństwo, w tym samym stopniu co utwory koryfeuszy zeszłego stulecia będące wydarzeniami na miarę całych społeczeństw. Może nie mamy takich twórców, może nie umiemy takich dzieł tworzyć, może też zapotrzebowanie publiczności jest mniejsze.

Skoro zacząłem mówić o postępie opowiem Państwu coś zupełnie prywatnie - na ile prywatność w takiej sali jest możliwa. Niedyskretnie powtórzy rozmowę, rozmowy efektowną bo z głową niekoronowaną, ale do koronacji gotową - z Księciem Walii. Rozmawialiśmy właśnie o postępie - bo jest to temat, który mnie prześladuje - o tym co się ształo w kulturze. W krótszych słowach powtórzyłem parę tych myśli z którymi z państwem się dzielę, a Książę Walii powedział mi coś szalenie wzruszającego, bo bardzo osobistego. On nie jest intelektualistą, natomiast jest człowiekiem chyba bardzo żywo przeżywającym swiat i swój własny los, który jest nie najłatwiejszy. Otóż powiedział mi jak to było kiedyś. A było tak: przodkowie, może nie w prostej linii, ale przodkowie na tronie Wielkiej Brytanii, byli często zbrodniarzami, łajdakami, ale o ich zbrodniach, potwornościach i draństwach pisał William Shakespeare, z którego sztuk do dzisiaj dowiadujemy się czegoś fascynującego o mechanizmie zbrodni, o mechanizmie namiętności, o tym jaka jest ludzka natura. A dla kogo pisał Shakespeare te sztuki? Przecież on nie był tworcą elitarnym. On pisał dla półanalfabetow, pisał dla publiczności teatru, która była zwyczajnie trymalną, prostacką publicznością. I ta właśnie publiczność była w stanie oklaskiwać sztuki Shakespeara, doceniać ich zawartość myślową o życiu, o naszej egzystencji. Książę Walii mówi o sobie, że na pewno jest człowiekiem pełnym słabości, niedoskonałym, ale jego życie jest materiałem dla tych, których on po angielsku wdzięcznie nazywa trash-writers tzn. śmieciarskimi pisarzami, dla scenarzystów z "Dynasty", "Capitol Hill" i podobnych głupkowatych seriali, w których obraz świata jest idiotyczny , skłamany. Nie to, że uproszczony, ale upadający. Przecież nie ma takich namiętności jak pokazane w owych serialach, nie dlatego się ludzie rozwodzą, nie tak się robi kariery, to wszystko jest przecież opis świata zgłupiałego. To jest opis, który jest przeznaczony dla umysłów w stanie uśpienia.

Nie śmiem patrząc Państwu w oczy zapytać: "a dlaczego Państwo ten serial oglądacie?", bo statystyka wskazuje, że miliony otwierają telewizor, kiedy właśnie to jest wyświetlane. A przecież my mamy pewien wybór, my możemy również oglądać Shakespear'a, a wybieracie Państwo "Dynastię" (Przysięgam: nie oglądam tego od wielu lat, nie chcę nigdy mieć tego przed oczami, brzydzi mnie to ła~ brzydzi fałszywie zagrana muzyka, jak brzydzi źle namalowany obraz). To jest po prostu brzydkie, to jest wstrętne przez to, że jest nieudolne, głupie. Poraża mnie, że miliony chcą oglądać to, a nie filmy moje i moich kolegów. Jest to jakiś dramat końca wieku, czy początku następnego wieku. Może myśmy się już wyczerpali, może jest to tylko etap przejściowy,

co stało się z cywilizacją?

Jak tu mówić o postępie jeżeli życie współczesnego brytyjskiego monarchy będzie opisane tyko przez głupkowatych scenarzystów hollywoodzkich. Książę Walii zrobił aluzję, że serial o życiu jego i Diany jest już nakręcony. Jest to oczywiscie głupkowaty serial nie mający nic wspólnego z ich prawdziwym dramatem. Dramat rozwodu Jest dramatem przeżywanym rzez wiele ludzi i można go przeżywać poważnie wraz ze świadomością tego co znaczy dla życia, dla rodziny i dla własnego rozwoju takie niepowodzenie jakie jest ich udziałem. Więc znowu pytanie: co to się stało, że taki obraz świata zwyciężył?, że wszędzie w całym świecie zwyciężył amerykański serial telewizyjny jako główna potrawa audiowizualna, a ponieważ głównie sztuki audiowizualne są dzisiaj przestrzenią, na której sztuka się toczy, więc to jest dominujące zdarzenie w naszej kulturze. Taki nasz przełom wieku będzie się znaczył w historii jako czas z amerykańskich seriali. Dlaczego są wybierane, dlaczego ktoś je wybiera (a ten ktoś jest tu przecież na sali) tego nie wiem. Sam tego nie rozumiem, jest to dla mnie zagadka. Gdybym znał odpowiedź na to pytanie wiedziałbym pewnie samemu co dalej robić, a nie wiem.

Powiedziałem coś o wieku, który się kończy, a patrzę na wiek który się zaczyna. Wierzę głęboko, że naprawdę wszystko jest cykliczne i ze powróci w jakiejś nowej postaci i w jakiejś nowej przestrzeni potrzeba kultury, która byłaby naszym pomostem od codziennosci do czegoś co kiedyś nazywało się wzniosłością; od szarości naszego codziennego życia do spojrzenia z lotu ptaka na nasze bytowanie, na nasze dzienne sprawy, na sens naszych poczynań, na sens naszych emocji, na sens naszych radości. Wierzę, że to jest wieczne. Czy zrobi to potomek neandertalczyka, który kiedyś zawołał: "Wilk, wilk", kiedy go nie było, czy zrobi to ktoś kto będzie działał w obszarze sztuk narracyjnych, czy też narracja w tej postaci się już wyczerpała i będziemy tworzyli jakąś narracji wspólnie my - twórcy i Państwo - widzowie. Czy to będzie wizja naszego nowego wieku - nie wiem.

Na pewno cierpienie tego przełomu wieku Europa odczuwa mocniej niż jakikolwiek inny kontynent. Jeżeli dzisiaj ktoś jest w biedzie, to właśnie ta nasza kochana, ledwo odzyskana Europa, z którą my, mieszkańcy jej centrum i wschodnich obszarów spotykamy się ponownie w najgorszym dla niej momencie. Przychodzimy, jak to dość okrutnie powiedział Mrożek, na przyjęcie a tam już tylko niedojedzone resztki na stole i nic więcej. (Mrożek powiedział to dużo dosadniej). Faktem jest, że spotykamy się w momencie, kiedy zachód Europy przeżywa wielką pustkę. Ma nad nami oszałamiaJącą przewagę cywilizacyjną i to nie tyko cywilizacyjną w sensie dóbr materialnych. Ma społeczeństwa funkcjonujące nieporównanie sprawniej i łagodniej, ma świat w którym jest o wiele mniej ,chamstwa i agresji niż w naszym świecie. Niemniej ma jakiś wielki podstawowy brak, którego ciągle jeszcze nie ma Ameryka. Ameryka ma swój "American dream", ma wielką nadzieję na to, że świat jutro będzie lepszy. Największą dziś troską Europy jest aby jutro było niewiele gorsze niż dzisiaj. Ma wszystko do stracenia, a niejako nic do zyskania. To jest wielka bieda naszej dzisiejszej zachodniej Europy i dlatego ilekroć w niej jestem, a jestem prawie co tydzień, mam wrażenie, że może dzięki zjednoczeniu, może dzięki temu, że wchodzimy znowu w obszar zachodniej Europy - to może właśnie my mamy więcej dzisiaj im do dania, aniżeli oni nam. Albowiem w naszych społeczeństwach, myślę tu o wszystkich krajach środkowej i wschodniej Europu (może przede wszystkim środkowej bo te są mi najbliższe) jest wielka dynamika. Widać ją wszędzie tam, gdzie widać jak ludzie się bogacą, jak się ruszają, jak im się zmienia życie. Wydaje się, że ludzie nie bardzo umieją się z tego cieszyć, ale z pewnością jest to obszar wielkich przemian. Z takich przemian zawsze wynika w kulturze jakiś impuls i jakaś dynamika. Wierzę głęboko, że nasza część Europy ma coś poważnego do zdobycia, a więc i coś do zaoferowania. I opowiadam o tym z upodobaniem ilekroć jeżdżę na zachód i słyszę narzekania, że my tacy zmaterializowani bo ciągle wyciągamy ręce po pieniądze. To prawda, ale widzę także z dużą dozą satysfakcji, że stajemy się niewygodni, nawet czasem niebezpieczni, że już zaczynamy w jakichś sprawach robić groźną konkurencję, a przede wszystkim, że mamy szaloną wolę żeby coś było lepiej podczas kiedy zachodnia Europa robi wrażenie jakby tylko dbała, żeby wielka góra lodu, którą uzbierała, nie stopiła się zbyt pospiesznie.

Stąd też, kiedy pytam, gdzie jest dzisiaj European dream, gdzie jest Europeen reve - muszę sobie odpowiadać: nie ma go.Bo on się nie odrodził. Z drugiej jednak strony wiem, że wszystko w historii się odradza. Wiec wierzę głęboko, że może z pewnym naszym udziałem odrodzi się

mit nowej Europy

tzn. mit świata lepszego niż wczoraj, takiego, który będzie jutro i że w tym będziemy mieli swój udział - z naszym przywiązaniem do wartości, które ciągle jeszcze są dla nas żywe, bo jesteśmy niejako krok bardziej do tyłu za naszymi zachodnioeuroejskimi braćmi. Mówię to bez cienia wyższości. Czasem nasz niedostatek jest po prostu praktyczną zaletą i może z tym wszystkim potrafimy, w Europie bez granic, która w końcu przyjdzie, w tej Europie nie będziemy musieli dawać paszportu do podstemplowania, w której będziemy się mogli przemieszczać, poruszać, pracować i handlować, może w tej Europie rzeczywiście przyjdzie od nas jakiś impuls, czy nawet zagrożenie, które pozwoli się podnieść kontynentowi. Bo on się od dwóch tysięcy lat ciągle podnosi, ciągle przeżywa kryzys i te dwa tysiące lat było w końcu dla świata jakąś inspiracją. Nie znamy tak dobrze historii cywilizacji, żeby wiedzieć jak było wcześniej. Parę tysięcy lat przed nami inne cywilizacje też były impulsem a potem nim być przestawały. Nie chciałbym myśleć, że u progu XXI wieku Europa się wyczerpała, skończyła, że nasz świat przechodzi do historii i że spełniają się słowa Mao Tse-tunga, który kiedyś powiedział o Europie:"Losy tego przylądka sa dla nas zupełnie oboietne". Z perspektywy miliardowych Chin rzeczywiście może ten przylądek nie jest ani obszarowo wielki ani ludnościowo imponujący, ale ja wierzę, że mnie się to nie zdarzy i nie zdarzy się za życia mojego pokolenia - że Europa po ponad dwóch tysiącach lat przestaje być dla świata inspiracją, przestaje być natchnieniem, że jej czas się wyczerpał.

Widzę tutaj wielu młodych ludzi i właśnie wierzę, że to za ich sprawą jeszcze Europa się odrodzi i może w tym odrodzeniu będziemy mieli swój udział. Mówię to bez jakiejś megalomanii narodowej. Nie sądzę abyśmy byli narodem nadzwyczajnym czy wybranym, ale na pewno jesteśmy uwarunkowani w ten sposób, że mamy szansę - bo jesteśmy głodni i spragnieni, biedni i mamy wiele do zyskania, a właściwie nie tak wiele do stracenia. Tym bardziej optymistycznym akcentem kończę, dziękując Państwu i życząc dalszego pięknego koncertu.

Tekst nieautoryzowany. Za zgodą autora nagrała i do druku podała Katarzyna Forst.

Autorzy: Krzysztof Zanussi, przyg. do druku Katarzyna Forst