W jaki sposób dziś wygrywa się wybory? Czy my jako obywatele demokratycznego państwa, stojąc z kartką nad urną wyborczą, rzeczywiście podejmujemy suwerenne decyzje? Wydaje się, że w erze komunikacji politycznej opartej na emocjach, wykorzystującej tzw. fake newsy, mikrotargetowanie behawioralne czy psychografię przypominamy raczej marionetki, dzięki którym politycy mogą zdobyć władzę, a później ją zachować. Jedni stosują bardziej subtelne narzędzia i techniki, inni – wręcz toporne. – Warto poznać je wszystkie – przekonuje dr hab. Waldemar Wojtasik, prof. UŚ z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, autor książki pt. Manipulacje wyborcze.
Politolog zebrał i omówił ponad 200 sposobów legalnego manipulowania wyborami i wyborcami. Podkreślając znaczenie coraz doskonalszych narzędzi mających realny wpływ na nasze decyzje, naukowiec stawia ważne pytanie: czy wraz z rewolucją cyfrową tracimy faktyczną możliwość uczestnictwa w wolnych i sprawiedliwych wyborach? Mówimy przecież o jednej z kluczowych procedur wyłaniania reprezentacji politycznej, bez której demokracja nie może się obejść. Aby wyjaśnić, co to oznacza w praktyce, prof. Waldemar Wojtasik proponuje najpierw spojrzeć nieco szerzej na ewolucję demokracji liberalnej.
Co z tą sprawiedliwością?
Swoboda przekonań, wolny rynek i wolność polityczna to, mówiąc najogólniej, trzy podstawowe warunki demokracji liberalnej. Politolog z Uniwersytetu Śląskiego w swoich badaniach zajmuje się przede wszystkim trzecim z wymienionych elementów. Jak podkreśla, jedną z najważniejszych manifestacji wolności politycznej są wybory, które, aby były uczciwe, muszą być wolne i sprawiedliwe.
– Nie mam wątpliwości co do tego, że w naszym kraju wybory są wolne. Mamy swobodę zgłaszania kandydatów, głosowania na wybraną osobę czy partię, możemy sami wystartować w wyborach czy założyć partię polityczną – wylicza naukowiec. – Czy są sprawiedliwe? Odpowiedź na to pytanie nie jest już tak oczywista. Wraz z rosnącą rolą internetu w budowaniu komunikacji i pojawieniem się coraz doskonalszych narzędzi legalnych manipulacji stawiam tezę, że w coraz mniejszym stopniu możemy nazwać wybory, nie tylko w Polsce, lecz również w innych krajach demokratycznych, sprawiedliwymi, a przez to i uczciwymi – dodaje.
Naukowiec mówi o dwóch rodzajach legalnych manipulacji. Z pierwszą z nich – instytucjonalną – mieliśmy do czynienia od początku istnienia zrębów demokracji liberalnej, czyli mniej więcej od 200 lat. Dotyczyła procedur wyborczych i miała na celu zwiększyć lub zmniejszyć szanse na wygraną poszczególnych kandydatów czy partii. Istotny był sposób rejestracji kandydatów, kształt list wyborczych czy wreszcie odpowiednio wybrana data wyborów. Te działania wiązały się z walką o poziom frekwencji wyborczej mający znaczenie dla ostatecznych wyników.
– Tego typu działania, z długą tradycją, nie są aż tak groźne z perspektywy wyborców, ponieważ łatwo je dostrzec i zinterpretować. Wiemy, jaki jest ich cel, kto za nimi stoi i jakie mogą być ich potencjalne konsekwencje – podkreśla naukowiec. – O wiele groźniejszy jest drugi rodzaj manipulacji – związanych z komunikacją polityczną. Najczęściej dowiadujemy się o nich po fakcie, o ile ktoś ze współautorów (jak np. Christopher Wylie z Cambridge Analytica) zdecyduje się o nich poinformować – dodaje politolog.
Zacznijmy od nowoczesnych i bardzo skutecznych metod gromadzenia informacji o naszych śladach behawioralnych, które zostawiamy każdego dnia w sieci. Jak wyjaśnia prof. Waldemar Wojtasik, to wystarcza, aby algorytmy zdefiniowały nasz profil psychograficzny. Stąd już tylko krok do spersonalizowanych komunikatów, które docierają do nas różnymi kanałami. Tak działa tzw. segmentacja psychograficzna.
O jakiej skali zjawiska mówimy? Naukowiec przyznaje, że na tej podstawie w polskich wyborach tworzonych może być nawet kilka milionów mikrokampanii informacyjnych, trafiających ze swoim przekazem do bardzo konkretnie zdefiniowanej grupy odbiorców. Kampanie działają więc jak spersonalizowane reklamy.
Świetnym przykładem była strategia przyjęta przez ekspertów podczas kampanii wyborczej Donalda Trumpa. Z zebranych danych wynikało, że do grupy, która potencjalnie mogłaby oddać na niego głos, należeli biali mężczyźni w średnim wieku, interesujący się amerykańskimi markami samochodów.
W związku z tym przygotowane zostały specjalne komunikaty, który wyświetlały się na różnych stronach internetowych, o których wiedziano, że są często odwiedzane przez grupę docelową. Przekaz tych publikacji był bardzo prosty: jeśli w najbliższych wyborach zwyciężą demokraci, cena paliwa może wzrosnąć trzykrotnie. W 2016 roku to wystarczyło.
Stajemy się bezbronni
Autorzy takich kampanii doskonale wiedzą, jaki cel chcą osiągnąć. Mogą tworzyć komunikaty służące utwierdzaniu postaw osób przekonanych co do swych wyborów. To najłatwiejsza droga ugruntowująca stały elektorat kandydata. Wystarczy jedynie dostarczać bodźców przekonujących tę grupę, że ma rację. Po drugiej stronie barykady stoją osoby równie mocno przekonane o słuszności wyboru kandydata opozycji. Dla nich przygotowuje się setki komunikatów mających na celu „jedynie” skruszenie ich pewności siebie. Oczywiście relatywnie rzadko zdarza się zmienić preferencje wyborcze członków tej grupy. Nie o to zresztą chodzi. Wystarczy zasiać ziarno niepewności i sprawić, aby ten człowiek w ogóle zrezygnował z głosowania. Wreszcie trzecim celem są ludzie nieprzekonani do żadnej opcji politycznej, a zatem ci, którzy albo nie są pewni swojego wyboru, albo po prostu nie zamierzają głosować. To właśnie tę grupę spin doktorzy Trumpa próbowali przekonać, że ich wybór ma wpływ na cenę paliwa w USA.
Prof. Waldemar Wojtasik podaje również przykład efektywnej kampanii wyborczej Baracka Obamy, nazwanej „wydobywaniem każdego głosu”.
– W Stanach Zjednoczonych są tak zwane okręgi pewne, w których z reguły wygrywa kandydat z góry wiadomej partii. Pozostałe stany nazywane są swingującymi i to one (ze względu na specyfikę Kolegium Elektorskiego) de facto decydują o wyniku wyborów prezydenckich. W związku z tym kampanie wyborcze koncentrują się raczej na tej drugiej grupie – mówi naukowiec. Jak dodaje, na potrzeby kampanii Obamy elektorat w tych stanach został podzielony na ponad 30 grup w oparciu o zróżnicowanie poziomu dwóch cech osobowościowych: neurotyczności i makiawelizmu. Następnie w sieci przesłano kilkadziesiąt milionów komunikatów dopasowanych do różnych profili psychologicznych. W powszechnej opinii badaczy Barack Obama został 44. prezydentem Stanów Zjednoczonych, wygrywając wybory dzięki internetowi. Wniosek jest prosty. To nie my szukamy informacji w sieci. To informacje znajdują nas.
Rewolucja cyfrowa trwa
Warto wspomnieć również o nowych możliwościach, jakie otwierają się przed politykami wraz z trwającą rewolucją cyfrową. Na fali jest przenoszenie komunikacji politycznej do ekosystemów opartych na technologii blockchain – to sposób przechowywania danych, który pozwala budować zdecentralizowane wspólnoty osób wyznających podobne wartości, także polityczne. W praktyce oznacza to, że politycy mogą tworzyć – w pewnym sensie – swoje indywidualne media społecznościowe. Dzięki nim mogą budować autonomiczny metaverse, czyli wirtualne uniwersum, choćby dla wyborczej dystrybucji NFTs (ang. non-fungible tokens), by w ten sposób na przykład gromadzić środki na kampanię wyborczą.
– Nadać cyfrową wartość będzie można praktycznie każdemu artefaktowi politycznemu. Na przykład awatarowi albo realnie istniejącemu dziełu sztuki – wyjaśnia prof. Waldemar Wojtasik. Już w tej chwili takie możliwości gromadzenia środków na kampanie wyborcze są wykorzystywane przez polityków w Stanach Zjednoczonych. Demokratyczną zaletą sieci opartych na blockchainie może być jednak pozawyborcza możliwość rozliczania poszczególnych polityków z ich działalności. To dobra wiadomość. Czy jedyna?
Dziś nie wiemy, czy rewolucja cyfrowa doprowadzi do końca demokracji liberalnej, czy oznacza jedynie kolejne jej stadium. Prof. Waldemar Wojtasik uważa, że coraz skuteczniejsze instrumenty manipulacyjne nie pozwolą mówić o sprawiedliwych, a zatem i uczciwych wyborach powszechnych.
– Mimo mojego pesymizmu uważam, że każdy obywatel powinien mieć świadomość wpływu legalnych manipulacji, które mogą przesądzić o wyniku wyborów. Z myślą o tych ludziach powstała książka, o której rozmawiamy i do przeczytania której wszystkich zachęcam – podkreśla na koniec naukowiec.