Zdaje się, że nigdy jeszcze nie byliśmy tak od siebie oddaleni. Linie demarkacyjne biegną dzisiaj już nie tylko przez polityczne dzikie pola, ale nawet przez rodzinne stoły. Niesie to przynajmniej trzy skutki. Po pierwsze, zanika umiejętność spokojnej dyskusji wolnej od zacietrzewienia; po drugie, zaczynamy się poruszać w swoistych bańkach zaludnionych przez myślących podobnie; po trzecie, tracimy sens wspólnoty i uczestnictwa w tworzeniu czegoś, co służy pożytkowi publicznemu, ten bowiem został zawłaszczony przez partyjne i frakcyjne koterie. Dwie książki, które wybrałem, dotyczą Stanów Zjednoczonych, ale warto przeczytać je uważnie, bo nie gdzie indziej, jak właśnie w Stanach pęknięcie społeczne osiąga taką intensywność, że – jak dowodzi jeden z autorów – można się dziwić, że nie doszło jeszcze do wojny domowej. Jej przedsmak widzieliśmy w styczniu ubiegłego roku, kiedy to tłum uznający się za spadkobierców Konfederatów z Południa szturmował z powodzeniem Kapitol, a szaman z maską bizona mógł być zwiastunem wizerunku przyszłej władzy. Mimo wszystkich różnic między Polską i Ameryką studium amerykańskiego przypadku jest wielce pouczające, ponieważ choć przyczyny podziałów są w Ameryce znacznie bardziej skomplikowane, to pytanie, co robić, by je przynajmniej złagodzić – jest dzisiaj dla Polaków tak samo zasadnicze, jak dla Amerykanów. Odpowiedzi, jakie podsuwają obydwie książki, są, pomijając szczegóły, dwie. Pierwszy sposób mający doprowadzić do stopniowego eliminowania podziałów polega na tym, by pozbyć się upartego przekonania o własnej racji. Ci, których zachłanność na „stanie w prawdzie” jest nieograniczona, bo zapewnia im pewny uchwyt władzy, nie są w stanie dopuścić do siebie myśli, że ci „po drugiej stronie” także mogą mieć słuszność. W takim razie ktoś, kto sam wyposażył się w niepodważalną rację, nie będzie mógł nigdy przyznać, że cokolwiek zawdzięcza „drugiej stronie”. Jak mógłby, skoro ta z definicji opowiada się za nieprawdą? Winniśmy zastanowić się, czy jedną z ważnych przyczyn rozłamu między nami nie jest zanik poczucia wdzięczności za to, co zrobili sprawujący władzę przed aktualnie rządzącymi. Kto spieszy z ogłoszeniem, że zastaje wszystko w ruinie, demonstracyjnie odcina się od swych poprzedników-współobywateli i zakłada ich złą wiarę; wszak tylko ktoś o złej wierze może niszczyć wszystko dookoła.
Co zatem trzeba uczynić, by restytuować poczucie choćby minimalnej wdzięczności będącej dobrym spoiwem społecznym? Obydwaj autorzy odpowiadają: trzeba autokrytycznej refleksji i samodzielnego myślenia pozwalającego nabrać dystansu do samego siebie, bowiem dopiero wtedy znajdzie się miejsce wystarczająco pojemne, by pomieścić różne racje i głosy. Nie miejmy złudzeń, że to zadanie łatwe. Wszak polityka nigdy nie była skłonna do krytycznej refleksji nad sobą, traktując ją jako słabość, której nie wybaczają wierni, acz na ogół bezkrytyczni wyborcy. Przygotowaniem do podjęcia trudu krytycznego, samodzielnego myślenia winna trudnić się szkoła, ale w Polsce polityczna presja obecnego ministra nie ułatwi jej zadania. Drugiej odpowiedzi szukają autorzy w eksperymentach psychologicznych dowodzących, że dopiero ekstremalnie trudne sytuacje pozwalają przekroczyć dotychczasowe podziały w sprawach, które w momencie zagrożenia nagle wydają się irytująco błahe. Gdy podzielono młodych uczestników letniego obozu na dwie grupy, te coraz agresywniej zaczęły z sobą rywalizować. Zaczęło się od podkradania posiłków, wreszcie doszło do jawnych bijatyk. Wszystko uspokoiło się, gdy zepsuła się ciężarówka dowożąca jedzenie; wobec groźby głodu obie strony uznały, że muszą dojść do jakiejś zgody.
Nie ma więc łatwego wyjścia. Pierwsza droga byłaby pożądana, acz praktyka dowodzi, jak jest trudna i wyboista. Kto wie, czy nie wymagająca zmiany pokoleniowej wśród polityków. Druga ścieżka jest podwójnie dramatyczna: raz dlatego, że nikt nie życzy sobie sytuacji granicznych, stawiających pod znakiem zapytania dotychczasowe formy życia; dwa – gdyż ostatnie lata pokazały boleśnie, że nawet takie zagrożenie, jak pandemiczna choroba, nie tylko nie jest w stanie nas zjednoczyć, ale wręcz przeciwnie – zostało cynicznie wykorzystane jako skuteczny sposób pogłębienia podziałów. Czeka nas więc długa i żmudna praca. Powiem wprost – cała nadzieja w mądrych nauczycielach.
Taylor Dotson, The Divide: How Fanatical Certitude Is Destroying Democracy, Massachusetts Institute of Technology 2021, ss. 240.
Robert Talisse, Sustaining Democracy: What We Owe to the Other Side, Oxford University Press, 2021, ss. 184.