Płk Piotr Gąstał był dowódcą Jednostki Wojskowej GROM, zajmował wiele stanowisk w rozpoznaniu, wydziale operacyjnym i zespołach bojowych, uczestniczył w tworzeniu Grupy Łodzi Bojowych oraz organizował Grupę Naprowadzania Lotniczego Wsparcia Ogniowego. Wielokrotnie pełnił służbę poza granicami kraju, m.in. na Bałkanach, w Kosowie i Iraku, gdzie wykonywał operacje bojowe wspólnie z US NAVY SEALS i US ARMY SF. Za swoje zaangażowanie w służbę, działalność społeczną i współpracę międzynarodową został odznaczony wieloma medalami, w tym Krzyżem Zasługi za Dzielność, Gwiazdą Iraku, Medalem za Zasługi dla Policji, Medalem Pro Patria, Honorową Odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej oraz, na wniosek Kongresu Stanów Zjednoczonych, flagą USA. W 2021 roku był gościem 5. Śląskiego Festiwalu Nauki KATOWICE.
Zarówno rok miniony, jak i obecny są naznaczane konfliktami i ciągłym napięciem. Świadczą o tym wydarzenia na polskiej wschodniej granicy, w Ukrainie i w Afganistanie. Żyjemy w niespokojnych czasach. Jak Pan je ocenia?
Napięte. Trudno jest przewidzieć reakcje Rosji. Tym bardziej, że obserwujemy stawianie silnego oporu wobec działań Putina ze strony NATO, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Wzmacniane są siły ukraińskie i są deklaracje gotowości niesienia pomocy, jednak nie bezpośrednio w samej walce, a przez dostarczenie sprzętu czy udzielanie bieżących informacji w postaci aktualnych zdjęć z satelitów lub efektów pracy wywiadów innych państw. Istotna jest również trwająca wojna informacyjna w Ukrainie i wokół niej. Dzięki działaniom NATO jest ona wygrywana. Mam nadzieję, że Putin nie zrobi niczego szalonego i konflikt się nie rozprzestrzeni.
Już obserwowaliśmy działania Rosji, która odebrała Ukrainie Donbas i Krym. Reakcja istotnych instytucji i państw była znacząco ograniczona.
Niestety tak. To były działania, które po prostu zaskoczeni obserwowaliśmy. Szczególnie te na Krymie. Nikt się tego nie spodziewał. Choć specjaliści zaznaczali, że pewne scenariusze konfliktu na linii Moskwa – Kijów mogą stać się faktem. My w tym czasie spokojnie spaliśmy, bawiliśmy się do momentu, kiedy „zielone ludziki” pojawiły się na Krymie. Nie możemy dopuścić do powtórzenia się takiej sytuacji. Putin zachowuje się jak bandyta, który rozpycha się w piaskownicy dla dorosłych, nazywa się władcą reszty i podejmuje szalone decyzje, bo uważa, że wszyscy mu zagrażają. Co oczywiście nie jest prawdą.
Jego działania również realnie wpływają na naszą codzienność. Polska jest po kilku gorących miesiącach związanych z sytuacją na wschodniej granicy.
Ewidentnie mamy tu do czynienia z dążeniem do destabilizacji Polski i pokazania, że jesteśmy słabym członkiem NATO. Wszystko, co dzieje się na wschodzie, może mieć wpływ na nas. Nie mamy pojęcia, do czego dąży Putin. Czy przypadkiem nie planuje mieć lądowego połączenia z Obwodem Kaliningradzkim przez wchłonięcie krajów bałtyckich, czyli państw członkowskich NATO? To grozi otwartym konfliktem, możliwe, że światowym. Myślę, że społeczności nie wyciągają wniosków z przeszłości. Podobne błędy są wciąż popełniane. Na nas też ciąży odpowiedzialność, bo to my w wyborach decydujemy, komu oddać władzę i kto będzie nami kierował. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Mówię głośno, że nie zgadzam się z wieloma politycznymi decyzjami i sytuacjami, do których one prowadzą. I czy my się uczymy z historii? Oczywiście, że nie. Zapominamy też, że wojny jest łatwo wywołać, ale trudno je skończyć. Są nieprzewidywalne.
Doświadczył Pan tego osobiście, biorąc udział w wielu misjach poza granicami Polski.
Wojny trwają cały czas. Wielkie mocarstwa prowadzą tzw. proxy wars, czyli wojny zastępcze. Ścierają się między sobą, nie na swoim terenie, a właśnie w Afryce czy Azji. Mamy także przykłady wojen z grupami terrorystycznymi, których fundamentami są nacjonalizm lub religia. Spotykamy się też szaleńcami zabijającymi dla przyjemności, niemającymi pojęcia, jaki cel polityczny ma ich organizacja. Od zamachu na World Trade Center jako polscy żołnierze służb specjalnych jesteśmy angażowani w walkę z siłami, które narodziły się w Iraku, w walkę z Talibami czy Państwem Islamskim. Jesteśmy obecni od dekad na Bliskim Wschodzie, również w Afganistanie. Temat Afganistanu jest trudny. Oczywiście należało się w końcu wycofać z tego państwa, nie w taki jednak sposób. Ten proces trwał już od 2019 roku po tajnych porozumieniach. Skorumpowany rząd afgański został jednak sam. Ich żołnierze zobaczyli w pewnym momencie, że nie ma o co walczyć, bo wszystko zostało już ustalone bez ich wiedzy. Ta armia rozeszła się z dnia na dzień do domów. Nie było walki między nimi i afgańską policją a Talibami. Żołnierze zostawili sprzęt i bazy. Stąd też tak łatwo Talibowie w ciągu kilku dni przejęli Kabul. Rząd uciekł, policja się rozeszła i została próżnia. To wszystko powinno inaczej wyglądać. Ewakuacja z Kabulu budzi jak najgorsze skojarzenia. Odpowiedzialni za doprowadzenie do katastrofy są politycy, a nie wojsko, które na początku konfliktu z Talibami wygrało z nimi. Po tym nie poradzono sobie z budową społeczności afgańskiej, politycy i odpowiednie do tego służby nie dały rady. Nie udało się przekonać ludzi, że można żyć inaczej.
Również pod względem praw kobiet.
Dokładnie tak. Jestem sam zdziwiony, bo mają za sobą ponad 20 lat obecności społeczności międzynarodowej, szkolenia wojska i policji, urzędników lokalnych. Ta perspektywa była zmieniana. Również wojsko polskie miało swój region, w którym budowaliśmy szkoły, szpitale, studnie, żołnierze pomagali w rolnictwie. Wiele dobrych rzeczy zostało zrobionych, a jednak była zgoda lokalnej społeczności na wyniszczające działania Talibów. Temat praw kobiet w Afganistanie jest trudny. Należy zadać sobie pytanie, kto ma o nie walczyć. Jeżeli z taką łatwością oddali swoje państwo, wskoczyli w samoloty amerykańskie i uciekli, to wojsko polskie czy siły amerykańskie mają zostać na miejscu i wciąż walczyć o podstawowe prawa, jeżeli naród afgański tego nie chce? Jest mi niezwykle przykro patrzeć na prześladowania, których codziennie doświadczają afgańskie kobiety. Nie mogą się uczyć, zajmować żadnych stanowisk. Należy jednak spojrzeć na Europę, gdzie rewolucja kobiet nie stała się za sprawą mężczyzn.
Co zdecydowało o wyborze przez Pana takiej ścieżki zawodowej?
Było kilka powodów. Na pewno wpłynęły na mnie obrazy z dzieciństwa, a dokładniej czterej pancerni. Działali na wyobraźnię. Za ich sprawą wiedziałem, że chcę zostać żołnierzem. Aczkolwiek po szkole średniej zdawałem na prawo na Uniwersytet Warszawski. Wtedy wydarzyła się jedna z moich pięknych katastrof. Oblałem ustny egzamin z historii. Pamiętam nawet pytanie, które dotyczyło Drugiego Proletariatu. Wiedzy na temat robotniczych ruchów oporu nie miałem, podobnie jak zrozumienia dla komunistycznych władz. Na studia się nie dostałem i upomniało się o mnie wojsko. Kolejne dwa lata odbywałem służbę zasadniczą w Wojskach Obrony Powietrznej. Mam z tego okresu lepsze i gorsze wspomnienia, ale zmieniło to we mnie wyobrażenie o wojsku, które miałem w młodości. Wróciłem do swojej pracy na Zamku Królewskim w Warszawie. Z wykształcenia jestem technikiem-elektronikiem. Zakładałem tam systemy antywłamaniowe, przeciwpożarowe i przez kolejny rok doglądałem, czy wszystko dobrze funkcjonuje. Śmiertelnie się jednak nudziłem. W 1991 roku wyjechałem na obóz karate na Litwę. Tam jedna z koleżanek powiedziała, że była w Stanach Zjednoczonych, latała śmigłowcami, strzelała z dziwnej broni i robiła niesamowite rzeczy. Nie chciała zdradzić szczegółów. Mój trener, zaraz jak skończył się obóz, powiedział mi, że tworzą pewną jednostkę, w której potrzebują ludzi wysportowanych, znających język angielski. Wszedłem w ciemno w ten projekt. Miałem do niego zaufanie. Leszek Drewniak wyszkolił setki tysięcy karateków w Polsce, wprowadzał karate shotokan w naszym kraju. Pracował w Biurze Ochrony Rządu, a później stał się jednym z założycieli jednostki GROM, jak się później dowiedziałem. Służyłem w niej przez 25 lat i ani jednego dnia nie zamieniłbym na cokolwiek innego. To była wielka przygoda. Coś, co było moją pasją, mogłem wykonywać zawodowo. Mam na myśli strzelanie, skoki ze spadochronem, pływanie łodziami, jazdę świetnymi samochodami terenowymi. To były elementy szkolenia. Potem nastąpiły wyjazdy na misje. W latach 90. najczęściej miały one charakter pokojowy lub wymuszenia go, jak np. w Jugosławii czy na Haiti. Pracowałem w międzynarodowym środowisku z ludźmi z całego świata na rzecz pokoju.
Pierwsza misja GROM-u była właśnie na Haiti?
Tak, pojawiliśmy się tam dokładnie 200 lat po polskich legionach, które popłynęły na rozkaz Napoleona. Wyspa jest nazywana przeklętą. Panuje tam totalna bieda, zwłaszcza w części haitańskiej, jest regularnie niszczona przez huragany, trzęsienia ziemi i nie wiem, dlaczego, ale ludzie mają tam zabijanie we krwi. Może to też wynikać z wpływu religii i kultu voodoo.
A jak wygląda rzeczywiste pole walki?
Muszę zwrócić uwagę, że szkolenia są intensywne i wymagające, czasami bardziej niż same misje, które realizowaliśmy. Nasi instruktorzy za wszelką cenę utrudniali szkolenia i robili je niezwykle realistycznie. W ich trakcie najwięcej chłopaków zginęło, zostało rannych lub ciężko kontuzjowanych. Szkolenia odpowiednio nas przygotowywały. Oczywiście w trakcie realnych działań też dochodziło do śmierci, jak w Afganistanie, gdy zginął nasz kolega, prywatnie mąż i ojciec trójki chłopaków. Był to także niezwykle bolesny okres dla mnie, również dlatego, że jako dowódca jednostki musiałem powiadomić rodzinę. Z wielkim szacunkiem podchodziłem do żon chłopaków z jednostki, jak i do swojej. Wiem, jak trudno jest im zostać samym z dziećmi, z ich wychowaniem, obowiązkami wszelkiego typu i także świadomością, że mąż jest w innym państwie, gdzie wszystko może się wydarzyć.
Co kieruje żołnierzami? Jakie wartości i zasady, by zostawić swoich najbliższych i walczyć, czasami też o sprawy, które teoretycznie są dalekie naszemu krajowi?
Teoretycznie – tak, a w praktyce są one znaczące dla międzynarodowej społeczności. Tworzone przez rządy koalicje międzynarodowe zobowiązują się do wsparcia działań poza swoim krajem. I my musimy, i też chcemy tam jechać, by się sprawdzić. To niesie ze sobą wiele emocji i adrenaliny. Wykonujemy niebezpieczne zadania, które wpływają także na budowanie wspólnoty w jednostce. Wiemy, że mając zaufanie jeden do drugiego, możemy dokonać ważnych rzeczy, jak likwidacje grup terrorystycznych czy uwolnienia zakładników. Wspólnota daje poczucie siły. W końcu jednak przychodzi moment powrotu do domu, co przez pierwsze dni, tygodnie jest trudne. Wyzwaniem jest odnalezienie się w spokojnym i normalnym trybie dnia codziennego.
Czy ta praca polega wyłącznie na byciu dzielnym wojskowym, który przeżywa przygody i walczy ze złem?
Trochę tak jest. Myślę, że chciałaby pani usłyszeć o tym, jakimi jesteśmy patriotami i jak pięknie jest zginąć za ojczyznę. Nie jest tak do końca. Przytoczę teorię słynnego amerykańskiego snajpera. Mówi o podziale społeczeństwa na grupy i porównuje je odpowiednio do stada owiec, psów wartowniczych, które pilnują przed atakiem wilków. Wilki symbolizują całe zło w postaci np. terrorystów zabijających ludzi w imię chorych ideologii. A my jesteśmy tymi symbolicznymi psami, które mają chronić.
Czy jest idealny typ żołnierza?
Każdy dowódca odpowie na to pytanie inaczej. W siłach konwencjonalnych żołnierz ma wykonywać rozkazy i być posłusznym. W siłach specjalnych żołnierz ma wiedzieć, jaka jest jego misja, ma do niej doprowadzić samodzielnie bez dodatkowych rozkazów. Do GROM- u szukaliśmy ludzi, którzy mają otwarte umysły, wiedzą, na czym polega ich praca, i wciąż się szkolą. To są pasjonaci swoich specjalizacji. Moment selekcji jest sprawdzeniem charakteru i siły woli kandydata. Po pełnych cierpienia i poświecenia szkoleniach żołnierze są gotowi, by walczyć. Wiedzą, jaki jest cel i sens ich pracy oraz jakie mogą być jej skutki. Podam przykład. W latach 90. byliśmy na misji w Jugosławii. Tam dokonaliśmy zatrzymania zbrodniarza wojennego. Ta akcja przyczyniła się do tego, że Polska stała się częścią NATO.
To nie jest jedyny sukces na Pana koncie. Wiele osiągnięć zostało docenionych.
Ale muszę zaznaczyć, że nie mam specjalnie wyznaczonego miejsca na medale. Nigdy nie przywiązywałem do tego dużej wagi. Jedno odznaczenie jest jednak dla mnie istotne. Otrzymałem je na wniosek Muzeum Powstania Warszawskiego – Zasłużony dla Kultury Polskiej. Wspólnie robiliśmy kilka projektów. Jednym z najważniejszych była budowa pomnika poświęconego Cichociemnym. Dostałem takie polecenie, prośbę od śp. gen. Stefana Bauki, by upamiętnić zasłużonych dla kraju. Warto pamiętać, że na Śląsku żyje ostatni z Cichociemnych, Aleksander Tarnawski. W 71. rocznicę jego pierwszego skoku po zaprzysiężeniu powtórzyliśmy to. Było to ekstremalne zadanie, ale wykonaliśmy je.
Czy młodzi są gotowi do walki i poświęceń?
Tak. Odbywam wiele szkoleń i spotkań w szkołach – od podstawówek po uniwersytety. Zgadzam się z Aleksandrem Tarnawskim, który powiedział, że w czasie próby wszyscy będą gotowi do walki. Spotykamy się z mitem młodzieży przedwojennej, która miała być bez wyjątku w pełni oddana ojczyźnie. Młodzi chcą się bawić, żyć i kochać. Tak było wtedy i jest teraz. Wchodzą w życie nie z myślą, by zaraz ginąć. Walczyli, ale nie chcieli umierać. Przyszedł jednak taki czas i nie mieli wyjścia. Teraz gdyby ktoś chciał wybrać wojsko jako swoje miejsce pracy, ma wiele możliwości. Obalę także kolejny mit: do GROM-u przyjmowaliśmy również ludzi po studiach humanistycznych, którzy świetnie sobie radzili. Można mieć różne wykształcenie. Jeżeli ktoś chce być żołnierzem, to będzie. Służba wiąże się z nieustannymi wyzwaniami, ale i satysfakcją z tego, co się robi.
Bardzo dziękuję za rozmowę.