„Spłuczka się zepsuła! – szepnęła nerwowo blada blondyna, która razem ze swoimi koleżankami przyjechała dwunastką do Kwadratów, żeby napić się... kawy. – Ożeż... – żachnął się Szef. Trzeba działać szybko, bo za chwilę pojawią się kolejne tłumy studentek, a te po dzisiejszym koncercie z pewnością zechcą zbiorowo skorzystać z damskiej toalety. Dzień był parszywy. Szybko sprowadzony sprzęt nie pasował do starych ścian, ale Trolik przyglądał się temu ze spokojem. – Szefie, damy radę – mruknął, wyciągając zza baru młot pneumatyczny. Zakasał rękawy i zaatakował ścianę damskiej toalety, robiąc muzykom z Indios Bravos jedyny w swoim rodzaju rytmiczny podkład. Gdy skończyli grać, ukazał się cały na biało i pozdrowił wszystkich przyjaznym gestem. Wiedział bowiem, że honor Kwadratów został uratowany”. A jeśli kto ciekawy, czy to bajka była, czy najprawdziwsza prawda, musi sięgnąć do książek Szymona Bolika „Trolika”.
Często jeździłem z maluchami na kolonie jako opiekun. Wszystko, co tam widziałem, zacząłem potem spisywać i tak powstał Zamek we mgle – opowieść o chłopcu, który po raz pierwszy wyjeżdża na obóz. Wyszedł mi więc „oswajacz”. Nie, wcale nie dla dzieciaków, bo one świetnie sobie radzą, ale dla mnie jako raczkującego pisarza. Nieszczególnie „czułem” prozatorską formę. W tych próbach widać zresztą sporo niedociągnięć. Potem zrodził się pomysł książki o strasznych przygodach trzech superbraci Trolików. Napisałem trzy części, które w ubiegłym roku zebrałem wreszcie w całość i wydałem jako jedną porządną, grubą, bo liczącą ponad 600 stron, księgę.
Pierwsze opowiadania pisałem między zajęciami w czytelni na Wydziale Pedagogiki i Psychologii, gdzie studiowałem. W ogóle to jest bardzo ciekawy wydział, jeśli mogę pozwolić sobie na dygresję. Takie sanktuarium na wzgórzu, sporo czytania i przewaga liczebna dziewczyn na roku. Trochę brakowało nam wspólnych wyjazdów, życie po zajęciach w pewnym sensie umierało (sporo czytania, jak już wspomniałem). Gdy tylko któryś z wykładowców nie przypadł nam do gustu, wszyscy mężczyźni stawiali opór. Czyli ja i mój kolega z grupy. Sami postanowiliśmy także wydać prześmiewczą gazetkę na wydziale. Tomek, mój brat, robił okładkę: krzywe, mocno owłosione nogi z opuszczonymi galotami i tytuł „Poniżej pasa”. Nadrukowaliśmy kilkaset egzemplarzy w drukarni uniwersyteckiej, rozrzuciliśmy, gdy trwały zajęcia, a potem patrzyliśmy, jak ludzie czytają po kątach. Z żalem muszę stwierdzić, że ukazał się tylko jeden numer.
Kierunek studiów wybrałem świadomie. Poznałem kilku wychowawców z zakładu poprawczego i zafascynowało mnie to, co robią. Teraz staram się swoim życiem pokazywać dzieciakom, którymi się zajmuję, jak wiele ciekawych rzeczy można robić w życiu. Na przykład pisać fajne książki! (śmiech)
Cejrowski, Fiedler, Sapkowski, Pilipiuk... to bliskie mi nazwiska. Pewnie można dostrzec wpływy, chociaż MOJE na pewno są potwory! Sam je wykułem, Tomek natomiast dostawał tekst i decydował, gdzie potrzebne będą ilustracje i jaką techniką zostaną wykonane.
Właściwie każda postać w mojej książce ma swój pierwowzór w rzeczywistości. Znajomi wiedzą oczywiście, że gdzieś tam kryją się ich kopie i potrafią bez problemu je zidentyfikować. Obnażam ich słabości bezlitośnie. Kiedyś myślałem, że piszę dla dzieci, ale teraz wiem, że wynika to z mojego egoizmu. Robię to dla sławy i nieśmiertelności własnej i moich znajomych (śmiech). Już na zawsze pozostaną na stronach ksiąg, niczym u Galla Anonima – nieco oczywiście „podkoloryzowani”.
Inspiracją są także liczne przygody, których doświadczyłem niejednokrotnie na własnej skórze. Kiedy ma się dwóch braci, zawsze można spodziewać się katastrofy, dlatego na wszelki wypadek trzymamy się razem (bo kupy nikt nie ruszy!). Wiele lat temu razem z tatą pojechaliśmy do lasu, by ściąć spróchniałe drzewo. Tata musiał wrócić po większy ciągnik, a my zostaliśmy z siekierkami. Niewiele myśląc, zacząłem obskubywać drzewo z bocznych gałązek i gdy raz, a porządnie, rąbnąłem w pień, usłyszałem tylko głośne bzzzzzzzzz i zobaczyłem czarną chmurę wyłaniającą się z dziury, dokładnie jak na kreskówkach! To były szerszenie. Zdążyłem jeszcze krzyknąć do braci: uciekajcie! Po czym poczułem, jak płonę. Ocknąłem się dopiero w szpitalu. Pamiętam, że przychodzili studenci, by oglądać rzadko spotykany przypadek pokąsania mnogiego. Zapytałem lekarza, czy przeżyję... On odrzekł z uśmiechem: „To się wkrótce okaże”. W książce historia kończy się oczywiście inaczej, cóż bowiem może zrobić tysiąc owadów takiemu superbohaterowi, jak Trolik? Wszyscy wiedzą, że prawdziwy mężczyzna nie je miodu, a żuje pszczoły!
PS. Historia ze spłuczką to najprawdziwsza prawda. Albo i nie. Kto wie...