Nie, nie chcę powiedzieć, że jestem milcząca, że brakuje mi własnego zdania i że nie mam głosu – jak przysłowiowa ryba (i dziecko – ale nim też już nie jestem). Nie mam też problemu z własną tożsamością, choć ta w „płynnej rzeczywistości” jest płynna. Egzystencjalna konstrukcja składniowa jestem Rybą to skrót myślowy, który ma wyrazić to, że urodziłam się pod takim znakiem zodiakalnym. Jego graficzną reprezentacją są dwie ryby, jedna nad drugą, zwrócone w przeciwne strony. Wynikający z układu ciał niebieskich horoskop – przepowiednia i/lub charakterystyka – stanowi jeden z ulubionych gatunków prasy popularnej i ciągle jest chętnie czytany, niezależnie od tego, czy w niego wierzymy, czy uznajemy go za bajdurzenie. Te działania wróżbiarskie decydowały o podejmowanych przez monarchów działaniach, a i teraz zdarza się, że organizują nasze życie. Czy zatem planety determinują nasze charaktery?
Deskrypcja zodiakalnej Ryby, a jestem nią (dzisiejsza kultura nie pozwala mi zapomnieć o związku ze znakiem właściwym dacie urodzenia; „spod jakiego znaku jesteś?” – ile razy słyszymy to pytanie?) wymienia takie jej cechy: niezdecydowanie, dwoistość (dziś byśmy powiedzieli, podążając tropem wszechobecnej reklamy: dwa w jednym), marzycielstwo, intuicja. Przywołując tzw. folklor kobiecy i narażając się na zarzut seksizmu (byłby całkowicie zasadny), powiedziałabym: to także cechy stereotypowej kobiety. Jak czytamy w wierszu Portret kobiecy Wisławy Szymborskiej: „Musi być do wyboru. / Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło”.
Ta rybia dwoistość i podążanie w różnych kierunkach daje mi placet na dużą różnorodność upodobań estetycznych. Z jednakową satysfakcją słucham wyrafinowanego Mozarta i repetytywnej muzyki Philipa Glassa, poetyckiej piosenki francuskiej i żonglerki słownej w tekstach hiphopowych, zachwyca mnie tajemniczy świat obrazów Balthusa i mistyczne malarstwo Erwina Sówki, uwodzi mnie dokumentalizm fotografii Roberta Capy i estetyczna perwersyjność Helmuta Newtona, jak też poszukująca piękna fotografia Zofii Nasierowskiej, w modzie podziwiam barokowy przepych i szlachetny minimalizm, daję się porwać nurtowi wampirycznemu w filmie, co nie przeszkadza mi wkraczać z entuzjazmem w pokrętny świat wykreowany przez Xaviera Dolana i ascetyczne kino Kim Ki-duka. Nie mogę oderwać się od okrutnych kryminałów Zygmunta Miłoszewskiego, kreacyjnej językowo prozy Michała Witkowskiego, ale też wsysa mnie w swoją powolną narrację arystokratyczny Marcel Proust. Jako Ryba chętnie spędzam czas nad morzem, ale przyciągają mnie abstrakcyjne krajobrazy górskie Tadeusza Doroty. Jestem pracownikiem uniwersyteckim, a to oznacza, że zajmuje mnie tyleż nauka, co dydaktyka – i nie tylko one…
Czy takie upodobania dowodzą mojej niekonsekwencji i dwoistości, którą miałabym zawdzięczać dacie urodzenia? Czy, gdybym nie była Rybą, byłabym inna? Wolę uznać, że moje życie to realizacja mojego projektu – mniej czy bardziej udana, to już nieistotne. A mój charakter i moje upodobania – różnorodne i zmieniające się – wynikają z mojej, a nie rybiej, ciekawości świata w jego złożoności i różnorodności.
Dlaczego tyle piszę o sobie? Bo to mój pierwszy felieton dla „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” i Czytelnik być może zechce dowiedzieć się, jaka jestem.