Wrzesień, druga połowa września, jestem w Zakopanem, pogoda ,,tatrzańska”, tzn. mgły, mżawki, niekiedy przejaśnienia. Ponieważ jednak w tym roku wszystko jest trochę inne: jest cieplej, bardziej upalnie niż w ubiegłych latach i bardziej sucho, więc nawet tatrzańskość powinna być odmiennie zdefiniowana. Wobec tego, poza wyjątkami, snujemy się w skwarze południa po dolinach i po górach, męcząc siebie i bliźnich okrutnie.
W mieście tłok, niczym podczas szczytu wakacyjnego, górale zacierają ręce, bo ten rok jest wyjątkowo korzystny dla nastawionych na turystów. Cepry dopisały, wędrują po Krupówkach, kupują badziewie w sklepach z pamiątkami, żywią się w licznych góralskich karczmach (jedna podobna do drugiej, model jak z okolic Piotrkowa Trybunalskiego, typowa góralska architektura). Wskrzeszono kawiarnię ,,Kmicic”, która powołuje się na tradycję starego, orbisowskiego lokalu o tej samej nazwie, rozsławionego w piosence przez Skaldów.
Niewielu spośród odwiedzających wie, że cała ,,góralszczyzna”, która tak się ludziom podoba, pochodzi od Stanisława Witkiewicza, spoczywającego na Pęksowym Brzyzku twórcy stylu zakopiańskiego i projektanta m.in. kaplicy w Jaszczurówce. Dziś nawet przewodnicy rzadko o nim wspominają, panuje trend na podkreślanie naturalnej mocy twórczej ludu podhalańskiego. Witkiewicz był ojcem Witkacego, przedwojennego pisarza, malarza i w ogóle oryginała, który popełnił samobójstwo w dzień po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski. Po latach ogłoszono, że znaleziono jego ciało i z wielką pompą urządzono pogrzeb na zakopiańskim cmentarzu, ale wkrótce okazało się, że ów rzekomy Witkacy to kobieta, zapewne jakaś Ukrainka. Dziś na grobie widnieje napis, który mówi, że wielki i zasłużony powinien spocząć obok swojej matki. Nie wiem, czy poszukiwania trwają. Na razie w Zakopanem działa z sukcesem teatr im. Witkacego. Tymczasem nad głową wielkiego artysty o abstrakcyjnym poczuciu humoru gromadzą się chmury. Jedno z wrześniowych wydań dodatku „Plus-Minus” do dziennika „Rzeczpospolita” ukazuje na okładce demoniczną twarz Witkacego i oznajmia wielkimi literami, że twórca był sympatykiem Hitlera. Jest w tym twierdzeniu nieco przesady, z artykułu wynika, że Witkacy podziwiał jednakowo Hitlera i Stalina, jako jedynych dwóch polityków ,,z jajami” (cytat) w przedwojennej Europie, a Stalina się bał ponad wszystko (czego dowiódł swym samobójstwem). Czy jednak stąd wynika, że był wielbicielem Hitlera? Śmiem wątpić. Dlaczegóż by uciekał przed wojskami Hitlera na wschód, gdzie znalazł swoje przeznaczenie? Coś mi się wydaje, że obiekt rzekomego uwielbienia rozczarował swojego fana, a 17 września doszedł do wniosku, że Europa ginie wobec sprzymierzenia się dwóch silnych ludzi, jak mu się wydawało – jedynych silnych w Europie.
Dzisiaj paradoksalnie sytuacja wygląda podobnie jak we wrześniu 1939 roku. Nie ma co prawda czołgów ani tłumów z karabinami na sznurkach, ale cywilizacja europejska wydaje się nie mniej zagrożona niż 76 lat temu. Rzesze wygłodniałych i spragnionych dobrobytu, a w każdym razie bezpieczeństwa, Azjatów i Afrykanów przybywają na kontynent, poruszają się w zasadzie bez przeszkód i zdobywają serca oraz umysły Europejczyków sparaliżowanych samą ideą stawiania oporu tej fali. Jeśli komuś nie odpowiada porównanie do września 1939 roku, to może bliższa będzie mu wizja autora pokrewnego Witkacemu doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego Eugene’a Ionesco. Napisał on sztukę Nosorożce, metaforę zachowania ludzi najpierw opierających się faszyzmowi, tytułowych nosorożców, ale stopniowo upodobniających się do nich.