Spotkanie zostało zorganizowane w ramach cyklu „Poza kadrem”, który od kilku lat aktywnie włącza się w promocję młodych fotografów. Ich uczestnicy mają okazję poznać zarówno techniczne, jak i osobiste tajniki warsztatu młodych artystów.
– Mam aparat cyfrowy, ale ja nie wierzę w niego, nie wierzę, że tam są zdjęcia. Muszę mieć film. Wszystkie zdjęcia robię na aparatach analogowych – wyznał autor słynnych zdjęć z okresu stanu wojennego.
Ulice, place, sklepy, zwykli ludzie i przedstawiciele peerelowskiej władzy – to tematy zdjęć, jakie Chris Niedenthal pokazał uczestnikom spotkania. Prezentacja, na którą złożyły się wybrane fotografie, była zapisem polskiej rzeczywistości, począwszy od lat sześćdziesiątych aż do początku osiemdziesiątych XX wieku. Część z nich dokumentowało zwykłe codzienne życie, na wielu zostały uchwycone z bliskiej człowiekowi perspektywy ważne momenty współczesnej historii. Przykładem może być zdjęcie zrobione w Wadowicach w dniach po zamachu na Jana Pawła II. Przedstawia kobietę, która przyklęknęła na chodniku, by się pomodlić, ale nie odłożyła przewiązanych sznurkiem rolek papieru toaletowego. Jednak największy rozgłos zdobyły fotografie ze strajku w stoczni i późniejsze, z okresu stanu wojennego.
– Drugi dzień strajku, nie chcieli wpuścić ani fotografów, ani dziennikarzy, wszedłem jako tłumacz z dziennikarzem obcokrajowcem z zakazem fotografowania. W przerwie zrobiłem parę zdjęć. Bałem się, żebym nie został zaaresztowany jako szpieg, bo bez pozwolenia wszedłem do obiektu przemysłowego. Potem prasa zagraniczna miała za zadanie pilnować Lecha i wszędzie z nim jeździć – wspominał tamte czasy Chris Niedenthal, pokazując zdjęcia z mieszkania przywódcy „Solidarności”. Dodał przy tym, że niedawno został zaproszony na plan filmu Wałęsa Andrzeja Wajdy, a realizm kręconych scen sprawił, że poczuł się jak trzydzieści parę lat temu.
Wyjaśniając, dlaczego z tego burzliwego okresu nie ma zdjęć brutalnych, odpowiedział, że fotograf był wówczas bardzo niepożądanym człowiekiem na ulicy, toteż zdjęcia demonstracji robił z klatek schodowych i mieszkań. Jego rola polegała na tym, żeby wyjść cało z filmami, a nie zostać bohaterem. W podobnych okolicznościach zostało zrobione słynne zdjęcie Czas Apokalipsy.
– W pierwszych dniach stanu wojennego współpracowałem z amerykańskim fotografem oraz Piotrem Jaxą-Kwiatkowskim. Kiedy jechaliśmy samochodem, zobaczyłem kino Moskwa z afiszem filmu Czas Apokalipsy i już wiedziałem, że to jest coś dobrego. Zrobiliśmy zdjęcia z klatki schodowej. Trudniej było wysłać je do Ameryki, niż zrobić. Pierwsze zdjęcia stanu wojennego, z powodu zakazu, robione były z ukrycia. Po kilku tygodniach korespondenci zagraniczni dostali pozwolenie fotografowania pod opieką przedstawiciela „Interpress”. Filmy wysyłano samolotem, jednak w pierwszych dniach stanu wojennego wysyłałem zdjęcia przy pomocy pasażerów pociągu do Berlina. Trzeba było kogoś znaleźć i liczyć na to, że się zgodzi, przejdzie kontrolę graniczną i zadzwoni do „Newsweeka”, że jest do odebrania film, a przy tym nie sprzeda go konkurencji. Dziś to brzmi jak bajka o żelaznym wilku.
Chris Niedenthal wyznał, że po upadku komunizmu przez jakiś czas szukał siebie i nowych tematów: – Dla mnie komunizm był fotogeniczny, właściwie nie czułem nowej Polski.
Przez około dziesięć lat fotografował dzieci upośledzone intelektualnie. Efektem tej pracy była wystawa zatytułowana: Tabu – portrety nieportretowanych. Autor zdjęć podkreślił, że dla nich było to bardzo ważne doświadczenie, bo znalazły się w centrum uwagi. Na wernisażu stawały się gwiazdami. Inna wystawa, Listy do syna, została zainspirowana autentycznymi listami matki do syna z zespołem Downa. Kolejna pt. PracujeMY prezentowała ludzi upośledzonych intelektualnie, którzy znaleźli jakąś pracę. Następnie była wystawa przygotowana wspólnie z Tadeuszem Rolke pt. Sąsiadka, której inspiracją stała się sprawa Jedwabnego. Składały się na nią zdjęcia współczesnej wietnamskiej dziewczynki na tle architektury pożydowskiej. Spośród innych swoich dokonań Chris Niedenthal wymienił zdjęcia do książki Londyńczycy Ewy Winnickiej. Wspomniał także o podróży na Falklandy. Urzekły go one krajobrazami – pustkowiami, na których nic się nie dzieje i można czekać na odpowiednie światło. Ciekawym doświadczeniem była też podróż do Bajkonuru, gdzie fotograf robił zdjęcia startu sondy na Marsa.
– To było najkrótsze zdjęcie z najdłuższym dojazdem. Trwało około sekundy, a leciałem kilka dni. Rakieta startuje bardzo szybko. Wielki hałas, wielki błysk, sześć klatek zrobiłem – opowiadał Chris Niedenthal. – Teraz zajmuję się porządkowaniem mojego archiwum. Czuję, że to trzeba robić, bo to jest nasza historia.
Zakończył spotkanie refleksją na temat pracy fotografa: – To były ostatnie lata świetności fotoreporterów, czasy, kiedy jeszcze w czasopismach nie rządzili księgowi. Teraz nie docenia się już jakości tylko taniość. Cała magia prysła.