30 kwietnia 2013 roku „Gazeta Uniwersytecka UŚ” zorganizowała spotkanie czterech rektorów UŚ z okazji jubileuszu śląskiej Alma Mater

Uniwersytet uczy myślenia poza schematami

W dyskusji o przeszłości i przyszłości Uniwersytetu oraz uniwersytetów udział wzięli: prof. zw. dr hab. Maksymilian Pazdan (1990–1996), prof. zw. dr hab. Tadeusz Sławek (1996–2002), prof. zw. dr hab. Janusz Janeczek (2002–2008) i prof. zw. dr hab. Wiesław Banyś (2008–obecnie).

Od lewej: prof. zw. dr hab. Maksymilian Pazdan, prof. zw. dr hab. Tadeusz Sławek, prof. zw. dr hab. Janusz Janeczek i JM Rektor UŚ prof. zw. dr hab. Wiesław Banyś
Od lewej: prof. zw. dr hab. Maksymilian Pazdan, prof. zw. dr hab. Tadeusz Sławek, prof. zw. dr hab. Janusz Janeczek i JM Rektor UŚ prof. zw. dr hab. Wiesław Banyś

„Gazeta Uniwersytecka UŚ”: – W nowoczesnym społeczeństwie coraz większy nacisk kładziony jest na nowe technologie, nowe materiały i nowe rozwiązania nastawione na wykorzystanie praktyczne, mogące znaleźć zastosowanie w gospodarce. Jak w takim społeczeństwie ma zatem funkcjonować uniwersytet? Czy skazany jest na zmianę profilu?

Wiesław Banyś: – Nie sądzę, by prawdziwa była teza, że XXI wiek jest wiekiem wyłącznie techniki, technologii i nie ma w nim miejsca na nauki humanistyczne, społeczne, a także szeroko rozumiany humanizm. Uniwersytety od zawsze były świątyniami nauk humanistycznych i nie wyobrażam sobie całkowitego stechnicyzowania społeczeństwa, by nie powiedzieć „odhumanizowania”, „zmaszynienia” społeczeństwa. Wynalazki, jakie by one nie były, choćby były, jak te „techniczne”, podporządkowane wyłącznie efektywności ich zastosowania, muszą brać pod uwagę element humanistyczny. Podam przykład dobrze znanej firmy Apple i filozofii jej działania. Przygotowując design swoich produktów, Steve Jobs i Jony Ive myśleli o tym, jak wyeliminować zbędne elementy produktu i dostosować go maksymalnie do potrzeb człowieka, poprzez próbę dogłębnego zrozumienia, co to znaczy, że jakiś produkt jest dobry – nie tylko wydajny, starając się dotrzeć do istoty produktu i, w konsekwencji, odpowiednio go zaprojektować. To jest właśnie jeden z przejawów humanistycznego myślenia o technice i jej produktach. Bo też humanistyka i humanizm to przede wszystkim szacunek do wartości, takich jak: prawda, dobro, wolność, odpowiedzialność, dbanie o rozwój społeczeństwa, zachowania etyczne itd. I od pielęgnowania tego sposobu myślenia i zachowania jesteśmy przede wszystkim my – ludzie uniwersytetu. Z tego punktu widzenia pogłoski o śmierci uniwersytetu są przedwczesne.

GU: – Ale jednak model edukacji musi dostosować się do zmian, które są nieuchronne.

WB: – Uniwersytet XXI wieku różni się od dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych uniwersytetów – przede wszystkim znaczeniem tzw. trzeciej misji czy też nowej służebności społecznej uniwersytetu, wszechstronnym otwarciem na potrzeby szeroko rozumianego otoczenia społeczno-gospodarczego, w którym funkcjonuje. Stąd tak ważne są np. komercjalizacja i transfer wiedzy, a także różnego typu akcje o charakterze społecznokulturalnym, promocyjne czy charytatywne, w które nasza uczelnia aktywnie się włącza, a często też jest ich organizatorem. Chcemy tworzyć wokół uniwersytetu kreatywną tkankę miasta, regionu, która będzie sprzyjać kreatywności i innowacyjności we wszystkich postaciach.

Prof. zw. dr hab. Maksymilian Pazdan
Prof. zw. dr hab. Maksymilian Pazdan

Janusz Janeczek: – Pytanie o uniwersytet, w obliczu diametralnie zmieniającej się rzeczywistości, jest pytaniem absolutnie fundamentalnym. Rektor Banyś powiedział to, co wyraża istotę uniwersytetu – wierność swoim wartościom i ideałom. Powiem więcej, niezależnie od tego, w jakim kierunku podąża za rzeczywistością, uniwersytet powinien ją kształtować. W odróżnieniu od tzw. uniwersytetów przymiotnikowych, jest to uczelnia obejmująca całokształt dokonań ludzi i jest depozytariuszem wiedzy nagromadzonej przez wieki. Jest w niej miejsce zarówno na nowoczesne technologie, jak i wiedzę głęboko humanistyczną, oderwaną od technicznej działalności, a także na mariaż obydwu. Rozwój nauk technicznych, a także biologicznych, niesie ze sobą szereg niebezpieczeństw dla ludzkości. Nie zrozumiemy ich i nie będziemy umieli im przeciwdziałać bez stawiania fundamentalnych i właściwych uniwersytetowi pytań o sens naszego działania. Tego zrozumienia nie zapewni wąsko specjalistyczne kształcenie.

Tadeusz Sławek: – Zgadzam się z tym, co panowie rektorzy mówili, muszę jednak powiedzieć, że sytuacja nasza nie jest w tej chwili łatwa. Mamy przeciwko sobie strukturę, którą nazwałbym politechnokratycznym sposobem zarządzania szkolnictwem, a ta stwarza wyraźne podziały. Mówiąc poli-, mam na myśli politykę i decyzje podejmowane przez polityków, bo generalnie rzecz biorąc, to politycy urządzają nam świat. Jest naszym obowiązkiem, jako uniwersytetu, stworzenie pewnego gruntu, z którego „technika” wyrośnie, chodzi bowiem o to, aby była to technika refleksyjna, a nie tylko instrumentalna, pozbawiona fundamentalnych pytań. Ale przecież od samego początku, poczynając od starań o granty, musimy się określić, do jakiego zespołu należymy, a więc od razu otrzymujemy odpowiednią „nalepkę”. I pewnie tak być musi, natomiast, jak dowiodła reakcja studentów i doktorantów podczas kwietniowego spotkania, w którym uczestniczyliśmy z panem rektorem Koziołkiem, oni buntują się przeciwko dyskusji prowadzonej w kontekście: oto tam na Uniwersyteckiej są fizycy i oni nie są „humanistami”, a na placu Sejmu Śląskiego są poloniści i oni są „humanistami”. Mamy obowiązek przyjąć krytycznie politechnokrację. Musimy uznać warunki gry narzucone przez politechnokrację, natomiast nie powinniśmy całkowicie przyjmować jej języka, bowiem to on organizuje owe sztuczne podziały i hierarchie. A czy uniwersytet się zmienia? On się zmienia cały czas, chociaż muszę przyznać, że daliśmy sobie odebrać z naszego słownictwa przymiotnik ‘użyteczny’, pozwoliliśmy go wyjąć z ogródka humanistów i całkowicie przenieść – właśnie mocą decyzji politechnokratycznej maszyny – do ogródka nauk ścisłych.

Maksymilian Pazdan: – Gdy powstawał Uniwersytet Śląski, jednym z motywów jego utworzenia był zastrzyk humanistyki na przemysłowym wówczas czarnym Śląsku. I sądzę, że to oczekiwanie Uniwersytet przez lata swojej działalności spełnił i spełnia. Nie zapominajmy także o podstawowych badaniach naukowych. Wiele z nich jest prowadzonych w jednostkach, które nie są wprost związane z techniką. Bez wyników tych badań, postęp techniczny nie byłby jednak możliwy. I wreszcie zadaniem uniwersytetu jest przyczynianie się do zrównoważonego rozwoju społecznego. Bez dostarczania na rynek absolwentów przeróżnych, może i dziwnych czasem kierunków, państwo nie byłoby w stanie zapewnić zrównoważonego rozwoju społecznego oraz swobodnego i wszechstronnego rozwoju jednostek tworzących społeczeństwo. Uniwersytet musi się dostosowywać do aktualnych potrzeb, zmieniać się, musi ciągle szukać nowych rozwiązań, rozpoznawać nowe potrzeby edukacyjne i nowe pola badawcze. To jest niesłychanie trudne, nie mamy przecież wykształconych metod ich rozpoznawania i nieraz popełniamy pomyłki w skali nie tylko naszej uczelni, ale i w skali całego kraju.

JM Rektor UŚ prof. zw. dr hab. Wiesław Banyś
JM Rektor UŚ prof. zw. dr hab. Wiesław Banyś

WB: – Pan rektor Janusz Janeczek, jako członek Rady Narodowego Centrum Nauki, wie doskonale, jakie dyskusje toczą się w Centrum odnośnie wniosków, które spływają do NCN – czy są one z zakresu nauk podstawowych, a takie ma finansować NCN, czy też stosowanych. I, oczywiście, granica między naukami podstawowymi a stosowanymi jest często bardzo trudna do wyznaczenia. Uniwersytet jednak to uniwersum, w którym znajdują swoje uprawnione miejsce różne nauki: podstawowe, stosowane, są profile praktyczne, zawodowe i teoretyczne, ogólnoakademickie. I wszystkie te elementy powinniśmy w uniwersytecie harmonijnie łączyć. Najważniejsze, abyśmy pielęgnowali w młodym człowieku umiejętność myślenia, szacunek do konwencji, a jednocześnie jej odrzucanie. Podczas debaty ze studentami w trakcie Studenckiego Festiwalu Nauki, wspominaliśmy słynne powiedzenie Sokratesa: „ja Was może niczego konkretnego nie nauczę, z wyjątkiem jednego, mogę jedynie sprawić, byście myśleli”. Równie istotne jest tworzenie warunków do kreatywnego myślenia, do tworzenia czegoś, czego jeszcze nie ma. Znowu nasuwa mi się słynne hasło Apple’a: „think different!” („myśl inaczej!”), i o to właśnie chodzi, bo przecież w różnorodności jest bogactwo. A jak wszyscy pamiętamy, jednym z haseł naszego uniwersytetu jest „out of the box” – myśl poza schematami. Uczmy więc naszych studentów łamania schematów. Tylko poprzez tworzenie nowego, dotychczas niepomyślanego, niestworzonego, nietypowego, humanistycznie praktycznego, uniwersytet pokazuje swoją wartość.

JJ: – Kiedyś zadałem sobie pytanie, do jakiego stopnia uniwersytet, na przykład nasz, jest uniwersytetem z punktu widzenia jak najwszechstronniejszego kształcenia studentów, a do jakiego jest szkołą wyższą, w której zapisuje się studentów na określone kierunki, które oni realizują. Celowo używam słowa ‘realizują’ ponieważ to nie jest prawdziwe studiowanie. Ich ścieżka edukacyjna od samego początku jest jasno i dość wąsko określona. Zdecydowałeś się zostać np. geologiem, to geologiem zostaniesz, ale gdyby ci przyszło do głowy jednocześnie studiować geografię, to koleżanko, kolego, czeka cię droga przez biurokratyczną mękę. Sami sobie zawęziliśmy formułę uniwersyteckiego kształcenia. Moim marzeniem było przywrócenie początkowej struktury Uniwersytetu Śląskiego, tworzonego przez duże wydziały (bo wydziały, oczywiście, być muszą, jako element podstawowej struktury organizacyjnej) obejmujące rozległe obszary wiedzy. A więc wydziału humanistycznego, wydziału nauk ścisłych czy wydziału nauk przyrodniczych, w których student wybierałby własną ścieżkę studiowania. Może początkowo chciał zostać chemikiem, a studia skończyłby jako matematyk? A może chciałby odbywać studia międzyobszarowe, czyli być poetą i fizykiem jednocześnie? To, moim zdaniem, jest istota kształcenia uniwersyteckiego w odróżnieniu od kształcenia wydziałowego, tak jak go obecnie realizujemy. W nowoczesnych uniwersytetach jest na to miejsce. Wiem, że natychmiast natrafilibyśmy na bariery biurokratyczne, w tym sensie daleko większa autonomia uniwersytetu byłaby jak najbardziej pożądana. Ale dla mnie to byłoby prawdziwe studiowanie. Może zacząć od odejścia od klasycznych kierunków studiów tam, gdzie to jest możliwe, bo oczywiście są pewne kierunki studiów zawodowych, które muszą się nazywać tak, jak się nazywają, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby student sobie meandrował podczas studiów i poznawał różne ościenne dziedziny.

TS: – Jest wiele przepisów, nad którymi nie możemy zapanować, których nie możemy przekroczyć. Natomiast jest sporo sytuacji, gdy sobie sami podkładamy nogę, strzegąc zazdrośnie własnych „terenów łowieckich”; wystarczy, że w przygotowywanym programie studiów znajdzie się termin brzmiący podobnie do terminów, które koledzy prowadzą na sąsiednim wydziale, by wywołać spięcia. Powinniśmy bardzo krytycznie spojrzeć sami na siebie. Narzędzia przecież posiadamy, wystarczy odwołać się np. do procesu bolońskiego…

GU: – No właśnie, dziś – z perspektywy kilku lat – można już pokusić się o pierwsze oceny systemu bolońskiego. Rozczarował czy przyniósł więcej korzyści i pozytywnych zmian?

Prof. zw. dr hab. Tadeusz Sławek i prof. zw. dr hab. Janusz
Janeczek
Prof. zw. dr hab. Tadeusz Sławek i prof. zw. dr hab. Janusz Janeczek

TS: – Pytaliśmy doktorantów, którzy już przeszli przez licencjaty, jak oceniają system z własnej perspektywy. Generalnie panuje duży sceptycyzm co do korzyści płynących z procesu bolońskiego. Naturę tych utyskiwań można streścić w narzekaniu na nadmierną standaryzację treści nauczania, fałszywy egalitaryzm ograniczający rozwój wybitniejszych i bardziej samodzielnych studentów. Ale jednocześnie można także spostrzec plusy programu bolońskiego. Jedna z doktorantek tak je podsumowała: program boloński daje narzędzia, kwestią jednak pozostaje, jak my te narzędzia stosujemy. I tu zaczynała się długa lista zastrzeżeń i krytycznych uwag. Nie powinniśmy tych utyskiwań na różne problemy, także prawne, traktować tak, jak to robią niektórzy nasi politycy, mówiąc: „nie chwycimy się za to, bo konstytucja”, i w tym momencie czują się zwolnieni ze wszystkiego. Krótko mówiąc, spróbujmy tchnąć ducha w biurokratyczną strukturę programu bolońskiego.

WB: – W sposób oczywisty proces boloński jest tylko i wyłącznie narzędziem, i tylko od nas zależy, jak go wykorzystamy. Często bariery stwarzamy sobie sami. Odpowiedzialność za dobre i właściwe wypełnienie programu studiów licencjackich spoczywa na nas. Przypomnijmy, że istota procesu bolońskiego miała polegać na tym, żeby wykształcenie wyższe pierwszego stopnia umożliwiało absolwentom szybsze podjęcie pracy. To w całej Europie nie do końca się sprawdziło. W Polsce tym bardziej, choć mechanizm jest całkiem rozsądny. Po pierwsze, społeczeństwa, w tym gospodarki krajów Unii Europejskiej, nie są jeszcze na to całkowicie przygotowane, a po drugie – my wszyscy, dotyczy to całej Europy, wkładamy często do programów tego pierwszego cyklu wiedzę, która niekoniecznie powinna się tam znaleźć. To rzeczywiście powoduje, że proces boloński ma tu i ówdzie zaburzone funkcjonowanie.

MP: – Ale zaburzenie polegało, między innymi, na tym, że próbowano podział, na którym opiera się system boloński, wprowadzać na wszystkich kierunkach. A wiadomo, że niektóre wymagają cztero- czy pięcioletniego przygotowania do zawodu, jak na przykład studia medyczne czy prawnicze. Na szczęście, mimo nacisków, odstąpiono od tego zamiaru. Natomiast rozwój studiów doktoranckich, jeśli nawet pociągnął za sobą obniżenie poziomu doktoratów w skali ogólnej, oceniam pozytywnie. Koncepcja trzeciego stopnia w wykształceniu uniwersyteckim to było i jest dobre rozwiązanie, i powinno pozostać na trwałe.

TS: – Znów odwołam się do przywoływanej wcześniej dyskusji z doktorantami, którzy nie negują tej koncepcji. Natomiast pojawiły się tam także inne kwestie. Wspomnieliśmy już o tym, że przeszkadza im egalitarność kształcenia, uważają, że gubimy zdolniejszych i, w związku z tym, ci wybitniejsi czują się poszkodowani. Kolejnym zarzutem był bardzo ograniczony dostęp do swoich promotorów, mistrzów. Czyli znowu – mamy niezłe narzędzie, ale trzymają nas różnego rzędu przepisy, niektóre wyższego rzędu, niektóre nasze. Jak, na przykład, rozliczyć w pensum godziny tzw. tutorialne promotora, poświęcone rozmowie z jedną lub dwoma osobami. Działamy w sytuacji schizofrenicznej. Z jednej strony mamy niż demograficzny, a więc zmniejszone grupy stwarzałyby idealne warunki do podniesienia poziomu kształcenia. Ale z drugiej strony, nie możemy tego zrobić z powodów finansowych. Powinniśmy takie problemy zidentyfikować i, przynajmniej nasze, spróbować usunąć.

JJ: – Proces boloński napotkał trudności w całej Europie. Wskazywano jego ideę i jej rozminięcie się z rzeczywistością. Idea polegała na tym, że młodzi ludzie, po trzech latach studiów pierwszego stopnia, zwanych u nas licencjackimi lub inżynierskimi, zechcą studiować na innej uczelni – ten sam kierunek, albo zmienią go lub przeniosą się do innego miasta, regionu… Otóż, nigdzie w Europie ta idea się nie ziściła. Nie ma masowego exodusu studentów po pierwszym stopniu kształcenia: z Niemiec do Francji, z Francji do Polski. Ba! Nawet w obrębie krajów to się nie sprawdziło.

GU: – Gdzie tkwi bariera?

JJ: – Ja myślę, że żyjemy w innym kręgu kulturowym, zwłaszcza w Polsce, nie możemy się porównywać ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie mobilność społeczeństwa jest wpisana w jego genezę. W Polsce jest szereg uwarunkowań, które powodują, że młodzi ludzie nie mogą, ot tak, przenieść się do Warszawy czy do Gdańska. Z tym wiąże się wiele różnych bardzo poważnych życiowych problemów, z którymi nie radzi sobie cała Europa. Jest jeszcze drugi powód – studia licencjackie były pomyślane jako tzw. studia zawodowe. Otóż nigdzie na Kontynencie nie ma rynku pracy dla absolwentów pierwszego stopnia. W związku z tym, nie ma innej możliwości, jak tylko ubiegać się o drugi stopień, najczęściej na tym samym kierunku studiów i na tej samej uczelni. I tu też gubimy ideę procesu bolońskiego.

WB: – Temat egalitaryzmu jest niezmiernie ciekawy. Europa funkcjonuje inaczej niż Stany Zjednoczone czy Chiny, Indie, Korea... Już od czasów rewolucji francuskiej hasło „wolność, równość i braterstwo” było niesłychanie nośne. I, oczywiście, egalitaryzm zakłada także równość i powszechność dostępu do edukacji, w tym edukacji wyższej. Pamiętamy, a ja jestem z tego rocznika, kiedy jeszcze przyznawano punkty na studia za pochodzenie, że było to, w jakimś sensie, nadrabianie braków w egalitaryzmie. W większości krajów europejskich swobodny dostęp do wiedzy jest rzeczą oczywistą. Tak więc egalitaryzm na tym poziomie powinien być respektowany. Przed rokiem 1990 mieliśmy ok. 10 procent rocznika maturzystów, którzy studiowali, teraz mamy ok. 55 procent. Strategia Europa 2020 zakłada, że w roku 2020 około 40 procent populacji w wieku 30–35 lat powinno mieć co najmniej licencjat. Ten boom edukacyjny był absolutnie potrzebny, żeby choć trochę nadrobić niezrównoważony rozwój społeczeństwa. Mówimy jednak o egalitaryzmie „na wejściu”, ale nie w czasie studiów i nie „na wyjściu”. To tutaj powinniśmy dokonywać selekcji i udostępniać elastyczne ścieżki kształcenia tym, którzy chcą zdobyć elitarne wykształcenie. Z tej perspektywy dbałość o wartość dyplomu jest niesamowicie ważna, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby studenci, którzy zaczęli studia, ale nie spełniają wszystkich określonych programem studiów warunków – oby było ich jak najmniej! – nie otrzymali naszego dyplomu. I za to my ponosimy odpowiedzialność. Niestety, aktualny algorytm finansowania uczelni temu nie sprzyja, ale też staramy się to zmienić i spowodować, żeby punktowane były przede wszystkim parametry jakościowe, związane z jakością kształcenia, a nie tylko ilościowe, związane z liczbą studentów. Ale na razie jest tak, jak jest. I to nie jest żaden problem, abyśmy zdecydowanie więcej wymagali od naszych dyplomantów – licencjatów i magistrów.

TS: – Wprawdzie mamy swobodny dostęp do wiedzy, ale mamy także bardzo kłopotliwy i właściwie zupełnie pozbawiony zdrowego rozsądku (choć klarowny) system finansowania uniwersytetu, który nie sprzyja jakości, lecz wręcz przeciwnie. Wprowadzenie odpłatności za drugi kierunek studiów, to bardzo dziwny, wręcz kontrproduktywny ruch. Z jednej strony, zarządzającym edukacją zależy, aby na rynek pracy trafili ludzie, którzy poruszają się po kilku dyscyplinach wiedzy, a jednocześnie obcięto możliwość studiowania na drugim kierunku. Pojawiają się pytania, czy w ogóle nie wprowadzić odpłatności za studia. Powinniśmy do końca wykorzystać możliwości i narzędzia, które mamy, aby nie gubić młodych, zdolnych ludzi. Ciągle mamy takie wrażenie, że perspektywa widzenia edukacji przez polityków ogranicza się do najbliższych wyborów, czyli trzech, czterech lat, i całkowicie mija się z perspektywą edukatora, która jest przecież perspektywą na pokolenia...

MP: – Muszę przyznać, że ze smutkiem przyjąłem wiadomość, przed kilku laty, o wprowadzeniu opłaty za drugi kierunek studiów. Znam historię tego problemu. Kiedy byłem na pierwszym roku, dołączył do nas kolega, który wcześniej studiował slawistykę, musiał udać się aż do ministra, aby uzyskać zgodę na przeniesienie na prawo. Dodam, że później został profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kiedy byłem asystentem, wprowadzono możliwość podejmowania studiów na drugim kierunku i kilku moich studentów podjęło studia na socjologii. Dziś to wspaniali profesorowie kilku uczelni, w tym naszego Uniwersytetu. Kiedy byłem rektorem, zapanowała moda na studia na dwóch kierunkach. Wielu studentów medycyny dokształcało się u nas na psychologii i odwrotnie, nasi psychologowie próbowali szczęścia na naukach medycznych. Myślę, że to było świetne powiązanie. Rozumiem, że jeśli np. fizyk, prawnik, dla zaspokojenia swoich duchowych potrzeb podejmuje dodatkowe studia, np. na historii sztuki, to niech ktoś taki płaci za dodatkowe studia. Jednak nie tam, gdzie to służy wzbogaceniu wykształcenia późniejszego absolwenta, specjalisty z dodatkowymi umiejętnościami, których w inny sposób nie byłby w stanie uzyskać. Myślę, że zbyt łatwo podjęto tę decyzję i nie jestem przekonany, że przynosi to jakiś okazały pożytek ekonomiczny. Nasuwa mi się także pytanie, czy w naszym systemie edukacji, począwszy od przedszkola aż do matury, wszystko funkcjonuje prawidłowo i czy wszystkie „perły” docierają do egzaminu dojrzałości, a następnie pukają do naszych drzwi?

WB: – Niestety, gubimy bardzo wiele utalentowanych osób przez brak odpowiednich warunków umożliwiających ujawnienie i rozwój ich talentów. To, między innymi, dlatego rozpoczęliśmy akcję współprowadzenia dwóch liceów w Katowicach. Chcemy wspomagać uczniów w dookreślaniu i rozwijaniu ich talentów. Na pytanie: czy robimy to, aby zostali oni naszymi studentami, odpowiadam: jeśli będą chcieli, oczywiście tak, ale dla nas najważniejsza jest to, żeby w ogóle byli studentami i rozwijali swoje umiejętności. A czy będzie to Cambridge, Oksford czy Uniwersytet Śląski, to jest dla nas, z tej perspektywy, zdecydowanie mniej istotne. Chcielibyśmy tylko, by, czy będą absolwentami Cambridge, Oksfordu czy Uniwersytetu Śląskiego, żyli w Polsce.

GU: Każdy jubileusz skłania nie tylko do refleksji, czego panowie rektorzy chcieliby życzyć śląskiej Alma Mater z tej okazji?

MP: – Supernagrody dla uczonego z tego Uniwersytetu, choćby otarcia się o Nobla, albo jakiejś niebywałej nagrody literackiej. I może już bardziej prozaicznie, to życzenie rektorskie, aby w podsumowaniu tego roku, który będzie pierwszym rokiem nowego 45-lecia, bilans końcowy się zgadzał, a pan rektor miał środki na wypłacenie wszystkim pracownikom tego, co im się należy, z położeniem nacisku na słowo ‘należy’.

TS: – Żeby Uniwersytet w dalszym ciągu, zdając sobie sprawę z różnych języków i podziałów, w których musi funkcjonować, nie zatracił swojego uniwersyteckiego dyskursu. Żeby pamiętał, że jest uniwersytetem i o coś więcej w nim chodzi niż tylko o przeliczalne wskaźniki. Aby stał się miejscem cieplejszych więzi człowieka ze światem, co dotyczy relacji wewnątrzuniwersyteckich (tak rozumiem uwagi studentów i doktorantów, którzy mówili o tym, że chcą lepszych, bliższych kontaktów ze swoimi profesorami) oraz naszych relacji ze światem zewnętrznym, ze społecznościami, wśród których i dla których uniwersytet pracuje.

JJ: – Aby nasi absolwenci osiągnęli jak najwięcej w swoim życiu i mieli maksimum satysfakcji z tego, co robią. To bowiem oni świadczą o Uniwersytecie. Życzyłbym więc im, aby osiągnęli wyżyny doskonałości zawodowej, sięgnęli po nagrody w jakiejkolwiek dziedzinie ich działalności – łącznie z nagrodą Nobla – i żeby nie zapominali, że są absolwentami Uniwersytetu Śląskiego, a to jest wielkie wyróżnienie, ale też i wielka odpowiedzialność i – nie bójmy się tego słowa – także wielki obowiązek wobec uczelni jako miejsca, gdzie pokolenia absolwentów łączą się z pokoleniem studentów i tymi, którzy chcą zostać studentami…

TS: … a także z tymi, którzy byli, a których już nie ma wśród nas, to bardzo ważne.

WB: – Życzę naszej Alma Mater, nam wszystkim, pielęgnacji tradycji uniwersytetu, a jednocześnie łączenia jej z nowoczesnością. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że przed nami trudne czasy: niż demograficzny, kłopoty finansowe, konkurencja „tygrysów” z Azji, Brazylii…, kryzys ekonomiczny, myślę, że także społeczny, i nie tylko w Unii Europejskiej. Życzę nam, abyśmy pobudzali i rozwijali kreatywność oraz innowacyjność, nie tylko naszych studentów, ale także wszystkich naszych koleżanek i kolegów. Bo tylko dzięki temu, że Uniwersytet „myśli inaczej” dochowuje tradycji uniwersytetu. My, ludzie uniwersytetu, jesteśmy także odpowiedzialni za wizjonerskie wskazywanie przyszłych i przyszłościowych kierunków działań, żebyśmy nie tylko się dostosowywali, czego się od nas oczekuje, do tego, co jest aktualnie, np. aktualnego rynku pracy, ale także, byśmy kreowali jeszcze nieistniejący rynek pracy, nowe potrzeby i nowe zawody. Przyszłości, jak wiadomo, nie da się przewidzieć, ale możemy starać się ją tworzyć.

Autorzy: Agnieszka Sikora, Maria Sztuka
Fotografie: Agnieszka Sikora