Dla tych, którzy za jedynego wiarygodnego przedstawiciela świata nauki uznają dotąd Indianę Jonesa, mam przykrą wiadomość: archeologia to dziedzina wiedzy bez przyszłości. Oczywiście nie jest to kwestia kilku czy nawet kilkudziesięciu lat, ale w końcu i tak stanie się zbędna. Skąd ta pesymistyczna wizja? Pomyślcie Państwo: jakiż to jest najszczęśliwszy dzień w życiu archeologa? Nie, nie, nie żaden tam ślub, urodziny itp. Prawdziwy archeolog wpada na orbitę swej euforii wówczas, gdy uda mu się odnaleźć dół kloaczny z czasów prasłowiańskich lub (to dopiero szczęście) późnośredniowieczne wysypisko śmieci. Radość nieopisana. Po nas, niestety, nie zostanie wiele, nie licząc paru ton plastikowych krążków, których zawartość jeśli nawet nie zostanie zniszczona nieprzewidzianym jeszcze impulsem, to i tak będzie nie do odtworzenia z braku odpowiednich urządzeń. O ile bowiem przyjmie się niemiecki model recyclingu – to śmieci już nie będzie.
Jak taki model wygląda? Zacznijmy od pytania: co niemiecka kobieta miała zawsze w swoim domu, oprócz bezczelnych kindrów i zaświadczenia o corocznej wpłacie na rzecz kościoła? Ano, miała trzecie K, czyli Küche. A co ma teraz? Teraz zamiast kuchni ma: Punkt Wstępnej Obróbki Surowców Wtórnych. Każda Gertruda czy Helga powinna bowiem (pod karą eksmisji) posiadać: 1) worek na odpady organiczne (do dzisiaj – mimo wielokrotnego nagabywania – nie dowiedziałem się, czy niedopałki papierosów tu znajdują swoje miejsce przeznaczenia czy dla świętego spokoju trzeba zjadać je po kryjomu); 2) worek na opakowania plastikowe. Niektóre landy wprowadziły jeszcze podzbiory ze wskazaniem na puszki i kartony po mleku i sokach; 3) worek na makulaturę. Odbiera się ją raz w miesiącu, kto więc przegapi termin, będzie spał na tekturze do przyszłego miesiąca; 4) worek na opakowania szklane. Oczywiście część z nich jest zwracana w sklepie. Niech jednak nikomu nie przyjdzie do głowy przemycić tam butelki z jakiego innego niż Niemcy kraju. Wówczas zza rzekomej maszyny przyjmującej opakowania wypadnie specjalista od segregacji glasowej i prętem do przesuwania kontenerów pogruchocze wam palce. Nawet butelki po coca-coli podlegają terytorialnym podziałom. Jeśli nie uda się nam podrzucić butelki, wyrzucamy ją do pojemnika na szkło: białe, zielone, brązowe. Dzięki temu łatwo rozpoznać daltonistów – wyrzucają nocą. Jeśli Państwo myślą, że ja robię tu sobie jakieś żarty, to podam przykład pewnego niemieckiego osiedla, gdzie Hausmeister żądał od mieszkańców zostawiania w workach widocznych kartek z numerem mieszkania, by wyrywkowo kontrolując ich zawartość (na razie tylko worków, nie mieszkań), mógł nakładać kary na tych niefrasobliwych lokatorów, którzy usiłowali przemycić np. w skorupce po jajku zwinięty w kulkę stary paragon. I niech nikt, broń Boże, nie wpadnie na pomysł pakowania śmieci do zwykłych reklamówek. Odpowiedni lokalny Amt wydaje specjalne, ozdobione piktogramami żółte worki zakończone tasiemką, i wyłącznie one są respektowane. Ponieważ niemieckie kuchnie nieznacznie tylko odbiegają już standardami od naszych, można sobie wyobrazić te codzienne manewry, do których zmuszana jest biedna Frau, lawirując z garami, patelniami i talerzami pomiędzy worami pełnymi różnych śmieci. I jak w takim otoczeniu wywiesić makatkę z wyhaftowanym Grüß Gott!? Śmieci, rzecz jasna, zostaną spalone, zmielone, zgniecione – tak, że nie pozostanie po ich ślad. Ja wiem, że Państwu się to podoba. Zwłaszcza tym porażonym widokiem tonącego w odpadkach Neapolu. Zawierzcie Włochom – wiedzą, co robią. Za 2000 tysiące lat nikt już nie będzie jeździł do Pompei czy Herkulanum. Miliony turystów polecą właśnie do Neapolu podziwiać wydobyte przez odrodzonych archeologów: kubki po jogurtach, jednorazowe zapalniczki, wyschnięte flamastry, a nawet plastikowe krążki z trudnym do odczytania (niczym etruski alfabet) napisem: „Windows XP” z nabazgranym dopiskiem: piracka.